Fejsokracja
Dwie duże polskie partie są tak samo mocno uzbrojone. Mają kasę, świadomość i narzędzia. W sieci idą łeb w łeb. A jak w internecie, to tak będzie i przy urnach – mówi Michał Fedorowicz. – Kto kłamie? – Wszyscy kłamią. – Wszyscy? – W internecie – wszyscy. Kłamią blogerki, bo podrasowują zdjęcia, kłamią firmy, które mówią, że ich produkty są najlepsze, kłamią wszystkie instytucje, że realizują potrzeby obywateli, kłamią organizacje społeczno-polityczne, pokazując, że są bardzo popularne, bo mają dużą liczbę lajków. Tak, wszyscy kłamią. – A pan? – Zawsze. A na poważnie, gdybym chciał kłamać, tobym się z panią nie spotkał.
– Przeszedł pan na jasną stronę mocy? – Nigdy nie byłem po ciemnej. – Pan pracował przy ostatnich wyborach samorządowych. – Tak, pracowałem. – Dla Rafała Trzaskowskiego. – Tak, ale nie robiliśmy kampanii. Dostarczaliśmy dane. – Czyli co? – Dostarczaliśmy informacje, co ludzi kręci, co budzi ich zainteresowanie i jak do nich dotrzeć. Oprócz takich danych z monitoringu dostarczaliśmy też sentyment. Mamy w firmie tzw. czytaczy, czyli ludzi, którzy czytają profile ze zrozumieniem. Dla sztucznej inteligencji język polski z powodu siedmiu przypadków jest w tej kwestii za trudny, no bo jak przyporządkować zdanie: piękny hotel, piękna okolica, ale śmierdzi? To jest pozytywna opinia czy negatywna? Ktoś, kto czyta, wie, że nie pojedzie do śmierdzącego miejsca. W czasie kampanii samorządowej badaliśmy, co ludzie rzeczywiście piszą.
– Na temat Rafała Trzaskowskiego?
– Też. Ale również na temat tego, jakie mają problemy, co by chcieli zmienić, co rozwiązać. Te wszystkie wpisy czytali prawdziwi ludzie. – Ilu? – W firmie zatrudniam 15 osób. – I wszyscy czytali? – Trzy osoby czytały. – I na Twitterze, i na Facebooku? – Głównie na Facebooku. Opinie na Twitterze były mniej ważne, a czasami zupełnie nie braliśmy ich pod uwagę. Tam często był po prostu Sanok. – Sanok? – Konta z Sanoka. Setki kont z Sanoka popierające i hejtujące kandydatów na prezydenta Warszawy. Wiedzieliśmy, że to sztuczne konta, robione z automatu, więc nie braliśmy ich pod uwagę. – Dlaczego z Sanoka? – Nikt nie wie. Jest taka „wioska Smerfów” i tyle. I dlatego Twitter okazał się śmieciem. Nas interesowały opinie prawdziwych ludzi z FB. – Tam też są fałszywe konta. – Ale jest ich mniej i wchodzą w duże akcje, jak np. strajk nauczycieli. Nie wydaje mi się, żeby były sztuczne konta rozmawiające o problemach komunikacji miejskiej w Warszawie, o potrzebach mieszkańców. A my zbieraliśmy dane do tego, żeby można było próbować zarządzić społecznymi potrzebami mieszkańców. Wyciąga się poszczególne problemy, analizuje, układa kontekst i przedstawia klientowi. Jeśli kandydat wie, że mieszkańców wkurzają rowerzyści na chodnikach, to na spotkaniu o tym mówi, proponuje rozwiązania. Proszę pamiętać, że to, co dostarczamy, to tylko dane, z lekką analizą opisową, bez interpretacji. Później sztab decyduje, jak to wykorzystać.
– Rozumiem, że sukces PO i Rafała Trzaskowskiego w Warszawie to również sukces pana firmy.
– Nie, to sukces Rafała i jego całego sztabu wyborczego.
– Czyli pracuje pan dalej dla polityków?
– Pyta mnie pani, czy dalej dostarczam dane politykom? Tak, dostarczam. Jeśli pani mnie pyta, którym, to w przyszłym roku faktury będą publiczne.
– W przyszłym, po wyborach prezydenckich? Pracuje pan dla Donalda Tuska? – Nie. – Nadal dla PO? – Dostarczamy dane o upodobaniach ludzi różnym organizacjom społecznym i biznesowym. Natomiast nie prowadzimy kampanii. – To cienka granica. – Cienka, ale istotna. – Premier Morawiecki... – Z Kancelarii Premiera odeszli ludzie, którzy skutecznie pracowali dla premier Szydło.
– I ci, którzy pracują dla premiera Morawieckiego, już nie są tak skuteczni. – To już jest pani indywidualna ocena. – Pana pytam. – Każdy wie, ile premier Szydło miała poparcia. – Jakiego poparcia? – Poparcia społecznego. Pamięta pani, jak w sondażach wypadał PiS w grudniu 2016 r.? Niektóre badania pokazywały niemal 50-proc. zaufanie. PO się nie liczyła. – Było dopiero rok po wyborach. – To ma znaczenie, ale nie tak duże. A teraz PO i PiS idą łeb w łeb. – Z powodu działań w internecie? – Podam pani przykład: „Wolne sądy”, lato 2017 r. Setki ludzi. – Tysiące. – Tysiące. Biegają, przyklejają sobie na Facebooku plakietkę „Wolne sądy”, a raporty mówią: ludzi interesuje cena masła, bo rośnie. Poza Warszawą i Poznaniem wyszukiwanie o sądach jest na 17. pozycji. Na Dolnym Śląsku na trzeciej. Generalnie wiadomo, że to bańka, która sama się nakręca. Akcja Demokracja ma w tej bańce bardzo dobry system dystrybucji, ale już wiadomo, że nic z tego nie będzie, bo nikt w tzw. interiorze tego nie klika. A więc bańka zamknięta w czterech miastach. Przyszedł wrzesień, pojawiły się sondaże i opozycji spadło. Wygrała cena masła. – Była podbijana? – Rozmawiało się o tym dużo w sieci. – Panie Michale, pracował pan wtedy dla premier Szydło.
– Nie, nie pracowałem. Zajmowaliśmy się dostarczaniem raportów dotyczących „Wolnych sądów”. Było podejrzenie, które po chwili okazało się prawdą, że uruchomiono profile, które nawoływały do „Wolnych sądów”. To było bodajże 200 profili założonych w Ameryce Południowej, które wykrzykiwały: „Precz z Kaczorem dyktatorem”. Do tego zrobiliśmy audyt, jak w mediach społecznościowych prezentowane są poszczególne ministerstwa, czyli jakie mają zasięgi, do kogo docierają, jak angażują internautów. Zrobiliśmy też jedno szkolenie dla pracowników ministerstw odpowiedzialnych za media społecznościowe. – Dla premier Szydło też? – Nie. Wtedy okazało się, że opozycja, liberałowie z dużych miast mają problem z przedstawieniem wizji swojego świata mieszkańcom średnich i małych miast. Co oznacza, że nawet gdyby ktoś podbijał temat cen masła, to nie musiałby wydać na to dużo pieniędzy, specjalnie się dużo starać, bo to ludzi naprawdę interesowało.
– Pana klienci wtedy zacierali ręce, że masło jest ważniejsze niż „Wolne sądy”.
– Opozycji spadło, to się liczyło. Teraz cena pietruszki jest na tapecie, ale to już nie takie emocje jak masło. Jednak PiS w ostatnim czasie miał też bardzo trudne momenty w internecie. Akcja z ustawą IPN dotyczącą Holocaustu... Przecież doszło do tego, że hasztag #notpolishdeathcamps został zablokowany przez Twittera, ponieważ polscy użytkownicy tak rozkręcili to hasło, że właściwie można było mówić o wojnie informacyjnej z Izraelem.
– Polski Twitter to kto? Ludzie? Boty?
– Czynnik ludzki jest też tutaj bardzo ważny. Proszę jednak zauważyć, że sprawa nie zaważyła na sondażach dla PiS. Zresztą, jak się patrzy na kryzysy, które są wywoływane wokół premiera Morawieckiego, to okazuje się, że wszystko w końcu zostaje zażegnane i nie ma wpływu na badania poparcia dla PiS. Patrząc na miny, na jakie wchodzi premier Morawiecki, to na zdrowy rozsądek powinny one rozsadzać PiS, a przynajmniej urwać partii nogę, a premier i partia tylko się otrzepują i idą dalej. Sprawa taśm Kaczyńskiego. Po godz. 19 Jarosław Kurski pisze na Twitterze, że będzie bomba, że jutro o 6 rano „Gazeta Wyborcza” opublikuje tekst, który rozsadzi PiS. O 2 w nocy tekst znalazł się w internecie. O godzinie 4.50 już chodził hasztag #jacieniemoge. A o 7 rano cała armia na Twitterze już mówiła #jacieniemoge i były śmichy-chichy z tekstu w „Gazecie”. A teraz wróćmy do lata 2014 r., do taśm z restauracji „Sowa i Przyjaciele”. Gdyby wtedy tak PO zadziałała w internecie, jak PiS prawie pięć lat później, to tematu zwyczajnie by nie było. Wspominalibyśmy dziś, jeśli w ogóle, o żarcikach ministrów. I nie, to nie jest tylko myślenie PR-owe, to jest też postawienie całej machiny. – Jakiej machiny? – Infrastruktura na najwyższym poziomie, stawianie profili, tworzenie kont, pisanie komentarzy.
– Ile to tzw. robienie internetów kosztuje budżet państwa?
– Nic, bo to robią nie te jednostki budżetowe. – A które? – Robienie internetów nie jest wpisywane w budżety. Koniec końców internety robią dobrzy fani, którzy wierzą w przywódcę partii, w partię, w jej ludzi, w jej racje polityczne. Wstają o 4 rano i piszą na Twitterze, na FB, co myślą o swoich politycznych idolach. – Musi pan tę ironię serwować? – Serio, to zasługa oczywiście dużej grupy wyborców, którzy działają jak zakochani. Cokolwiek by się działo, oni są zakochani i będą kochać.
– Temat działki kupionej przez premiera Morawieckiego też zostanie zażegnany i nie wpłynie na sondaże?
– Nakręciła się z tego bardzo duża bańka. Jednak osoby, które zarządzają informacją, uczą się, wiedzą, że nie ma co czekać z problemami, patrzeć jak one rosną, nie reagować. Trzeba ciąć od razu. Łatwiej robi się media społecznościowe, jeśli są realne struktury terenowe, a PiS takie struktury, w dodatku bardzo rozbudowane, ma. Młode partie, takie jak np. Wiosna, takich struktur nie mają, więc jak jest kryzys, to jest im trudniej również w mediach społecznościowych. Działają w bańce, sami się nakręcają i nie mają podparcia w terenie.