Nic się nie stało
– W zeszłym roku w Warszawie można było składać podania najwyżej do 8 szkół. W tym roku radni Warszawy zlikwidowali limity podań do szkół ponadpodstawowych. Niektórzy politycy PiS twierdzą, że zrobili to po to, żeby wywołać w szkołach chaos i sprawić kłopoty minister Zalewskiej.
– Tu nie ma żadnego podtekstu politycznego. To była dobra decyzja, która nie wywołuje żadnego chaosu ani kłopotów. W ubiegłych latach były przypadki, gdy uczniowie wybierali tylko klasy o określonym profilu, na przykład biologiczno-chemicznym, i gdy złożyli wnioski do najlepszych liceów, okazywało się, że przecenili swoje wyniki i nigdzie się nie dostali. Teraz gdy ktoś wybierze 20 albo 50 szkół i klas jego szanse rosną. – Są tacy, co wybrali 50 szkół? – Jeden z uczniów starających się o przyjęcie do naszej szkoły złożył wnioski do 200 klas w całej Warszawie. Takich, co złożyli 100, w ogóle nie liczę.
– Ale czy system jest w stanie szybko przeanalizować tak wielką liczbę wniosków?
– Najwyżej będzie pracował o jedną sekundę dłużej. Idea tego systemu
komputerowego powstała w 2003 roku i byłem jednym z dwóch warszawskich dyrektorów szkół, którzy byli jego inicjatorami. Już wówczas postulowaliśmy, żeby uczniowie mogli ubiegać się o przyjęcie do każdej szkoły i każdego oddziału w danym mieście, gdyż byliśmy przekonani, że system będzie w stanie to ogarnąć. Niestety, nie ogarnęła tego ówczesna minister Krystyna Łybacka.
– Podobno brakuje miejsc w warszawskich liceach?
– Z powodu podwójnego rocznika w tym roku mam dwa razy więcej miejsc niż w ubiegłym.
– Ale w całym mieście jest o 4 tys. miejsc mniej.
– Od lat tysiące uczniów z podwarszawskich miejscowości stara się o miejsce w stołecznych szkołach, zwłaszcza tych w śródmieściu, które dzięki kolei podmiejskiej są dobrze skomunikowane z całą aglomeracją. W niektórych szkołach aż jedna trzecia uczniów jest spoza Warszawy. Często są to osoby urodzone w naszym mieście, których rodzice pracują w stolicy, ale dorobili się i zbudowali domy poza miastem. Gdy ci uczniowie nie zostają przyjęci do szkół w śródmieściu, tylko do szkoły piątego czy szóstego wyboru, gdzieś w odległej dzielnicy, wówczas zazwyczaj decydują się na rozpoczęcie nauki w swoich lokalnych liceach, z których wiele także może pochwalić się dobrym poziomem nauczania.
– W tym roku nawet uczniowie mający świadectwo z czerwonym paskiem nie mogą być pewni przyjęcia do szkoły pierwszego ani drugiego wyboru. Przez to, że ma pan tak wielu kandydatów, ci, którzy zostaną przyjęci, będą rzeczywiście najlepsi z najlepszych?
– Tu nie ma takiego automatyzmu, zwłaszcza że przed rokiem i przed dwoma laty także miałem bardzo wielu kandydatów. Z tego co pamiętam, w Liceum Czackiego jest 100 miejsc i kilka razy więcej chętnych, z których ogromna większość ma świadectwo z czerwonym paskiem. Ale trzeba wiedzieć, że w wielu szkołach „malują” czerwone paski na potęgę.
– Czy pana zdaniem w polskiej szkole powinno się tak często przeprowadzać strukturalne reformy?
– Gdy wprowadzono gimnazja, przez długi czas nie radzono sobie z tymi zmianami. Jednak w czasie tych 20 lat sytuacja uległa poprawie. O jakości szkoły decydują zespoły nauczycieli, które w podstawówkach w znacznym stopniu będą powstawały na nowo. Jak teraz w tej nowej rzeczywistości będą radziły sobie szkoły podstawowe, to zobaczymy.
– Jednego możemy być pewni: w przyszłym roku podczas rekrutacji nie będzie już tak nerwowej atmosfery.
– W wielu szkołach może się okazać, że do niektórych klas liczba chętnych nadal będzie równie duża. Jeżeli podczas urodzinowego przyjęcia przygotuje pan 30 półmisków z różnymi zakąskami, to może się okazać, że na jednych zostaną jakieś zakąski, a na innych wszystkie zostaną zjedzone, i nawet gdy w kolejnym roku podwoi pan liczbę półmisków, to nie ma gwarancji, że jakiegoś dania nie zabraknie. Pamiętajmy jednak, że rekrutacja nie ma nic wspólnego z reformą minister Zalewskiej.