Polowanie na generała
Kiedy usłyszałem o zatrzymaniu generała broni pil. Lecha Majewskiego, byłego dowódcy Sił Powietrznych i pierwszego dowódcy generalnego, nie mogłem w to uwierzyć. Co się dzieje? Zatrzymanie dowódcy, choćby byłego, który stał na czele jednego z militarnych składników Sojuszu Północnoatlantyckiego (NATO), powinno wzbudzić wielkie zaniepokojenie nie tylko w naszym kraju, ale u wszystkich sojuszników. Czy chcecie powiedzieć, że na najwyższym szczeblu militarnym do współpracy z nami wystawiliście przestępcę?
Żeby nikogo nie zmylił ten wstęp: całą sprawę uważam za dętą i grubymi nićmi szytą. Absurdalną i śmieszną. Tak się akurat składa, że dobrze znam pana generała Lecha Majewskiego, z czego wcale nie wynika, że jestem stronniczy. Powiem więcej: wcale za nim nie przepadam, chemii między nami nigdy nie było. Ale go bardzo, ale to bardzo szanuję.
Swego czasu (jeszcze) płk Lech Majewski i ja znaleźliśmy się na pokładzie transportowego An-26 z naszych Sił Powietrznych, który zabezpieczał wizytę polskich MiG-29 w szkockiej bazie Leuchars. Gdy samolot zniżał się do lądowania, po wyjściu z chmur naszym oczom ukazał się niezwykły widok – olbrzymie stado owiec, niemal od horyzontu po horyzont. Pułkownik Majewski patrzył zafascynowany i spontanicznie krzyknął mi do ucha (An-26 był hałaśliwy): „Zobacz, Michał, ile baranów!”. Na co ja, niewiele myśląc, odkrzyknąłem mu do ucha: „A co, może u nas baranów brakuje?”. Nie wiedziałem tylko dwóch rzeczy. Że poczucie humoru pana Lecha Majewskiego jest wręcz legendarne – to znaczy robiono np. zakłady, czy w tym tygodniu się uśmiechnie, oraz że Lech Majewski jest człowiekiem niezwykle ostrożnym. Mając więc wątpliwości, czy przypadkiem nie piję do swoich przełożonych, na wszelki wypadek się obraził.
Całe moje osobiste doświadczenia z generałem nie zmienią faktu, że znam go jako człowieka uczciwego, szczerego, niezwykle skrupulatnego i roztropnego, który przez całą swoją służbę wojskową, zajmując wysokie i niezwykle odpowiedzialne stanowiska, unikał wszelkich możliwych kłopotów zarówno poprzez uczciwe, jak i niezwykle ostrożne postępowanie. Jest on przy tym człowiekiem pracowitym, zorganizowanym i dokładnym. Pedant pod każdym względem.
Generał czy konik?
Pora przyjrzeć się zarzutom, jakie stawia przed gen. broni Lechem Majewskim prokuratura. Otóż zarzuty te to: przekroczenie uprawnień i niedopełnienie obowiązków oraz przywłaszczenie określonej kwoty pieniędzy. Najbardziej kuriozalny jest oczywiście ten ostatni zarzut, bo jak ustaliła sama prokuratura, chodzi o pieniądze, których generał na oczy nie widział. Czyli przywłaszczył sobie, coś, czego nigdy nie miał, nie dotykał i czym nawet nie dysponował. Rozumiecie prokuratorską logikę? Jak mawiali Rosjanie: Bez poł litra nie razbieriosz...
Zacznę jednak od początku. Chodzi o sprzedaż biletów na radomski Airshow, organizowany mniej więcej co dwa lata. Głównym organizatorem tej imprezy jest wojsko, które promuje lotnictwo i daje podatnikom okazję do tego, by mogli na własne oczy zobaczyć, co za ich pieniądze się tworzy. Osobiście uważam, że organizacja takiej imprezy to moralny obowiązek. Jeśli ludzie płacą podatki, za które kupuje się samoloty wojskowe i szkoli personel dla nich, to mają chyba prawo zobaczyć, jak wyglądają te kupione za ich pieniądze samoloty i jaki poziom wyszkolenia osiągnął personel wojskowy opłacany przez podatnika.
Oczywiście, za wstęp na Airshow pobierane są opłaty, dzięki którym pokrywa się wiele kosztów, na przykład zakwaterowania zagranicznych ekip lotniczych jako gości zapraszanych do udziału w naszym Airshow. I inne koszty, choć za niektóre rzeczy przylatujące reprezentacje zagranicznego lotnictwa wojskowego płacą same. Z tego pozostaje pewien zysk.
Wojsko ustawowo nie może prowadzić działalności gospodarczej. Oczywiście zarządza własnymi finansami na potrzeby własne, ale nie może zarabiać na jakiejkolwiek działalności. Bo przecież wojsko to nie fabryka, a mundur to nie ubranie robocze. Dlatego właśnie do obsługi takich przedsięwzięć jak Airshow wojsko wynajmuje jakiś podmiot zewnętrzny, który będzie przyjmował opłaty, pokrywał koszty, a ewentualne zyski przeznaczy na organizację kolejnej imprezy, zwiększając na przykład oprawę medialną, płacąc za odpowiednie reklamy w mediach. Za wynajem owej firmy zewnętrznej do rozliczeń finansowych, do których wojsko nie jest ustawowo uprawnione, polskie Siły Zbrojne płacą jakieś pieniądze. Zyski z Airshow nie są zyskami firmy te pieniądze leżą na koncie i mogą być przeznaczone na różne cele, ale nie mogą trafić do kieszeni pracowników firmy.
Przez wiele lat takim podmiotem były Targi Kielce. Kielecki salon przemysłu obronnego z reguły zaczynał się zaraz po Airshow i obie imprezy były powiązane – przedstawiciele przemysłu wystawiający się w Radomiu zaraz potem jechali do Kielc i kontynuowali działalność targowo-promocyjną. Niestety, zdarzył się przykry incydent. W czasie Airshow w 2007 r. doszło do tragedii. Pierwszego dnia pokazów zderzyły się dwa samoloty z cywilnej grupy akrobacyjnej „Żelazny” i zginęli dwaj lotnicy. Oczywiście pokazy przerwano i następnego dnia ich nie kontynuowano. Ludzie zażądali zwrotu za kupione bilety, a Targi Kielce odmówiły oddania pieniędzy, bo umowa tego nie przewidywała. W tej sytuacji wojsko ze swoich pieniędzy zadośćuczyniło słusznym roszczeniom, ale współpracy z Targami Kielce nie kontynuowano.
Gen. broni Andrzej Błasik znalazł inny podmiot, a było nim Wojskowe Stowarzyszenie Społeczno-Kulturalne SWAT prowadzone przez płk. rez. Ryszarda Pietrzaka. Stowarzyszenie to udzielało się na różnych polach, znane było między innymi z pomocy wdowom po poległych lotnikach; z tego zapewne powodu Andrzej je wybrał. Ja o tym towarzystwie żadnej szczególnej wiedzy nie mam. Coś tam mi się kiedyś obiło o uszy, słyszałem, że załatwiali sponsorów na różne zbożne przedsięwzięcia, ale szczegółów nie znam. W całej tej sprawie nie ma to zresztą większego znaczenia.
Prokuratura mówi, że odbyło się to bez przetargu – ale czy przetarg był konieczny, skoro nie był to jakiś wielki kontrakt? Polskie prawo dopuszcza podpisywanie małych kontraktów przez podmioty publiczne bez przetargu. Jak kupujemy długopisy i papier ksero do sztabu jednostki, to też nie organizujemy na nie przetargu, od tego jest specjalny fundusz. Kiedy gen. Majewski objął dowództwo po tragicznie zmarłym gen. broni Andrzeju Błasiku w 2010 r., to po prostu kontynuował współpracę z towarzystwem SWAT. Z funduszy pozostałych po sprzedaży biletów i innych wpływach za poprzedni Airshow płacono za przygotowania do kolejnego, po czym znów czerpano z niego zyski, pokrywając poprzednio poczynione wydatki i odkładając pieniądze na organizację kolejnej imprezy. Pewne nadwyżki przeznaczano na pomoc dla wdów po tragicznie zmarłych lotnikach. Reszta pieniędzy leżała na koncie SWAT, czekając na organizację następnych pokazów. Kiedy prokuratura rozkręciła całą sprawę i postawiła zarzuty gen. Majewskiemu, pieniądze dalej były na tym koncie, na którym od zawsze je trzymano, czyli od 2009 r., i na nim zostały przez prokuraturę zajęte. I to te pieniądze miał niby sobie przywłaszczyć generał. Tylko jak? Trzymał na emeryturę, choć już jest na emeryturze, mając 67 lat? Na nie swoim koncie, do którego nie miał dostępu?
Na czym niby miało polegać przekroczenie uprawnień? Na kontynuacji współpracy z operatorem finansowym, który pobierał za swoje usługi 25 tys. złotych rocznie? Nie dam sobie ręki uciąć, czy stowarzyszenie SWAT było w pełni uczciwe, ale nie mam też podstaw, by sądzić, że jakieś pieniądze w nim defraudowano. To zresztą oddzielna sprawa, bo pieniądze z Airshow po prostu nie mogły należeć do wojska, bo nie ma ono prawa czerpać zysków z działalności gospodarczej. I kółko się zamyka, dlaczego niby gen. Majewski miał kontrolować wydawanie pieniędzy nienależących do podległej mu instytucji? Zresztą one wcale nie zginęły, lecz leżały sobie na specjalnie do tego celu przeznaczonym koncie SWAT, gotowe na organizację następnego Airshow.
O co chodzi?
Zastanawiam się, o co w tym wszystkim chodzi? Dęte zarzuty dla szanowanego, zasłużonego oficera? Pierwsza myśl: gen. Majewski został wyznaczony na wysokie stanowiska za rządów PO. Ale czy to wystarczający powód, by tak się odgrywać na emerycie, który nie udziela się ani politycznie, ani nawet publicznie?
Okazuje się, że za całą sprawą może stać lobby radomskiego portu lotniczego, który miał ponoć ochotę na przejęcie obsługi biletowej od SWAT i – jak pisze portal Onet.pl – chciał za to pobierać 600 tys. złotych rocznie. Niby dlaczego wojsko miałoby wielokrotnie przepłacać, skoro SWAT za to samo brał tylko 25 tys. złotych?
Czy faktycznie za całą tą sprawą stoją ci, którzy uparli się, by z Radomia uczynić drugie Heathrow? Jeśli tak właśnie jest, to chyba wszyscy już w tym kraju całkowicie powariowali...