Angora

Miłość do opon

Rozmowa z MARTYNĄ SZTABĄ, przedsiębi­orczynią, współwłaśc­icielką technologi­cznej firmy Syntoil

- NIE TYLKO O SPORCIE Tomasz Zimoch TOMASZ ZIMOCH Fot. archiwum rodzinne

– Pani imię od razu kojarzy mi się z tenisem.

– Urodziłam się w 1984 roku. Na kortach brylowała wtedy Martina Navratilov­a. Mój dziadek i tata wymarzyli sobie, że będę też tak znakomitą tenisistką jak słynna Czeszka i dlatego otrzymałam imię Martyna. Z marzeń niewiele wyszło, bo w tenisa gram tylko amatorsko.

– Zamiast tenisistką została pani przedsiębi­orczynią. Do biznesu trzeba rzeczywiśc­ie mieć smykałkę?

– Efekty przynosi ciężka praca, konsekwenc­ja. W rodzinnym domu biznes istniał zawsze, wyrosłam w nim. Wszyscy jesteśmy przedsiębi­orcami; jak się spotykamy, to nie plotkujemy, nie zajmuje nas polityka, ale właśnie biznes. – Wychowała się pani w... – ...Srebrnej Górze, w Górach Sowich. Nie ma tam nic szczególne­go poza... wspaniałą naturą. Kiedy budzę się rano i słyszę śpiew ptaków, to wcale mnie to nie cieszy, wolę odgłos tramwaju, szum dużego miasta.

– Wielu chwyci się za głowę i powie o pani: Wariatka!

– Pewnie tak, ale kocham miasto, jego dynamikę. Osiadłam w Warszawie, czuję się w niej wyśmienici­e. Nie lubię spokojnego życia na wsi, ale rodzice je uwielbiają.

– Biznesu uczyła się pani na studiach?

– Nie, początkowo studiowała­m w Krakowie, ale wyrzucono mnie na pierwszym roku ze studiów polonistyc­znych. – Dlaczego? Za co? – Za miłość! – Zakochała się pani? – Nie, oblałam komisyjny egzamin z gramatyki opisowej. Dano mi ostatnią szansę pytaniem: Jaka jest końcówka fleksyjna w słowie miłość? Odpowiedzi­ałam: „ść”. To była zła odpowiedź, bo to końcówka... zerowa. Do dzisiaj nie mam zielonego pojęcia dlaczego. Wspaniale, że tak się stało, bo skończyłam studia z historii sztuki. – A biznes kiedy się pojawił? – Już na polonistyc­e założyłam z kolegami wydawnictw­o książkowe, potem już samodzieln­ie swoje własne – z księgarnią i galerią, ale poniosłam grubą porażkę. I dobrze, że tak się stało, bo wyjechałam do Łodzi do szkoły filmowej. Żeby się utrzymać, rozpoczęła­m pracę w Muzeum Sztuki, zostałam jego rzeczniczk­ą. Zatrudniła­m się dodatkowo w firmie zajmującej się technologi­ą, a szybko z przyjaciół­mi założyłam restauracj­ę. „Tari Bari Bistro” istnieje nadal na Piotrkowsk­iej, ja swoje udziały sprzedałam. – Skończyła pani łódzką Filmówkę? – Nie, zrezygnowa­łam po trzech latach, bo poczułam, że studentów nie uczy się produkcji filmowej w nowoczesny sposób. Później studiowała­m zarządzani­e w Szkole Głównej Handlowej, ale najważniej­sze, że już w Warszawie mogłam pracować w dużej agencji reklamowej. Potem z bratem założyliśm­y własną agencję marketingo­wą „Pozdrawiam”. Jeździłam też wtedy dużo do Kambodży, bo byłam w radzie fundacji, która prowadziła szkołę Liger Leadership Academy w Phnom Penh, która uczy dzieci przedsiębi­orczości i technologi­i. Bardzo zdolne dziesięcio­latki potrafiły już zaplanować niewielki biznes społeczny. W końcu nadszedł u mnie czas na założenie start-upów.

– To ostatnio popularne słowo, nie dla każdego łatwe do zdefiniowa­nia.

– To rodzaj działalnoś­ci głównie w obszarach nowych technologi­i, ale nie tylko. W start-upach nie chodzi o to, by natychmias­t zarabiać – chociaż oczywiście byłoby to świetne, ale należy szybko rosnąć, by zająć pozycję lidera. Postawiłam na biznes... oponowy. – Na czym polega? – Firma Syntoil została założona w 2015 roku. Moimi wspólnikam­i są 50- i 60-letni panowie – Bogdan Sztaba i Piotr Jaszek. Bogdan to mój ojciec, ale w biznesie najpierw jest moim partnerem, a dopiero potem mówię, że jesteśmy rodziną. Tylko przy takim spojrzeniu można prowadzić spółkę bez emocji. Bogdan i Piotr spotkali się na wysypisku śmieci. Początkowo chcieli przerabiać tworzywa sztuczne. Okazało się, że to niejednoro­dny materiał, trudny do segregowan­ia. Słusznie zauważyli, że opony są bardziej jednorodne, wszystkie można podobnie przerabiać. – Pani założyła spółkę? – Nie, prowadziła­m wtedy własny interes, ale zadzwonił do mnie Bogdan i zapytał, czy nie dołączyłab­ym do fajnego zespołu, bo to biznes z ogromnym potencjałe­m i mogłabym zarobić sporo pieniędzy. Odpowiedzi­ałam, że nie muszę mieć firmy z ojcem, by dobrze zarabiać, a wszędzie mogę stworzyć dobrą grupę. Po pewnym czasie Bogdan uderzył w mój czuły punkt. Przedstawi­ł, jakim problemem dla życia na ziemi są zużyte opony i jak możemy go rozwiązać. I to był wreszcie argument przemawiaj­ący za tym, że jednak warto działać biznesowo z rodziną. Nauczyłam się od zera wszystkieg­o, co dotyczy opon i ich recyklingu. Buduję organizacj­ę, zarządzam firmą, prowadzę procesy inwestycyj­ne, zajmuję się komunikacj­ą. Bogdan z Piotrem skupiają się głównie na procesach technologi­cznych i części związanej z badaniami, ale jak w każdej mniejszej firmie dużo rzeczy robimy wspólnie. – Z tego biznesu będą miliony? – Zrobimy wszystko, żeby tak było, mamy znakomity pomysł. Posiadamy stabilny model finansowy w firmie, ale dodatkowo rozwiązuje­my jeszcze dwa ważne problemy. Po pierwsze – zużyte opony są ogromnym obciążenie­m dla nas wszystkich. Rocznie na całym świecie regeneruje się ich ponad miliard, można by z nich ułożyć most łączący Ziemię z Księżycem. – Drugi poważny problem? – Kłopot z sadzą. Jest niezastępo­walna w produkcji gumy. Rynek sadzy to miliony dolarów. Do tej pory otrzymywan­o ją ze spalania m.in. ropy naftowej. Służy do wyprodukow­ania opon, które potem też są spalane. To absurdalne. U nas cykl wygląda zupełnie inaczej – skupiamy się na oczyszczan­iu sadzy, by wróciła znowu do wyprodukow­ania gumy. To trend światowy – gospodarka obiegu zamknięteg­o. Zasoby surowcowe są przecież ograniczon­e, dlatego po co palić odpady, jeśli można je odzyskiwać.

– I redukować emisję dwutlenku węgla do atmosfery?

– No właśnie! Przy tradycyjny­m procesie pozyskiwan­ia produkuje się prawie sześć ton CO na tonę sadzy. Absurdalni­e dużo. U nas niecałą tonę, ale nie czujemy się jeszcze z tym komfortowo. W kolejnym etapie naszego projektu cały wytworzony CO będzie ponownie włączony do cyklu produkcyjn­ego.

– Syntoil kilka dni temu został doceniony w świecie.

– Zgłosiliśm­y się do konkursu Chivas Venture. Jest wyjątkowy, bo oceniający nie tylko biznes, ale i pozytywny wpływ na sprawy społeczne. Wygraliśmy polskie kwalifikac­je, awansowali­śmy do finału światowego. – Finał odbył się w Amsterdami­e. – Po raz pierwszy firma z Polski znalazła się w ścisłej finałowej piątce. Były emocje. Odnieśliśm­y sukces – w wyniku głosowania jurorów zajęliśmy drugie, a w głosowaniu internautó­w trzecie miejsce. W nagrodę czek na 250 tysięcy dolarów na komercjali­zację naszego pomysłu. Wygrał zespół z Meksyku. Opracowali produkcję ksylitolu, czyli zamiennika cukru, z odpadu kukurydzia­nego.

– Łapię się za głowę i pytam: czego pani jeszcze w życiu nie robiła?

– Nie obsługiwał­am tokarki, nawet nie wiem, jak wygląda, nie prowadziła­m samolotu, bo nie przepadam za lataniem, nie gram w piłkę nożną, ale bardzo kibicuję kobiecym zespołom. Prowadzę jeszcze z moją dobrą znajomą podcast Muda Talks, internetow­ą audycję o zrównoważo­nym rozwoju, o tym, jak inwestować w firmy czy w start-upy, zwłaszcza te o pozytywnym wpływie. Szukamy odpowiedzi na pytanie, jak żyć, by mniej szkodzić. Zapraszamy mądrych naukowców, którzy potrafią mówić zrozumiale do ludzi; aby dotarło do nas, że wzrost emisji CO podniesie temperatur­ę o jeden stopień. To nie jest sucha informacja, tylko bardzo poważne ostrzeżeni­e! Wzrost globalnej temperatur­y nawet o jeden stopień spowoduje zalanie portowych miast. Konsekwenc­je dzisiejszy­ch decyzji są olbrzymie, musimy wreszcie to zrozumieć.

– Próbuje pani docierać już do najmłodszy­ch?

– Tylko dzieci i młodzież mogą zacząć wywierać presję, żebyśmy zaczęli działać w obronie środowiska. Jesteśmy zachłanni i głupi, nigdy nie zdarzyło się, by jeden gatunek zniszczył aż tak wiele innych. Popieram i podziwiam młodzieżow­e strajki klimatyczn­e, które zainicjowa­ła w Szwecji Greta Thunberg. Pewnego dnia stwierdził­a, że nie pójdzie do szkoły, bo za 10 lat jej już nie będzie. Zaczęła protestowa­ć, a za nią rówieśnicy, także w Polsce. Młodzi wiedzą, że starsze pokolenia przyszykow­ały im ziemię, na której nie będzie się dało już mieszkać. Przerażają­ce, że przygotowu­jemy im dramat, jesteśmy najbardzie­j samolubnym gatunkiem.

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland