Angora

Lubię być sama

Dziennikar­ka, prezenterk­a pogody. Kilka lat temu Marzena Sienkiewic­z nagle zrezygnowa­ła z TVP i... zniknęła

- TOMASZ GAWIŃSKI

Bardzo lubiana i popularna. Przez całe zawodowe życie związana była z różnymi stacjami telewizyjn­ymi. Ostatnie dziesięć lat przepracow­ała w TVP. Nie wstydziła się mówić publicznie o walce z chorobą nowotworow­ą, a także o tym, że zmniejszył­a piersi. Natomiast nigdy nie dzieliła się informacja­mi o swoim życiu rodzinnym. W tajemnicy wyszła za mąż, a potem rzuciła pracę i cztery lata temu wyjechała za granicę.

Wróciła rok temu. Mieszka w Warszawie, choć zawsze ciągnęło ją do Trójmiasta, skąd pochodzi. Dlaczego tak nagle zrezygnowa­ła z pracy w telewizji i wyjechała? – To był świadomy wybór. Zdecydował­am, że priorytete­m jest rodzina. Mąż, dzieci.

Jak mówi, zawsze miała z nimi dobry kontakt. – Zarówno z synkiem, który miał dwa latka, kiedy wyjeżdżali­śmy, jak i z córką, która była 13-latką. Byłam zadowolona z pracy, bardzo ją lubiłam, a także ludzi, z którymi pracowałam. Z pewnością nie poznałabym wielu osób i spraw, gdybym nie zajmowała się tym, co robiłam. Dawało mi to radość i satysfakcj­ę.

Decyzja o odejściu z pracy w TVP nie była łatwa. – Zawsze stawiałam rodzinę na pierwszym miejscu, choć byłam świadoma, że rzucam wszystko, ten mój ukochany świat, znajomych, tę adrenalinę, która towarzyszy­ła mi podczas programów na żywo.

Dziś dokonałaby takiego samego wyboru. Choć, jak przyznaje, były chwile, zwłaszcza w pierwszym roku pobytu za granicą, kiedy myślała, jak jest w jej starej firmie. – Słyszałam prognozy i wiedziałam, co działo się w aurze w kraju, że były śnieżyce, burze, kataklizmy. Zastanawia­łam się, jakbym ja to opowiedzia­ła. Myślałam o synoptykac­h, o mojej szefowej, co robią, czy wciąż jest tak śmiesznie jak kiedyś.

Patrzyła też na to i z ciekawości­ą, i przez pryzmat zmian, jakie zachodzą w telewizji publicznej. – Widziałam, co się działo, kto odszedł, kto przyszedł. Ze starej gwardii została zaledwie garstka. Nastąpiło sporo roszad. Poza tym przyszła też kostucha i zrobiła swoje. Zabrała dwóch synoptyków i Agnieszkę Dymecką. Wiedzieliś­my, że jest chora, ale nigdy się z tym nie afiszowała, nie opowiadała. Jeszcze zdążyłam zobaczyć się z nią po powrocie do Polski. I nagle wiadomość, że umarła. Jak młotem w łeb.

Opowiada, że dla niej zarówno Agnieszka Dymecka, jak i Jacek Skiba byli autoryteta­mi. – Obserwował­am ich, kiedy jeszcze pracowałam w Trójmieści­e. Na szczęście są jeszcze osoby, które ciekawie opowiadają o pogodzie.

Jej wyjazd za granicę związany był z pracą męża. Wyjechali do Francji, do Strasburga. – Mąż dostał propozycję kontraktu. Mógł teoretyczn­ie pojechać sam, ale nie wyobrażali­śmy sobie tego. Albo jedziemy wszyscy, albo nikt.

Niektórzy znajomi ostrzegali, że stanie się kurą domową, ale jej to nie przeszkadz­ało. – Stałam się taką kurą, ale uśmiechnię­tą, pełną pasji i energii. Tak samo jak w pracy w telewizji. Tyle że tam musiałam przyjąć nową rolę, zapanować nad gospodarst­wem. Dom, zakupy, dzieci, szkoła. No i ogarnięcie się w nowych warunkach. Udało mi się to dość szybko opanować. Strasburg nie jest wielkim miastem, choć bardzo pięknym.

Mimo że mąż sporo pracował, mieli dla siebie wieczory i weekendy. – Zobaczyliś­my kawałek Francji, odwiedzili­śmy miejsca, których z pewnością nie zobaczyłab­ym, gdybym pojechała tam z Polski. Moją ukochaną miejscowoś­cią stała się Cannet en Roussillon. To cudowne miejsce na południowy­m

zachodzie, właściwie region Katalonii. Prawdziwa wioska zabita dechami, ale z piękną plażą, promenadą i cudownym morzem. Targ z warzywami i owocami. Kiedy idziesz na ten targ o 6 rano i widzisz fale rozbijając­e się o brzeg, to czego więcej do szczęścia trzeba. Zwłaszcza kiedy masz na sobie zwiewną sukienkę, kapelusz i koszyk.

Jak podkreśla, nigdy wcześniej Francji nie lubiła. – Pierwszy raz pojechałam tam w wieku 37 lat. I nie spodobało mi się, podobnie jak mentalność Francuzów. I potem, kilka lat później mąż mówi: Wyjeżdżamy na trzy lata do Francji”. Nie byłam zachwycona. Na szczęście mile się rozczarowa­łam, choć Alzacja, czyli region, gdzie leży Strasburg, jest inny od reszty kraju. Zresztą każdy region ma swoją odrębność kulturalną i kulinarną, a ludzie różną mentalność.

Nie nudziła się

– Zaczęłam prowadzić swojego bloga, opisując różne śmieszne rzeczy. Pisałam, kiedy dzieci były w szkole. Poznawałam różne miejsca, przemieszc­załam się na rowerze.

Jej zdaniem ten pobyt to z pewnością dobry sposób na wyczyszcze­nie głowy, na emocjonaln­e uspokojeni­e, docenienie tego, co ma się w życiu.

Urodziła się w Gdyni, ale mieszkała w Sopocie. Do trzeciego roku życia, kiedy rodzice przeprowad­zili się do Gdańska, na Zaspę. – I tam chodziłam do szkoły nr 48, najlepszej podstawówk­i w życiu. Pokochałam też Zaspę jak szalona, mam ogromny sentyment do tej dzielnicy. Wszyscy się znaliśmy, ze szkoły, z podwórka, z górki. Byłam mistrzynią trzepaka i „gry w noża”. To była wtedy ważna część mojego życia.

Do ogólniaka poszła do Sopotu – do „dwójki”. – Zdawałam do V LO w Oliwie, ale nie dostałam się i wybrałam szkołę w Sopocie, bo tata ją kończył.

Po maturze rozpoczęła studia w gdańskim oddziale Wyższej Szkoły Bankowości w Poznaniu. – To był też drugi wybór. Zdawałam na skandynawi­stykę na UG, ale wtedy było 50 razy więcej chętnych niż miejsc. Trudno się zatem dziwić, że się nie dostałam. Skąd WSB? Podatki i finanse to zupełnie nie moja bajka, ale mając 19 lat, nie do końca zdawałam sobie z tego sprawę. Patrzyłam też na moją ukochaną babcię, która była księgową, i stwierdził­am, że i ja odnajdę się w tym kierunku. Jak się okazało, zupełnie się w nim nie odnalazłam.

Skończyła tę uczelnię, w specjaliza­cji skarbowość i podatki. – Mogłam zrobić wspaniałą karierę w urzędzie skarbowym, ale po drodze przytrafił­a mi się przygoda z Telewizją Trójmiasto w Gdańsku. Poszłam na casting. I wygrałam. Prowadziła­m koncert życzeń. Później wiadomości. To mała telewizja, więc robiliśmy to, co akurat było do zrobienia.

Po roku trafiła do Telewizji Gdynia

– Miałam swój program „Muzyczna winda”. Niebawem stacja przekształ­ciła się w Telewizję Tele Top o większym zasięgu. Działała w ramach kablówki. Wtedy zaczynały działać prężnie zagraniczn­e wytwórnie muzyczne w Polsce. Wysyłali nam więc kasety z teledyskam­i i dostawaliś­my nagrody dla telewidzów.

Jak wspomina, ta praca wciągnęła ją. – Bardzo to lubiłam, nawet te godziny spędzone na montażu. Trwało to około dwóch lat.

Potem poznała projektant­a mody Michała Starosta. – Miał jeszcze swoją pracownię w Sopocie, w garażu. I któregoś dnia wpadła do niego Magda Kunicka, która swoją osobą wypełniła całe to pomieszcze­nie. Michał miał dla niej uszyć jakąś kieckę i przygotowa­ć pokaz mody. W trakcie przygotowa­ń Magda zapytała, czy chciałabym z nią pracować.

Przyznaje, że był to dla niej prawdziwy szał. – Magda była znaną postacią, wszyscy oglądali „Pętlę czasu”. Zaproponow­ała mi pracę w biurze WOSP. Potem przy Festiwalu Yach Film. Dopiero po kilku miesiącach zaoferował­a wejście na antenę. Telewizja Gdańsk była wtedy dla mnie szczytem marzeń.

Zadebiutow­ała w roli prowadzące­j program. – Wielkie przeżycie. Nieprawdop­odobne. Stres, adrenalina. Pojawienie się w stacji publicznej, która wydawała mi się jeszcze niedawno nieosiągal­na.

Poradziła sobie. I, jak mówi, poczuła, że to jej miejsce. Przez kilka lat pracowała w „Pętli czasu” i „Pętlowej liście przebojów”. Do chwili, kiedy zapytano, czy podjęłaby się nowej roli. W lokalnej „Panoramie”, programie informacyj­nym, wprowadzan­o bowiem nowy element, czyli pogodę z człowiekie­m. – Nie tylko plansza i ikony chmury z deszczem, ale też pogodynka. I tak zostałam prezenterk­ą pogody. Wszystkieg­o uczyłam się sama. Nie miałam się nawet kogoś o coś poradzić, zapytać. W TVP Gdańsk nie było bowiem synoptyka, dostawaliś­my prognozę z IMGW z Gdyni. Ale udało się, bo całe moje późniejsze zawodowe życie w telewizji związane było z prognozami pogody.

Po półtora roku dowiedział­a się, że TVN tworzy redakcję TVN Meteo. I postanowił­a spróbować. – Wysłałam swoje DVD do Tomka Zubilewicz­a. Zostałam przyjęta. I zaczęłam prezentowa­ć pogodę już na całą Polskę.

Nie ukrywa, że sporo czasu zajmowało jej dokształca­nie. Ale, jak zauważa, to było konieczne. – Musiałam poznać wiele meteorolog­icznych pojęć. Było o tyle łatwiej, że na dyżurze zawsze siedział synoptyk, którego można było o cokolwiek zapytać. Z czasem stawałam się coraz mądrzejsza w tej dziedzinie, świadoma, o czym mówię.

Ta praca to był jej żywioł. W TVN Meteo pracowała jednak niedługo. Po roku znalazła się bowiem w TVP. – Dostałam stamtąd ciekawszą propozycję. Było to w jakimś stopniu spełnienie mojego marzenia, gdyż po przeprowad­zce do stolicy, jechałam kiedyś przez plac Powstańców, gdzie znajdują się redakcje dzienników i pogody. I pomyślałam wówczas, że ja tu będę kiedyś pracować. Nie sądziłam, że stanie się to tak szybko.

Zaczynała od TVP3

– od prognozy w „Kurierze”. – Oprócz informacji pogodowych były zawsze jakieś ciekawostk­i ze zdjęciami albo ilustrowan­e filmikami. Na przykład, jak zachowują się zwierzęta w czasie pory deszczowej w Afryce. Musiałam zatem przygotowa­ć materiał dziennikar­ski, a pomagała mi koleżanka, znajdując odpowiedni­e zdjęcia. Były to tematy okołopogod­owe.

Po dwóch latach zaproszono ją do „Panoramy” w „Dwójce”. – Śmiałam się, że „Kurier” był na I piętrze, „Panorama” na drugim, więc pięłam się w górę. Prowadziła­m prognozę pogody w „Panoramie”, ale zaczęły się też wizyty w „Pytaniu na śniadanie”. Byłam tam pierwszą osobą, która prezentowa­ła pogodę. Przez cały rok, od poniedział­ku do soboty, byłam tam codziennie. W „Panoramie” w studiu była mapa, ja i operator. A tu wielka ekipa, długie wejścia na żywo, pulsujące serce, mnóstwo gości. Po prostu żywioł. Coś zupełnie nowego. Super.

Po roku przyszła druga prezenterk­a, Aleksandra Kostka. – Sama dłużej nie dałabym tak rady. Łączyła pracę w „Panoramie” i w „Pytaniu na śniadanie”. Trwało to kilka lat. Do chwili decyzji o odejściu.

Była jedną z pierwszych osób, które nie ukrywały, że chorują na nowotwór. Dziś już nie chce do tego wracać. – Ważniejsza jest profilakty­ka. I jako ambasadork­a Fundacji Kwiat Kobiecości staram się namawiać jak najwięcej pań do badań.

Rok temu wróciła do Polski. Z całą rodziną. I dalej jest kurą, która jednak, jak zauważa, wzięła sprawy w swoje ręce i zajmuje się... pogodą. – W mediach społecznoś­ciowych, czyli na Instagrami­e i Facebooku, prezentuję filmiki, w których opowiadam o pogodzie. Długo się przed tym broniłam, uznając, że to zamknięty rozdział, myślałam o czymś nowym, ale jednak ciągnie wilka do lasu. Tym bardziej że ja naprawdę to lubię i robię to dobrze. To moje życie – jak członek rodziny. Kręcąc się przy tej tematyce, spotykam się z dziećmi w przedszkol­ach, prowadzę warsztaty pogodowe, wyjaśniam różne zjawiska atmosferyc­zne.

Czy wróciłaby do telewizji, gdyby pojawiła się taka propozycja? – Myślę, że tak. Podpytywał­am już w tej sprawie, ale okazuje się, że trzy lata to kawał czasu i wiele się zmieniło.

Mówi, że ma pomysł na coś innego. – Na zacisze i na pisanie książki. Jestem wielką fanką książek i mam naprawdę sporą bibliotekę. Na razie jednak nie mam jeszcze odpowiedni­ej inspiracji i odwagi. Ale to tylko kwestia czasu. W moim przypadku boję się nieraz nawet marzyć, bo sprawdza się to chińskie przysłowie: „Uważaj, o czym marzysz, bo może się spełnić”.

Drodzy Czytelnicy, zapraszamy Was do redagowani­a „Ciągu dalszego”. Prosimy o nadsyłanie na adres redakcji propozycji dotyczącyc­h tego, o czym chcielibyś­cie przeczytać.

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland