Lubię być sama
Dziennikarka, prezenterka pogody. Kilka lat temu Marzena Sienkiewicz nagle zrezygnowała z TVP i... zniknęła
Bardzo lubiana i popularna. Przez całe zawodowe życie związana była z różnymi stacjami telewizyjnymi. Ostatnie dziesięć lat przepracowała w TVP. Nie wstydziła się mówić publicznie o walce z chorobą nowotworową, a także o tym, że zmniejszyła piersi. Natomiast nigdy nie dzieliła się informacjami o swoim życiu rodzinnym. W tajemnicy wyszła za mąż, a potem rzuciła pracę i cztery lata temu wyjechała za granicę.
Wróciła rok temu. Mieszka w Warszawie, choć zawsze ciągnęło ją do Trójmiasta, skąd pochodzi. Dlaczego tak nagle zrezygnowała z pracy w telewizji i wyjechała? – To był świadomy wybór. Zdecydowałam, że priorytetem jest rodzina. Mąż, dzieci.
Jak mówi, zawsze miała z nimi dobry kontakt. – Zarówno z synkiem, który miał dwa latka, kiedy wyjeżdżaliśmy, jak i z córką, która była 13-latką. Byłam zadowolona z pracy, bardzo ją lubiłam, a także ludzi, z którymi pracowałam. Z pewnością nie poznałabym wielu osób i spraw, gdybym nie zajmowała się tym, co robiłam. Dawało mi to radość i satysfakcję.
Decyzja o odejściu z pracy w TVP nie była łatwa. – Zawsze stawiałam rodzinę na pierwszym miejscu, choć byłam świadoma, że rzucam wszystko, ten mój ukochany świat, znajomych, tę adrenalinę, która towarzyszyła mi podczas programów na żywo.
Dziś dokonałaby takiego samego wyboru. Choć, jak przyznaje, były chwile, zwłaszcza w pierwszym roku pobytu za granicą, kiedy myślała, jak jest w jej starej firmie. – Słyszałam prognozy i wiedziałam, co działo się w aurze w kraju, że były śnieżyce, burze, kataklizmy. Zastanawiałam się, jakbym ja to opowiedziała. Myślałam o synoptykach, o mojej szefowej, co robią, czy wciąż jest tak śmiesznie jak kiedyś.
Patrzyła też na to i z ciekawością, i przez pryzmat zmian, jakie zachodzą w telewizji publicznej. – Widziałam, co się działo, kto odszedł, kto przyszedł. Ze starej gwardii została zaledwie garstka. Nastąpiło sporo roszad. Poza tym przyszła też kostucha i zrobiła swoje. Zabrała dwóch synoptyków i Agnieszkę Dymecką. Wiedzieliśmy, że jest chora, ale nigdy się z tym nie afiszowała, nie opowiadała. Jeszcze zdążyłam zobaczyć się z nią po powrocie do Polski. I nagle wiadomość, że umarła. Jak młotem w łeb.
Opowiada, że dla niej zarówno Agnieszka Dymecka, jak i Jacek Skiba byli autorytetami. – Obserwowałam ich, kiedy jeszcze pracowałam w Trójmieście. Na szczęście są jeszcze osoby, które ciekawie opowiadają o pogodzie.
Jej wyjazd za granicę związany był z pracą męża. Wyjechali do Francji, do Strasburga. – Mąż dostał propozycję kontraktu. Mógł teoretycznie pojechać sam, ale nie wyobrażaliśmy sobie tego. Albo jedziemy wszyscy, albo nikt.
Niektórzy znajomi ostrzegali, że stanie się kurą domową, ale jej to nie przeszkadzało. – Stałam się taką kurą, ale uśmiechniętą, pełną pasji i energii. Tak samo jak w pracy w telewizji. Tyle że tam musiałam przyjąć nową rolę, zapanować nad gospodarstwem. Dom, zakupy, dzieci, szkoła. No i ogarnięcie się w nowych warunkach. Udało mi się to dość szybko opanować. Strasburg nie jest wielkim miastem, choć bardzo pięknym.
Mimo że mąż sporo pracował, mieli dla siebie wieczory i weekendy. – Zobaczyliśmy kawałek Francji, odwiedziliśmy miejsca, których z pewnością nie zobaczyłabym, gdybym pojechała tam z Polski. Moją ukochaną miejscowością stała się Cannet en Roussillon. To cudowne miejsce na południowym
zachodzie, właściwie region Katalonii. Prawdziwa wioska zabita dechami, ale z piękną plażą, promenadą i cudownym morzem. Targ z warzywami i owocami. Kiedy idziesz na ten targ o 6 rano i widzisz fale rozbijające się o brzeg, to czego więcej do szczęścia trzeba. Zwłaszcza kiedy masz na sobie zwiewną sukienkę, kapelusz i koszyk.
Jak podkreśla, nigdy wcześniej Francji nie lubiła. – Pierwszy raz pojechałam tam w wieku 37 lat. I nie spodobało mi się, podobnie jak mentalność Francuzów. I potem, kilka lat później mąż mówi: Wyjeżdżamy na trzy lata do Francji”. Nie byłam zachwycona. Na szczęście mile się rozczarowałam, choć Alzacja, czyli region, gdzie leży Strasburg, jest inny od reszty kraju. Zresztą każdy region ma swoją odrębność kulturalną i kulinarną, a ludzie różną mentalność.
Nie nudziła się
– Zaczęłam prowadzić swojego bloga, opisując różne śmieszne rzeczy. Pisałam, kiedy dzieci były w szkole. Poznawałam różne miejsca, przemieszczałam się na rowerze.
Jej zdaniem ten pobyt to z pewnością dobry sposób na wyczyszczenie głowy, na emocjonalne uspokojenie, docenienie tego, co ma się w życiu.
Urodziła się w Gdyni, ale mieszkała w Sopocie. Do trzeciego roku życia, kiedy rodzice przeprowadzili się do Gdańska, na Zaspę. – I tam chodziłam do szkoły nr 48, najlepszej podstawówki w życiu. Pokochałam też Zaspę jak szalona, mam ogromny sentyment do tej dzielnicy. Wszyscy się znaliśmy, ze szkoły, z podwórka, z górki. Byłam mistrzynią trzepaka i „gry w noża”. To była wtedy ważna część mojego życia.
Do ogólniaka poszła do Sopotu – do „dwójki”. – Zdawałam do V LO w Oliwie, ale nie dostałam się i wybrałam szkołę w Sopocie, bo tata ją kończył.
Po maturze rozpoczęła studia w gdańskim oddziale Wyższej Szkoły Bankowości w Poznaniu. – To był też drugi wybór. Zdawałam na skandynawistykę na UG, ale wtedy było 50 razy więcej chętnych niż miejsc. Trudno się zatem dziwić, że się nie dostałam. Skąd WSB? Podatki i finanse to zupełnie nie moja bajka, ale mając 19 lat, nie do końca zdawałam sobie z tego sprawę. Patrzyłam też na moją ukochaną babcię, która była księgową, i stwierdziłam, że i ja odnajdę się w tym kierunku. Jak się okazało, zupełnie się w nim nie odnalazłam.
Skończyła tę uczelnię, w specjalizacji skarbowość i podatki. – Mogłam zrobić wspaniałą karierę w urzędzie skarbowym, ale po drodze przytrafiła mi się przygoda z Telewizją Trójmiasto w Gdańsku. Poszłam na casting. I wygrałam. Prowadziłam koncert życzeń. Później wiadomości. To mała telewizja, więc robiliśmy to, co akurat było do zrobienia.
Po roku trafiła do Telewizji Gdynia
– Miałam swój program „Muzyczna winda”. Niebawem stacja przekształciła się w Telewizję Tele Top o większym zasięgu. Działała w ramach kablówki. Wtedy zaczynały działać prężnie zagraniczne wytwórnie muzyczne w Polsce. Wysyłali nam więc kasety z teledyskami i dostawaliśmy nagrody dla telewidzów.
Jak wspomina, ta praca wciągnęła ją. – Bardzo to lubiłam, nawet te godziny spędzone na montażu. Trwało to około dwóch lat.
Potem poznała projektanta mody Michała Starosta. – Miał jeszcze swoją pracownię w Sopocie, w garażu. I któregoś dnia wpadła do niego Magda Kunicka, która swoją osobą wypełniła całe to pomieszczenie. Michał miał dla niej uszyć jakąś kieckę i przygotować pokaz mody. W trakcie przygotowań Magda zapytała, czy chciałabym z nią pracować.
Przyznaje, że był to dla niej prawdziwy szał. – Magda była znaną postacią, wszyscy oglądali „Pętlę czasu”. Zaproponowała mi pracę w biurze WOSP. Potem przy Festiwalu Yach Film. Dopiero po kilku miesiącach zaoferowała wejście na antenę. Telewizja Gdańsk była wtedy dla mnie szczytem marzeń.
Zadebiutowała w roli prowadzącej program. – Wielkie przeżycie. Nieprawdopodobne. Stres, adrenalina. Pojawienie się w stacji publicznej, która wydawała mi się jeszcze niedawno nieosiągalna.
Poradziła sobie. I, jak mówi, poczuła, że to jej miejsce. Przez kilka lat pracowała w „Pętli czasu” i „Pętlowej liście przebojów”. Do chwili, kiedy zapytano, czy podjęłaby się nowej roli. W lokalnej „Panoramie”, programie informacyjnym, wprowadzano bowiem nowy element, czyli pogodę z człowiekiem. – Nie tylko plansza i ikony chmury z deszczem, ale też pogodynka. I tak zostałam prezenterką pogody. Wszystkiego uczyłam się sama. Nie miałam się nawet kogoś o coś poradzić, zapytać. W TVP Gdańsk nie było bowiem synoptyka, dostawaliśmy prognozę z IMGW z Gdyni. Ale udało się, bo całe moje późniejsze zawodowe życie w telewizji związane było z prognozami pogody.
Po półtora roku dowiedziała się, że TVN tworzy redakcję TVN Meteo. I postanowiła spróbować. – Wysłałam swoje DVD do Tomka Zubilewicza. Zostałam przyjęta. I zaczęłam prezentować pogodę już na całą Polskę.
Nie ukrywa, że sporo czasu zajmowało jej dokształcanie. Ale, jak zauważa, to było konieczne. – Musiałam poznać wiele meteorologicznych pojęć. Było o tyle łatwiej, że na dyżurze zawsze siedział synoptyk, którego można było o cokolwiek zapytać. Z czasem stawałam się coraz mądrzejsza w tej dziedzinie, świadoma, o czym mówię.
Ta praca to był jej żywioł. W TVN Meteo pracowała jednak niedługo. Po roku znalazła się bowiem w TVP. – Dostałam stamtąd ciekawszą propozycję. Było to w jakimś stopniu spełnienie mojego marzenia, gdyż po przeprowadzce do stolicy, jechałam kiedyś przez plac Powstańców, gdzie znajdują się redakcje dzienników i pogody. I pomyślałam wówczas, że ja tu będę kiedyś pracować. Nie sądziłam, że stanie się to tak szybko.
Zaczynała od TVP3
– od prognozy w „Kurierze”. – Oprócz informacji pogodowych były zawsze jakieś ciekawostki ze zdjęciami albo ilustrowane filmikami. Na przykład, jak zachowują się zwierzęta w czasie pory deszczowej w Afryce. Musiałam zatem przygotować materiał dziennikarski, a pomagała mi koleżanka, znajdując odpowiednie zdjęcia. Były to tematy okołopogodowe.
Po dwóch latach zaproszono ją do „Panoramy” w „Dwójce”. – Śmiałam się, że „Kurier” był na I piętrze, „Panorama” na drugim, więc pięłam się w górę. Prowadziłam prognozę pogody w „Panoramie”, ale zaczęły się też wizyty w „Pytaniu na śniadanie”. Byłam tam pierwszą osobą, która prezentowała pogodę. Przez cały rok, od poniedziałku do soboty, byłam tam codziennie. W „Panoramie” w studiu była mapa, ja i operator. A tu wielka ekipa, długie wejścia na żywo, pulsujące serce, mnóstwo gości. Po prostu żywioł. Coś zupełnie nowego. Super.
Po roku przyszła druga prezenterka, Aleksandra Kostka. – Sama dłużej nie dałabym tak rady. Łączyła pracę w „Panoramie” i w „Pytaniu na śniadanie”. Trwało to kilka lat. Do chwili decyzji o odejściu.
Była jedną z pierwszych osób, które nie ukrywały, że chorują na nowotwór. Dziś już nie chce do tego wracać. – Ważniejsza jest profilaktyka. I jako ambasadorka Fundacji Kwiat Kobiecości staram się namawiać jak najwięcej pań do badań.
Rok temu wróciła do Polski. Z całą rodziną. I dalej jest kurą, która jednak, jak zauważa, wzięła sprawy w swoje ręce i zajmuje się... pogodą. – W mediach społecznościowych, czyli na Instagramie i Facebooku, prezentuję filmiki, w których opowiadam o pogodzie. Długo się przed tym broniłam, uznając, że to zamknięty rozdział, myślałam o czymś nowym, ale jednak ciągnie wilka do lasu. Tym bardziej że ja naprawdę to lubię i robię to dobrze. To moje życie – jak członek rodziny. Kręcąc się przy tej tematyce, spotykam się z dziećmi w przedszkolach, prowadzę warsztaty pogodowe, wyjaśniam różne zjawiska atmosferyczne.
Czy wróciłaby do telewizji, gdyby pojawiła się taka propozycja? – Myślę, że tak. Podpytywałam już w tej sprawie, ale okazuje się, że trzy lata to kawał czasu i wiele się zmieniło.
Mówi, że ma pomysł na coś innego. – Na zacisze i na pisanie książki. Jestem wielką fanką książek i mam naprawdę sporą bibliotekę. Na razie jednak nie mam jeszcze odpowiedniej inspiracji i odwagi. Ale to tylko kwestia czasu. W moim przypadku boję się nieraz nawet marzyć, bo sprawdza się to chińskie przysłowie: „Uważaj, o czym marzysz, bo może się spełnić”.
Drodzy Czytelnicy, zapraszamy Was do redagowania „Ciągu dalszego”. Prosimy o nadsyłanie na adres redakcji propozycji dotyczących tego, o czym chcielibyście przeczytać.