Kontrowersyjny gest polskiego kardynała
Kardynał Konrad Krajewski osobiście podłączył prąd 170 rodzinom zajmującym na dziko opuszczony budynek zakładu ubezpieczeń społecznych INPDAP w Rzymie. Ten gest, obciążony ryzykiem podpadnięcia pod paragrafy, jedni uznali za przejaw dobroci, inni za filantropię wbrew prawu.
Niektóre media ruszyły na krucjatę, zarzucając jałmużnikowi, że działa tam, gdzie zupełnie nie powinien, podczas gdy bezdomni z okolic placu Świętego Piotra w najlepsze piją dzień i noc, przeklinają, nie zwracając na siebie miłosiernej uwagi nikogo w habicie. Polskiemu duchownemu od apostolskiej dobroczynności wytknięto, że zamiast rozwiązać problem włóczęgów żyjących w bezpośrednim sąsiedztwie Watykanu i szokujących turystów, prowadzi kontrowersyjne działania kilka kilometrów od Spiżowej Bramy. Według brytyjskiego The Guardian kardynał sam zerwał pieczęcie, jakie na liczniku umieściła policja, po tym jak zakład energetyczny zrezygnował ze świadczenia dostaw, gdy dług za prąd samowolnych rezydentów osiągnął pułap 300 tys. euro.
Akcja don Corrado rozwścieczyła ministra spraw wewnętrznych Salviniego, który skomentował, że „własność prywatna jest święta, niezależnie od jakiegokolwiek kardynała”. Z sondażu przeprowadzonego przez należący do Europejskiego Stowarzyszenia Badaczy Opinii Publicznej i Rynku Instytut SWG wynika, że 43 proc. Włochów myśli jak Salvini. Wielu wolałoby, by współpracownicy Ojca Świętego w pierwszej kolejności zajęli się tymi potrzebującymi, których mają na wyciągnięcie ręki, a których nie są w stanie ściągnąć z ulicy. Są tacy, co kiwają głowami, że papież namawia do przyjmowania uchodźców, a nie sprawił dotąd – w oparciu o moralny obowiązek, jaki się mu przypisuje – aby miejscowi bezdomni różnych narodowości wyrzekli się ulicy.
Były momenty chwilowych sukcesów m.in. Żandarmerii Watykańskiej, kierującej osoby bezdomne do noclegowni. Ale pobyt tam wymaga dyscypliny, nie można pić, są godziny do przestrzegania – przestawienie się bywa za trudne. Za późno. Tym cenniejsze są działania jałmużnika i jego ekipy, żeby znormalizować codzienność ludzi bez domu. Nikt nie może zanegować, że to dzięki zabiegom kardynała, będąc bez adresu, mają oni gdzie się myć, golić, ostrzyc, zjeść i zwiedzać (zostali zaproszeni choćby do zwiedzenia Kaplicy Sykstyńskiej). Szkopuł w tym, że – chociaż pod pewnymi względami są zaopiekowani – to jednak SĄ.
Pielgrzymi, turyści i sami mieszkańcy Rzymu są wstrząśnięci degradacją okolic placu Świętego Piotra. Podziwiając architekturę, nie mogą nie zauważyć często półnagich mężczyzn i kobiet na kartonach pod kolumnami, wśród gnijących resztek jedzenia, a nawet ludzkich ekskrementów. W cieniu najbardziej spektakularnej kopuły w mieście zdarzają się bójki oraz gwałty. W maju, kilka kroków od placu, została pobita i zgwałcona 50-letnia bezdomna Polka. Sprawcą okazał się kloszard, obywatel Rumunii, przy którym znaleziono metalową rurę i nóż, którymi zaatakował ofiarę.
Paola Pellai na łamach „Libero” tak opisuje obecną sytuację: – Przed bazyliką Świętego Piotra, pod arkadami sali prasowej, biwaki kloszardów są bardziej imponujące niż zwykle. Nie modlą się, bluźnią. Nie uśmiechają się, krzyczą. I dużo piją. Piwo, alkohol, to, co zdobędą. A potem śpią, dzień jest jak noc, a noc staje się dniem. Zaraz potem pyta retorycznie: – Dlaczego ci zdesperowani ludzie tam są i nie znajdują drzwi otwartych na oścież przez Ewangelię? Tych bezdomnych pod nosem papieża jest o połowę mniej niż dzikich lokatorów, których wsparł jałmużnik, ale nie budzą takiego samego współczucia. Dziennikarka relacjonuje, jak zakonnica w białym habicie przechodzi obok nich pośpiesznie i obojętnie, nie racząc ich spojrzeniem, słowem ani pieszczotą: – Zakonnica się nie zatrzymała, ale ksiądz Konrad Krajewski wybrał się aż na Via di Santa Croce in Gerusalemme, żeby wykonać gest sprzeczny z zasadami legalności. (ANS)