Plaże, masaże, tatuaże
Kiedy w 1991 roku odbywałem pierwszą podróż do Bangkoku, w Polsce rozpoczynało się wycofywanie wojsk radzieckich, Jan Olszewski zabrał tekę premiera Janowi K. Bieleckiemu, a na pokładzie lotowskiego Ił-a 62 paliło się papierosy. Tajlandia była wtedy jak lot w kosmos, a rodacy, którzy wydawali horrendalne sumy na bilet, wracali ze sporym nadbagażem. Zamiast wspomnień wieźli w nim tekstylia na handel. Dziś dawny Syjam odwiedzają co roku tysiące Polaków. Robią podobne zdjęcia w tych samych miejscach, ciesząc się pogodą i luzem. Zamiast przaśnych dresów i kurtek przywożą obfite zbiory fotek. To jeden z najbardziej popularnych kierunków naszych egzotycznych eskapad, choć koszt dwutygodniowego wyjazdu do kurortu to około 6 tys. złotych plus wydatki. Przez 28 lat zmieniło się u nas wiele, a w Tajlandii niekoniecznie.
Tęsknota za schabowym
W aglomeracjach wciąż czuć ten sam specyficzny zapach. Mieszanka ulicznej gastronomii, orientalnych przypraw z gorącym wilgotnym powietrzem i spalinami tworzy unikalny aromat. Miejscami daje nozdrzom orgazm, miejscami śmierdzi szambem. Trudno tu o zwykłe śmietniki, więc odpadki lądują na ziemi. Dojedzą je robaczki, które później wrzuci się do woka na głęboki olej i zje lub sprzeda ciekawskim turystom. Niezainteresowani zapłacą 10 batów za fotkę z udawaną degustacją większego robala na ruszcie. Niebywała harmonia natury. Chrupiące świerszcze w panierce z wyśmienitym sosem ostrygowym to ledwie 80 batów. Osiem złotych za solidną, bogatą w naturalne białko przekąskę nie powinno przerażać. Smakuje jak dobrze wysmażony pęd bambusa lub konik polny. Z wyjątkiem cen mocnego alkoholu ceny w Tajlandii zachęcają. Uwagę warto zwrócić na masaże. To obowiązkowy element pobytu. Aloesowy godzinny relaks dla ciała kosztuje 350 – 400 batów, czyli jakieś 35 – 40 zł. Należy jednak poświęcić chwilę na wybór odpowiedniego miejsca, tak aby zapewnić sobie chwilę intymności i nie oddawać się odpoczynkowi na łóżkach ustawionych w rządku niczym w koszarach. Chętnych nie brakuje, bo Tajowie są w tej dyscyplinie mistrzami świata. Na przestrzeni lat nie zmieniła się też ich mentalność. Wciąż te same sympatyczne i szczere uśmiechy, brak nachalności oraz pokora wobec przybyszów. Choć nauczyli się już pokazywać rogi – zwykle z niezadowolenia i irytacji przedłużającymi się negocjacjami z przyjezdnymi bądź przydługiego wysłuchiwania skarg. Turystyka to motor napędowy tego kraju i w oparciu o wieloletnie doświadczenia pozwoliła mu dopasować ofertę do oczekiwań płatników. Dziesiątki podobnych punktów turystycznych oferują organizację niemal tych samych atrakcji. Wycieczki do dżungli na słoniach, nurkowanie w krystalicznie czystych wodach, masaże, rafting, oswajanie kobry. Trudno o oryginalność. Po ulicach ciągle śmiga niezliczona ilość skuterów i tuk-tuków, czyli trzy-, czteroosobowych, motorowych taksówek. Można się nimi przemieszczać swobodnie, dojechać w miejsce przeznaczenia szybko i tanio. Prawa pieszych respektuje się tu średnio. Starsza pani pędząca bez kasku na dwuśladzie, pisząca w tym czasie SMS-a i niezważająca na przechodniów na pasach to w zasadzie żadna osobliwość. Wśród plątaniny elektrycznych kabli przymocowanych do słupów przy głównych ulicach kwitnie gwarne życie. Wzmaga się zwłaszcza po zachodzie słońca i trwa do późnych godzin nocnych. Temperatura spada wtedy do 24 stopni i nie jest już tak parno. Na straganach kupimy świeżego kokosa, owoce morza czy doskonałe owocowe szejki. Hitem pozostaje pad thai. To makaron w różnej postaci z dodatkami, przygotowywany na rozgrzanej blasze i serwowany wedle naszego pomysłu. Różnorodność potraw i azjatyckich smaków wspaniale pieszczących podniebienie po czasie wzmage tęsknotę za swojskim schabowym z ziemniakami. Uwagę zwraca również postępujący rozwój religii muzułmańskiej. Wedle Wikipedii aż 90 proc. obywateli wyznaje tu buddyzm. W rzeczywistości proporcje zmieniły się znacznie. Na ulicach spotykamy więcej kobiet w hidżabach, powstają nowe meczety, a ok. 5 rano może obudzić nas nawoływanie imama. Mniej radykalna odmiana islamu nie przeszkadza rozwojowi seksturystyki. Częstym widokiem są czułości młodych Tajek ze starszymi wiekiem i brzuchatymi przybyszami z różnych stron świata, a lejdi-boje, czyli transwestyci, zaczepiają zaskoczonych facetów odważnym łapaniem za krocze. Niektórzy z nich wyglądają jak misski z żurnala. Przestroga dla panów żądnych miłosnych doznań – można się pomylić! Na razie islam nie ma również większego wpływu na inne, zakazane w tej wierze uciechy. Jedynym lekkim utrudnieniem jest restrykcja dotycząca sprzedaży alkoholu od godziny 14 do 17 oraz od 24 do 11. W rzeczywistości ograniczenie jest respektowane słabo i zależy od widzimisię sprzedawcy.
Leonardo namieszał
Po 12-godzinnym locie z Warszawy lądujemy w prowincji Krabi – obok Phuket i Bangkoku najchętniej wybieranej destynacji w Tajlandii. Zbliżają się święta Bożego Narodzenia, więc lokalne resorty zadbały o właściwy klimat. Drzewa przystrojone kolorowymi lampkami, choinki z imitowanymi prezentami, uliczni kupcy w czapkach Świętego Mikołaja. Jesteśmy w Ao Nang, około 20 km od Krabi. To największe miasto w okolicy. Na ulicach Szwedzi, Holendrzy, Anglicy, Francuzi, Rosjanie. Spacerujemy wzdłuż plaży, z której codziennie można obserwować efektowne zachody słońca. Wrażenie potęgują odpływy, zaczynające się mniej więcej o tej porze. Można wtedy zaryzykować i pomaszerować na którąś z bliżej położonych wysepek. Pamiętajmy jednak, że woda wkrótce wróci na miejsce i może wywołać spore utrudnienia z bezpiecznym powrotem na ląd. Na plażach kwitnie biznes wycieczkowy. Można stąd ruszyć na bliższe i dalsze wyspy lub plaże, gdzie czystość wody i piasku jest dużo większa niż w mieście. Koszt wyprawy na bliżej położone Phra Nang czy Railay to 100 – 200 batów od osoby. Za dalsze, nawet godzinne rejsy, np. na Chicken Island, zapłacimy już 300. Należy zwrócić uwagę, czy cel naszej wyprawy nie leży na terenie parku narodowego. Wtedy po dopłynięciu trzeba uiścić obowiązkową opłatę 400 jednostek lokalnej waluty.
Chicken Island to jedna z ciekawszych destynacji. Wyspa nazywa się tak od skały, która wyglądem przypomina tego sympatycznego ptaka. Aby to zobaczyć, trzeba po dopłynięciu przesiąść się na inną łódkę, zapłacić dodatkowo i opłynąć ją od strony, z której ukaże się nam ten ciekawy widok. Z Chicken Island blisko na mniejszą wyspę Tup. Podczas odpływu można swobodnie przespacerować się na nią trzystumetrową, piaskową mierzeją. Innymi, popularnymi celami wypraw są również większe wyspy Phi Phi czy Bamboo. Na nich, w przeciwieństwie do mniejszych sióstr, rozbudowano infrastrukturę turystyczną i można nie tylko popływać, poopalać się, ale i solidnie poimprezować. Prawdziwą furorę robi jednak plaża Maya Bay, położona na Phi Phi. Rozsławił ją film „Niebiańska plaża” z Leonardem DiCaprio w roli głównej. Od tej pory stała się miejscem kultowym i celem masowych wycieczek. Każdego dnia przypływały tu setki turystów z całego świata, przyczyniając się do dewastacji rafy koralowej. Lokalne władze podjęły zatem decyzję o jej zamknięciu i dziś można na nią popatrzeć tylko z perspektywy Morza Andamańskiego. Swą rolę na ekranie odegrała również wyspa o nazwie James Bond. Zgadnijcie, w jakim filmie? Podróż drewnianymi łódkami w międzynarodowym towarzystwie pozwala na integrację i obserwacje. Bywa, że dość solidnie trzęsie, więc mniej wytrzymałych dopada choroba morska. Problemy mają z tym zwłaszcza Chińczycy. Zamożniejsi turyści zamiast łódek mogą wynająć speed boat. Silniki pracują w nich zdecydowanie pewniej niż na zwykłych 10-osobowych „czółnach”, no ale i koszt eskapady wzrasta dziesięciokrotnie. W Ao Nang można również odkryć inne ciekawe miejsca. Jednym z nich jest Monkey Beach. Jeśli ktoś chce tu dotrzeć, czeka go ciężka wspinaczka prowizorycznymi drewnianymi schodkami, zbudowanymi na skale. Po drodze można natknąć się na małe warany i małpy. Wychodzą o różnych porach. Pamiętajmy, aby nie trzymać niczego w dłoniach, bo małpy są szybkie i wredne – potrafią zabrać, zadrapać i nie oddać zdobyczy. Wędrówkę tym przejściem odradza się wieczorami, bo można narazić się na ukąszenie węża. Na odciętej plaży wybudowano luksusowy hotel, zaburzając jej pierwotny urok. Z bagażami można się tu dostać tylko drogą morską. Dużo bardziej męcząca pielgrzym
ka schodami czeka nas na Tiger Cave Temple. To świątynia buddyjska, z której rozpościera się wspaniały widok na okolicę. Od szczytu dzieli nas 1237 stopni o rozmaitym nachyleniu. Zaliczenie tego szlaku nie będzie możliwe bez co najmniej trzech litrów wody w zapasie. Innymi miejscami godnymi odwiedzenia są w tym rejonie jeszcze ciepłe, naturalne baseny Emerald Pool oraz wodospady Hot Spring, położone w bogatym w faunę i florę parku narodowym. Warto też poświęcić pół dnia i popływać kajakiem po dżungli i jaskiniach.
Ku pamięci
Tajlandia to kraj bardzo przyjazny i bezpieczny. Jeśli nie szukamy guza, na pewno go nie znajdziemy. Nawet wśród niepozornych Tajów, z których co trzeci trenuje muay-thai, czyli dość brutalną sztukę walki. Lepiej wytrenowanym służy ona tylko dla własnej satysfakcji lub zarabiania w popularnych zawodach, a w jej ideologii mieści się szacunek dla rywala. To właśnie w jednym z gymów mieliśmy okazję spotkać i przyglądać się treningom Jana Błachowicza, jednego z naszych najlepszych zawodników. Przyjechał tu na wakacje, co nie przeszkodziło mu w codziennym, dwugodzinnym treningu pod okiem mikrego na pozór trenera. Duszność i wilgotność powietrza służą budowaniu kondycji. Treningi muay-thai są kolejną atrakcją i chętnie korzystają z nich turyści.
Pobyt w tropikach nie zawsze bywa sielanką. W grudniu 2018 roku minęło 14 lat od tragicznego tsunami, w którym zginęło w całej Azji ponad 200 tys. ludzi, z czego ponad 10 tys. w Tajlandii. Wśród nich byli polscy turyści. Tysięcy ciał nie odnaleziono do tej pory. O czającym się żywiole przypominają specjalne znaki ostrzegawcze zalecające na wypadek podwodnego trzęsienia ziemi jak najszybsze czmychanie w głąb lądu lub na najwyżej położone punkty. Od czasu tej traumy lokalne władze rozpoczęły inwestycje w tereny nabrzeżne, wzmacniając linię brzegową wysokimi murami lub betonowymi siatkami z kamieni. Nie jest to jednak gwarancja bezpieczeństwa. Po pierwsze, niemożliwe jest, aby taką infrastrukturę zamontowano wszędzie; po drugie, siła wody jest tak wielka, że zabezpieczenia wydają się bardziej elementem psychologicznym dla turystów niż realną ochroną. Wedle szacunkowych danych święta Bożego Narodzenia i sylwestra zdecydowało się spędzić w Tajlandii ponad tysiąc Polaków, nie licząc tych, którzy mieszkają tu na stałe. Inni wybrali tani lot do Kambodży lub Laosu. Nowy Rok witano w klubach albo na plażach nie tylko efektownymi fajerwerkami, ale i puszczaniem chińskich lampionów. Są one symbolem spełniania życzeń, ale i nadziei, że złe duchy nigdy więcej nie wrócą.