Nostalgia i kasa
Festiwal w Cannes świętował w tym roku siedemdziesiąte drugie urodziny. Słońce tym razem zawiodło, na niebie kłębiły się ciemne chmury. Frekwencja okazała się rekordowa. Akredytacje przyznano czterem tysiącom dziennikarzy. W konkursie wystartowało 21 filmów, w tym obrazy czterech reżyserek. To ewenement, zważywszy, że tylko raz w historii festiwalu Złotą Palmę otrzymała kobieta.
Wśród stałych bywalców imprezy – Hiszpana Pedra Almodóvara, Amerykanina Terrence’a Malicka, Anglika Kena Loacha, Włocha Marca Bellocchia czy Palestyńczyka Elii Suleimana – znaleźli się przedstawiciele młodego pokolenia i tylko jeden filmowiec z Europy Wschodniej – Rumun Corneliu Porumboiu. Z naszego punktu widzenia nie było jednak źle. Dwa polskie filmy krótkometrażowe – „Duszyczka” Barbary Rupik i „Roadkill” Leszka Mozgi – zakwalifikowały się za to do konkursu etiud szkół filmowych Cinéfondation, zaś dokument Lecha Kowalskiego z Anglii – do bloku Piętnastu Reżyserów. „Duszyczka” zdobyła trzecią nagrodę – to wielki sukces studentki łódzkiej Filmówki. Dziewięć krótkich metraży znad Wisły zaprezentowano też na pokazach Short Film Corner, a producentka Małgorzata Staroń została wybrana do grona najbardziej obiecujących fachowców z branży. W Cannes wręczono również kolejną Nagrodę im. Krzysztofa Kieślowskiego. Przypadła co prawda twórcy z Czarnogóry, ale w finale konkursu znalazło się aż pięciu Polaków. Po raz pierwszy nasz kraj miał własny pawilon – oferował on naprawdę bogaty i ambitny program, w tym spotkania z młodymi reżyserami: Łukaszem Barczykiem, Arturem Urbańskim, Magdaleną Piekorz, Markiem Lechkim i Dariuszem Gajewskim. Inne polskie akcenty: Dawid Ogrodnik i Anna Próchniak zagrali w rosyjskim filmie „Oleg”, a w ramach cyklu Nowe Horyzonty na targach zaproponowano najnowsze polskie produkcje.
Polska pozostawała zresztą w centrum uwagi na Croisette również z innych względów, i to nie tylko za sprawą uwielbianego we Francji Pawła Pawlikowskiego, członka jury. Największym faworytem imprezy był film amerykańskiego reżysera Quentina Tarantina „Pewnego razu... w Hollywood”, inspirowany zabójstwem ciężarnej żony Romana Polańskiego Sharon Tate i ich przyjaciół. Grający rolę reżysera Rafał Zawierucha znalazł się tym samym w towarzystwie dwóch największych gwiazd światowego kina – Brada Pitta i Leonarda DiCaprio oraz pięknej Margot Robbie. Dziełu Tarantina towarzyszył posmak skandalu – siostra Sharon Tate sprzeciwiała się wykorzystaniu rodzinnej tragedii dla potrzeb komercyjnej produkcji. Faktem jest, że zamysł może wydawać się nieetyczny – czy można bowiem bawić się historią morderstwa znanej osoby, której bliscy wciąż żyją? Tarantino pytany, czy rozmawiał o swoim projekcie z Romanem Polańskim i czy nie odczuwał moralnych dylematów, przenosząc na ekran historię bandy Mansona, zdobył się jedynie na krótkie „nie”. Cóż, sentymenty nigdy nie były jego specjalnością. Jego długawy film jest jednak hołdem złożonym Hollywood lat 70. z jego blaskami i cieniami. Wątek Sharon Tate poprowadzony jest w nim paralelnie i trzeba przyznać, że reżyser przedstawia jej życie jako raj na ziemi, gdzie nic nie zapowiada nadchodzącej katastrofy. „Pewnego razu... w Hollywood” to opowieść o końcu epoki niewinności – po niej przyszła kolej na rzeczywistość. U Tarantina nic nie kończy się jednak tak, jak się tego spodziewamy. Reżyser bawi się z faktami jak w komputerowych grach, kreując inny wymiar. To film ze świetnymi rolami Brada Pitta i DiCaprio. Polscy widzowie odczują jednak niedosyt: Zawierucha pojawia się na ekranie zaledwie w kilku scenkach, wypowiadając dwie kwestie, z których jedna brzmi „sp...” i jest adresowana do... psa. Z Polańskiego, o którym ekranowy Steve McQueen wyraża się per „ten polski palant”, pozostała mu fryzura. Czy film może liczyć na Złotą Palmę? Nie wiadomo. Na Croisette wywołał prawdziwą histerię, ale ma silną konkurencję w postaci obrazów mistrzów – Almodóvara i Malicka oraz Koreańczyka Bong Joon Ho.
Tegoroczny festiwal był zresztą wyraźnie świętem seniorów. Oprócz weteranów obecnych w konkursie, do Cannes powrócili Claude Lelouch (po 52 latach z epilogiem „Kobiety i mężczyzny”), Elton John ze swą filmową biografią, Sylvester Stallone z nowym „Rambo” i 83-letni Alain Delon odbierający honorową Złotą Palmę. Mimo petycji sprzeciwiającej się nagrodzie dla „homofoba, mizogina i rasisty” uroczystość okazała się wyjątkowo wzruszająca. – Delon we łzach mówił o przemijającym czasie wspominając przyjaciół oraz kobiety swojego życia – Romy Schneider i Mireille Darc. I, co ważne, dziękował publiczności. Gwiazd jego pokroju już prawie nie ma. Obecni na Croisette przedstawiciele światowego kina – Leonardo DiCaprio, Brad Pitt, Robert Pattinson, Julianne Moore, Elle i Dakota Fanning, Salma Hayek, Marion Cotillard, Antonio Banderas, Penélope Cruz i Javier Bardem – nie odgrywają już podobnej roli w zbiorowej mitologii, ograniczając się do promocji filmów oraz rytualnego wejścia po czerwonym dywanie w towarzystwie modelek i influencerek. Najlepiej czują się zresztą we własnym gronie na największych galach dla „happy few” w willach na wzgórzach czy w luksusowym hotelu Eden Rock w Antibes.
W tym roku należało się pojawić na nocy „Rocketmana” z Eltonem Johnem, aukcji AMFAR na rzecz chorych na AIDS, pokazie mody Naomi Campbell, przyjęciach jubilerów Choparda i Grisogona, Fundacji Kering i kolacji „Vanity Fair” i Chanel. Królowali tam Tarantino z poślubioną niedawno Daniellą Pick, Vincent Cassel z 22-letnią nową żoną, jego eksmałżonka Monica Bellucci z 36-letnim przyjacielem, córka księżniczki Karoliny z Monako Charlotte z synem aktorki Carole Bouquet, Antonio Banderas z Nicole Kimpel i Salma Hayek z miliarderem François-Henrim Pinaultem. Nigdzie indziej idylla między sztuką i pieniędzmi nie jest aż tak wyczuwalna.
Festiwal w Cannes to również historia wielkiej kasy. Nie tylko na poziomie indywidualnym, choć stolik na przyjęciu AMFAR kosztuje ponad 20 tysięcy euro. Zawarte kontrakty zamykają się w kwocie 620 mln euro, a miasto zarabia na nim ponad 200 mln. Sam festiwal kosztuje 20 mln euro, jest więc bardzo intratnym przedsięwzięciem.
Krytycy imprezy – przywiązani do dawnej, bardziej artystycznej formuły – zarzucają organizatorom daleko idącą merkantylizację. Pod względem prestiżu i związanych z nim wpływów Cannes plasuje się na trzecim miejscu na świecie, za igrzyskami olimpijskimi i mistrzostwami świata w piłce nożnej. Wielkie pieniądze pozostają tu jednak wciąż w służbie sztuki filmowej, choć rzeczywiście impreza przypomina coraz bardziej rynek luksusowych firm. Gwiazdy filmowe wciąż przyciągają uwagę świata nawet w dobie kryzysu. Ponieważ jednak pozostają zwykłymi śmiertelnikami, zbiera im się czasem na zwierzenia. I tak Eva Longoria opowiadała w tym roku o operacji wyrostka, Pedro Almodóvar – o problemach z plecami i depresji, Antonio Banderas – o przebytym zawale, Penélope Cruz – o uzależnieniu od pracy. Cóż, życie toczy się własnym rytmem, nawet na Croisette, gdzie zaatakowano żonę amerykańskiego producenta, obwieszoną biżuterią wartą 3 mln dolarów. Być może gwoli przypomnienia, że istnieje inny świat, festiwal zamknie francuski film o stowarzyszeniu pomagającym autykom, co oczywiście niczego nie zmieni – ani świata, ani festiwalu.