Zlikwidować MEN? Rozmowa z dr. RADOSŁAWEM NAWROCKIM z Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN
– Rekrutacja do szkół ponadpodstawowych dawno nie wywoływała tak wielkich emocji i to nie tylko samych zainteresowanych, ale polityków, mediów i reszty obywateli.
– Tegoroczni absolwenci mają podwójnego pecha. Po pierwsze w zeszłym roku było ich niecałe 400 tys., a w tym jest ponad 700 tys. Miejsc w szkołach jest więcej i każdy absolwent zostanie przyjęty, ale o wiele trudniej będzie dostać się do szkół prestiżowych, mających najwyższy poziom nauczania, który przekłada się na wyniki matur i przyjęcie na najlepsze kierunki studiów. – A drugi pech? – W tym roku bardzo dobrze wypadły egzaminy, a to znaczy, że poziom absolwentów jest wyższy niż w latach poprzednich.
– Tegoroczni absolwenci ponoszą konsekwencje działań minister Zalewskiej. Czy pana zdaniem ta reforma miała sens?
– Odpowiedź nie jest jednoznaczna. W 1999 r. popełniono wiele błędów, gdyż reformę trzeba było zacząć nie od tworzenia gimnazjów, ale od dołu, czyli od przedszkola, i stopniowo iść w górę. Na plus gimnazjów zaliczyłbym wydłużenie obowiązkowej nauki o rok. Moim zdaniem gimnazja odegrały największą rolę w małych ośrodkach, szczególnie na wsi, gdyż w przeciwieństwie do wielu wiejskich podstawówek miały sale gimnastyczne i nowoczesne pracownie.
Największym minusem gimnazjów było wprowadzenie pierwszego progu selekcyjnego już po szóstej klasie, czyli na bardzo wczesnym etapie życia. Przypomnę, że wiele wybitnych jednostek, a nawet geniuszy (Einstein), w tym wieku jeszcze nie ujawniało światu żadnych swoich talentów. Dlatego odraczanie momentu selekcji jest moim zdaniem korzystne.
Z tym wiąże się też kolejny problem – zmiana szkoły w tak młodym wieku wymagała od dzieci odnalezienia się w nowej, nieznanej im rzeczywistości, co dla wielu było trudnym przeżyciem.
– Ze statystyk policyjnych wynikało, że w gimnazjach z falą i przestępczością było znacznie gorzej niż w podstawówkach i liceach.
– To prawda, ale z czasem zaczęło się to poprawiać. Jest jeszcze jeden problem, który może dotyczyć niewielkiego procentu Polaków, ale moim zdaniem jest istotny. W niektórych ubogich gminach wójtowie pozbyli się wszystkich szkół, a w ich miejsce powstały placówki prowadzone przez różne stowarzyszenia, z których większość stanowiły stowarzyszenia katolickie. Co mieli zrobić rodzice, którzy nie byli katolikami, gdy w ich miejscowości nie było innej szkoły?
– To może tak jak w PRL-u państwo ponownie powinno przejąć na siebie całkowity ciężar utrzymywania szkół publicznych?
– To by było dobre rozwiązanie, gdyż tzw. decentralizacja często okazywała się dla samorządów zbyt wielkim problemem. Większość samorządowców patrzy na edukację przede wszystkim przez pryzmat zbyt małego budżetu. Szczególnie było to widoczne przed kilku laty w małych gminach. Likwidowano wiejskie szkoły, mimo że były to jedyne miejsca kultury dla lokalnej społeczności, gdzie odbywały się zajęcia pozaszkolne, a także imprezy edukacyjno-kulturalne dla dorosłych. Z drugiej strony, nie podoba mi się za rządów PiS wzmocnienie roli kuratora, który przecież jest wybierany według politycznego klucza. Władza nie popełniałaby takich błędów, gdyby słuchała głosu ekspertów. W Komitecie Nauk Pedagogicznych są wybitni teoretycy i wybitni praktycy, ale naszych uwag i opinii w MEN-ie nikt nie brał i nie bierze pod uwagę. Praktycznie od 1989 r. do każdego ministra edukacji można mieć bardzo poważne zastrzeżenia.
– Od dziesięcioleci krajem, gdzie edukacja ma świetne wyniki, które nie są osiągane katorżniczą pracą dzieci, jak ma to miejsce w Japonii czy Korei Płd., jest Finlandia. Nie moglibyśmy przejąć ich modelu?
– Systemów edukacyjnych nie da się dowolnie importować, gdyż każdy kraj ma inną historię, mentalność, kulturę. Szkoła fińska jest bardzo demokratyczna, uczniowie mają bardzo wiele samodzielności, udzielanie płatnych korepetycji jest zakazane, a każde dziecko otrzymuje dodatkową pomoc w nauce w ramach zajęć szkolnych i do tego prestiż zawodu jest zbliżony do zawodu lekarza. Rząd inwestuje wielkie sumy w ich rozwój zawodowy, studia nauczycielskie są oblegane, a zarobki są nieporównywalne z polskimi (nauczyciel z 15-letnim stażem zarabia ponad 3 tys. euro miesięcznie – przyp. autora). Kiedy będziemy w stanie dojść do takiego poziomu?
– Są kraje, gdzie nie ma ministerstwa edukacji, aw przedwojennej Polsce był jeden wielki resort Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. To może byłoby lepiej, gdyby MEN został zlikwidowany. Taki pomysł miał między innymi prof. Aleksander Nalaskowski.
– To samo powiedział prof. Bogusław Śliwerski (przewodniczący Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN – przyp. autora). Patrząc na wiele poczynań tego ministerstwa, być może byłoby to dobre rozwiązanie.