Henryk Martenka, Sławomir Pietras
Jak pamiętamy, złote lata rządów PiS zaczęły się od wpadki z dobrą zmianą w słynnych stadninach, które z dnia na dzień straciły prestiż i pieniądze. Potem zaczęto wyrzynanie Puszczy Białowieskiej, a niesławnej pamięci minister Szyszko zalecił wybicie saren i jeleni w Lesie Warmińskim, bo ogryzały pędy drzew! A miały żreć pierogi? Wkrótce w walce z afrykańskim pomorem świń zarządzono masowe strzelanie do dzików i prośnych loch, do czego później nikt nie chciał się przyznać. Na szczęście, nie wszystko się dobrej zmianie udało, a wiemy, jak to się robiło na Dzikim Zachodzie: najpierw strzelano, potem pytano. W ostatniej chwili odwołano sanitarny odstrzał kaczek! Poruszony tymi doniesieniami Donald Tusk martwił się w dalekiej Brukseli: – Zastanawiam się, czy nie zaczną strzelać do bocianów...
Artyleryjskie zapędy władzy tonuje opinia publiczna i prości posłowie. Przypadek stada zdziczałych krów z Deszczna jest przykładem ilustrującym polską bylejakość, osłodzoną porywami serca. Osiem lat temu dwóch nieradzących sobie z hodowlą – z życiem chyba też – rolników wypędziło krowy w świat. Dali cholerom wolność! Krowy snuły się po okolicy, żarły, na co miały ochotę, kopulowały radośnie z byczkami, rodziły cielęta i porykiwały radośnie. Stado się rozrastało, stając się ewenementem europejskim, ale i zaczęło zagrażać uprawom, ludziom i komunikacji drogowej. Niczym bizony na prerii, które niszczyły linię kolejową z Teksasu do Kansas, tak i one wyrządzały całkiem wymierne szkody. Postanowiono więc zastosować ostateczne rozwiązanie i stado, liczące 185 sztuk, wybić do ostatniego kopyta. Czemu? Bo bydło zdziczało, kryło się wsobnie, między sobą, czyli kazirodczo, na pewno na coś chorowało, no i doić się nie pozwalało! Było gorsze niż LGBT, co dla polskich bogobojnych urzędników oznaczało jedno: rozstrzelać! Wzburzył się jednak na to polski lud, pytając: a czemu nie rozstrzelać gamoni, którzy dopuścili do tego? Owych chłopków-roztropków, weterynarzy i całą armię darmozjadów zarabiających na pilnowaniu bydła, wydawaniu im paszportów, kolczyków i takich tam. Czemu dopuszczono do stanu, w którym w niedużym ekosystemie pojawia się spore stado zdziczałych krów, niekontrolowane przez nikogo? Polska, czerpiąc dopłaty rolnicze, musi przestrzegać unijnych zasad. Nie zrobiono tego przez „osiem ostatnich lat”, a zasady mówią wprost: takie stado musi zostać wybite. Pewnie! Doprowadzono aż do tego etapu... Befehl ist Befehl! Rozkaz to rozkaz. Znaleziono też 350 tysięcy złotych na koszt egzekucji, kwotę, za którą można by jeszcze wystawić krowom monumentalny nagrobek.
Wtedy zjawili się ci, co zjawiają się zawsze, gdy ludzie zaczynają bezmyślnie egzekwować przepisy. Zaczęto szukać ratunku dla stada, jakże szczęśliwego, przekonywano. Od razu do rozpalonych głów obrońców trafił odwieczny sposób, by napisać do władcy, bo trudno było stado krów nakryć nałęczką, co udało się tylko Danusi Jurandównie, bo skąd wziąć nałęczkę dla 185 krów? Napisano więc listy proszalne do prezydenta Dudy i jego szefa, posła prostego Kaczyńskiego, znanych z wielkich serc. Ratujcie, dobrzy ludzie! – załkali obrońcy zdziczałej żywiny... I stało się. Minister rolnictwa, który rano się zarzekał, że krowy trzeba wyrżnąć, wieczorem mówił z tą samą powagą, że ponieważ ceni prezydenta i lubi posła Kaczyńskiego, więc stado uratuje. Odizoluje, zbada, umyje, zakolczykuje i wyda paszporty. Może nawet załatwi im wizy amerykańskie. A najładniejszą sztukę sam wydoi! Mówiąc konkretnie, minister świadomie złamie unijny przepis i stado uratuje. Ułaskawi je, niczym prezydent Dudę niewinnego Kamińskiego, a krowy z Deszczna są jeszcze bardziej niewinne niż tamten... Przywróci im zatem prawa publiczne, by mogły wrócić do naszej judeochrześcijańskiej cywilizacji, a z czasem, gdy nabiorą masy, zgodnie z prawem i obyczajem, trafią do rzeźni, a potem na stół.
Krowi dramat długie lata zajmował uwagę urzędników wychodzących dosłownie z siebie, by nic nie zrobić. Im szczebel władzy wyższy, tym śmieszniejszy. Wojewoda lubuski, poruszony ekonomicznym strachem włościan, przyklasnął wymordowaniu bydła, przez co zapobiegł możliwemu embargu na produkcję rolną, gdyż jak tłumaczyła jego rzeczniczka: – Rolnicy hodujący krowy nie będą mogli wprowadzić swego mięsa do obrotu. I dobrze, bo osobiście uważam, że mięso rolników lubuskich jest zbyt żylaste. Dalibóg, nie jest to wołowina z Kobe.
Ratowanie krów z Deszczna przed zbiorową egzekucją wzbudziło dyskusje dużo ciekawsze niż te, które politycy toczyli, a przecież toczy się zwykle pianę, przed wyborami. Mój Czytelnik, Janusz z Tczewa, podejrzewa, że stado nienadające się do hodowli zostanie przeznaczone na widowisko typu rodeo, które ma w Polsce zagorzałych miłośników. Inny respondent ironicznie uznał, że stado trafi na działkę rozdzielonych majątkowo Morawieckich, co cwanemu banksterowi pozwoli przytrzymać koszty koszenia traw. Aliści mój osobisty sąsiad uważa, że ocalenie stada ma związek z programem Krowa plus, który Kaczyński ogłosił wcześniej, niż minister Ardanowski krowy uratował. To nie jest przypadek, że choć kasa na Krowa plus będzie dopiero za parę lat, to już znalazły się jakieś krowy do wzięcia.
henryk.martenka@angora.com.pl