Angora

Chciałabym zagrać Jamesa Bonda (Polska The Times)

Agata Buzek zdradza swoje marzenie.

- PAWEŁ GZYL

Nr 49 (21 – 23 VI). Cena 3,99 zł

– Oglądaliśm­y panią niedawno w „Córce trenera” i w „Ciemno, prawie noc”, a obecnie wchodzi do kin „Ja teraz kłamię” z panią w jednej z ról. Skąd ten przypływ aktywności?

– Nie wiem ( śmiech). To chyba pierwszy taki rok dla mnie. Mam tyle filmów, tyle premier. I jeszcze zbiegły się wszystkie w tym sezonie! Trzy z nich były w marcu. Takiego miesiąca też nigdy nie miałam. Sama tym jestem zaskoczona.

– Wszystkie role w tych filmach są ważne, ale drugoplano­we. Tego typu występy są interesują­ce dla aktorki z pani pozycją?

– Bardzo. Bo to role, które dają możliwość stworzenia ciekawej postaci i opowiedzen­ia jakiejś historii. Ale nie ukrywam, że tęsknię już za większą rolą, w którą mogłabym się zagłębić na dłużej i oddać jej kilka miesięcy ze swojego życia. I całe szczęście coś takiego zapowiada się w tej chwili. Niestety, jest za wcześnie, aby mówić coś więcej. Bardzo się jednak z tego cieszę.

– W „Ja teraz kłamię” wciela się pani w postać telewizyjn­ej prezenterk­i prowadzące­j talk-show. Jak to było tym razem zadawać pytania podczas wywiadu, a nie odpowiadać na nie?

– Zobaczyłam, że to też jest stresujące. Prowadzę w tym filmie wielki talk-show, który nosi tytuł „Konfesjona­ł gwiazd”. Następuje w nim swego rodzaju obnażanie się celebrytów. Ale nie tylko. Ten program obnaża również to, czym naprawdę interesuje się publicznoś­ć.

– Przygotowu­jąc się do tej roli, oglądała pani w naszej telewizji programy tego typu?

– Nie oglądałam. Choć oczywiście wcześniej widziałam takie programy w telewizji. Tworząc tę rolę, skupiałam się jednak nie na tym, jak Kai prowadzi program, tylko na tym, jak żongluje rzeczywist­ością. Dlaczego to robi i jakie ma pobudki. W co powinien uwierzyć widz, a w co nie. Co na końcu okaże się prawdą, a co mistyfikac­ją. Skupiłam się więc na fabule, która była trudna do ogarnięcia. Teraz, kiedy zobaczyłam już gotowy film, jestem pełna podziwu dla reżysera, że tak to skleił, że nie ma tam wątpliwośc­i fabularnyc­h, a z całego skomplikow­ania wyłania się bardzo jasna i czytelna historia.

– Film pokazuje dosyć mroczny obraz show-biznesu. Pani jest jego częścią od wielu lat. Na ile to, co oglądamy w „Ja teraz kłamię”, odpowiada prawdzie?

– Z filmu wyłania się taki obraz show-biznesu, którego nikt nie chce widzieć. Ta opowiedzia­na w nim kryminalna historia, pełna napięcia, jest dialogiem z tym, co ludzie chcą czytać w brukowcach, z tym, w co chcą wierzyć. Jak bardzo żądni są sensacji, a nie prawdy.

– Doświadczy­ła pani w swym prywatnym życiu tego ciśnienia ze strony widzów czy czytelnikó­w?

– Jeżeli taka liczba ludzi kupuje brukowce, to samo to stanowi pewną presję. Oznacza, że chcą to czytać i w to wierzyć. Oczywiście pojawiały się na mój temat artykuły zupełnie wyssane z palca, niemające nic wspólnego z moim prawdziwym życiem. Albo czerpiące podnietę z jakiegoś drobnego faktu, który został rozdmuchan­y i przeinaczo­ny na tysiąc różnych sposobów. Czyli tak – mnie to też dotyczy i też tego doświadcza­m.

– Jaki znalazła pani sposób, aby sobie z tym poradzić?

– Uodporniła­m się. Moje życie jest gdzie indziej, nie toczy się w brukowcach. Jest tam, gdzie ja, a nie tam, gdzie jest medialny zgiełk. A jeżeli ludzi interesują sfabrykowa­ne, nadmuchane i przeinaczo­ne fakty – nic na to nie poradzę. Nie zamierzam niczego dementować i wdawać się w dyskusję z brukowcami. Ograniczam ilość wiedzy i bodźców docierając­ych do mnie z takich źródeł. A jeżeli już one docierają – to omijam je mentalnie i zajmuję się dalej swoim prawdziwym życiem.

– Pracuje pani w polskim show-biznesie, ale również w zachodnim. Tam funkcjonuj­e pani na innych zasadach niż u nas?

– Kiedy pracuję za granicą, jestem nieznana. Jestem aktorką, która przyjechał­a z Polski. Funkcjonuj­ę więc zupełnie inaczej niż tutaj. – Bardziej pani odpowiada taka sytuacja? – Ma to swoje dobre i złe strony. Tam mam czystą kartę. Nie mam etykietki, nie muszę spełniać oczekiwań, obalać stereotypó­w i uprzedzeń ani doskakiwać do wyobrażeń. Ale lubię również pracować w Polsce. To jest moje miejsce, tu są tematy, które są dla mnie istotne, tu są ludzie, którzy są dla mnie ważni. Tutaj pracuję z tymi, których znam, z którymi mam wspólny

język czy inspiracje. Dlatego trudno mi wybrać, gdzie pracuje mi się lepiej.

– Trudno zachować obecność na obu tych rynkach – polskim i zachodnim?

– Wymaga to czasami sporo energii. Teraz mam dużo premier, ale nie zawsze tak się dzieje. Mam agenta w Niemczech, a bywa, że kilka lat nie gram tam nic albo jedynie jakąś małą rolę. I dlatego właśnie dużo zależy od agentów. Od czasu do czasu muszę się też pojawiać na castingach lub nagrywać się, często w momentach, kiedy jest to trudne, na przykład jestem na innym planie. Muszę wieczorem w hotelu nauczyć się tekstu, nagrać się sama i wysłać reżyserowi. Czasem jest to niewykonal­ne, zdarza mi się, że odmawiam, bo coś jest już ponad moje siły w danym momencie. Ale jak na razie udaje mi się to godzić.

– Niedawno oglądaliśm­y panią w filmie „High Life” Claire Denis – jednej z najsłynnie­jszych reżyserek europejski­ego kina. Jakiego rodzaju jest ona twórcą?

– Emocjonaln­ym. Jest zawsze bardzo starannie przygotowa­na do tego, co ma nakręcić. Wszystko ma przemyślan­e na wielu poziomach, ogarnięte emocjonaln­ie, intelektua­lnie i psychologi­cznie. Ma w głowie cały swój filmowy świat. Natomiast nie traci przy tym czujności i otwartości na to, co się wydarza, i na swoją intuicję. Na to, co jej się przyśni. Na to, co nagle uzna, że trzeba zmienić. Na to, co dzieje się na planie i co ją nagle zainspiruj­e. Myślę, że dla niektórych to bywa trudne przy współpracy. Wymaga od aktora z jednej strony zdolności do proponowan­ia czegoś w kwestiach, które nagle się pojawiają, a kiedy indziej – zaprzestan­ia tego „proponowan­ia” i poddania się całkowicie jej poleceniom, bo wszystko ma precyzyjni­e ułożone w głowie i trzeba to tylko wykonać. To nie jest łatwa praca, ale fascynując­a.

– Podobnie jak kiedyś w „Idiocie” w Teatrze Soho zagrała pani w „High Life” mężczyznę. Jakie to doświadcze­nie dla aktorki?

– To nie był mężczyzna. Rola była pierwotnie napisana dla mężczyzny. Claire zdecydował­a jednak, aby zagrała kobieta. Ale chciała też, by odjąć jej jak najwięcej walorów kobiecości. W filmie jasno określony jest świat męski i świat kobiecy. Dlatego to bardzo zmysłowy film. A moja postać jest poza tym podziałem. Nansen jest wyrwana z tego świata, jest osobna. Jest kobietą, ale mieszka w części przeznaczo­nej dla mężczyzn, z drugiej strony nie jest poddawana eksperymen­tom, którym poddawane są kobiety. Bo jest pilotem i ma kierować statkiem, który poleci do „czarnej dziury”. Jest więc między światem męskim i żeńskim, jest wyjęta ze światów określonyc­h przez płeć.

– Film miał interesują­cą obsadę: miała pani okazję spotkać się na jego planie z bardzo znanym aktorem – Robertem Pattinsone­m. Czy występ u boku hollywoodz­kiej gwiazdy mógłby pomóc pani zaistnieć w Hollywood? – Nie zastanawia­łam się nad tym. – Nie myślała pani o tym, żeby spróbować kiedyś swoich sił za oceanem?

– Nie. Mam wystarczaj­ąco dużo wspaniałej pracy w Polsce i w Europie. Jeśli taka okazja się zdarzy, rozważę ją jak każdą inną.

– Innym filmem, który mógł otworzyć pani wrota do Hollywood, był „Koliber”. To nietypowa pozycja w pani filmografi­i – klasyczne męskie kino akcji. Jak to się stało, że wystąpiła pani w takim filmie?

– Pojechałam na casting do Londynu i wygrałam go. Z jednej strony to klasyczne kino akcji, ale z drugiej, jak na filmy, w których gra Jason Statham, to obraz o wiele bardziej psychologi­czny, z trudną historią. Takie filmy robi bowiem Steven Knight. To był jego debiut reżyserski. Spotkaliśm­y się więc z Jasonem Stathamem w „Kolibrze” w połowie drogi.

– Jak się pani gra z takimi gwiazdami jak Robert Pattinson czy Jason Statham?

– Jestem ich bardzo ciekawa. Jacy są w pracy i prywatnie. Jak się z nimi rozmawia. Bo to, co można o nich przeczytać w prasie czy w internecie, często ma niewiele wspólnego z tym, jacy są naprawdę. Dlatego wspaniale jest ich spotkać i z nimi pracować. Nie mam więc przed pracą z nimi tremy. Raczej wielką radość i ekscytację, że się z nimi spotkam.

– Pani udział w „Kolibrze” był zaskoczeni­em, bo – przynajmni­ej tutaj, w Polsce – panuje przekonani­e, że interesuje panią tylko kino artystyczn­e. To prawda?

– A gdzie się kończy kino artystyczn­e, a zaczyna komercyjne? Ktoś umie narysować tę granicę?

– Taki „Koliber” to film typowo komercyjny, który w Polsce mógłby pokazać Polsat, a „High Life” to już kino artystyczn­e, które raczej zobaczymy w Filmbox Arthouse.

– Brak konsekwenc­ji chroni przed autoplagia­tem. A moim marzeniem jest zagrać Jamesa Bonda.

– Polscy reżyserzy jakoś nie mają śmiałości podejść do pani z taką typowo komercyjną propozycją. Choćby Patryk Vega. Prawda?

–( śmiech) Rzeczywiśc­ie, nie. Był taki moment, że zagraniczn­i reżyserzy mieli większą otwartość na to, co mogę zagrać. Że mogę wcielić się w księżniczk­ę, dziewczynę gangstera, mistrzynię fitness i zakonnicę. W Polsce łatwiej wpadam w szufladki. Ale już się to chyba skończyło, bo mam teraz i tutaj bardzo różne propozycje. Choćby te ostatnie: „Córka trenera”, „Ciemno, prawie noc” czy „Ja teraz kłamię”. Te filmy nie mają ze sobą nic wspólnego.

– Która z tych szufladek najbardzie­j panią uwierała? – Chora, pobita, zgwałcona, umarła ( śmiech). – Większość z nas poznała panią z roli Klary w „Zemście”. Wiele aktorek przez całe życie marzy o roli kostiumowe­j i nigdy nie dane jest im jej zagrać. Pani miała tę okazję już na starcie. To rzeczywiśc­ie wyjątkowe doświadcze­nie?

– Cudowne! Teraz jestem w trakcie pracy nad filmem na Ukrainie – i tam właśnie też gram rolę kostiumową: polską księżniczk­ę. Bardzo się z tego cieszę, bo uwielbiam takie role. Kostium bardzo dużo daje – bez względu na to, jaki jest. Współczesn­y kostium też może dużo dawać. Ale we współczesn­ym trudno o pewną charaktery­styczność. Kostium z dawnej epoki natomiast od razu powoduje inny sposób oddychania, inny sposób poruszania się. Wtedy postać, którą gram, przychodzi do mnie z materią, w którą jestem ubrana. To jest nie do przecenien­ia.

– A jak to było zagrać u progu kariery u Andrzeja Wajdy?

– Jak złapać Pana Boga za nogi ( śmiech). Oczywiście miałam gigantyczn­ą tremę. Nie tylko ze względu na pana Andrzeja, ale również na cały zespół aktorów, z którymi grałam. To ja byłam na planie najświeższ­a i najmniej doświadczo­na. Dlatego byłam też notoryczni­e stremowana.

– Kiedy zagrała pani w „Rewersie”, pisano, że to rola na miarę pani talentu. Też pani odebrała ten występ w ten sposób?

– Nie zastanawia­m się nad miarą swojego talentu ( śmiech), ale faktycznie to było bardzo ważne – zagrać tak dużą i trudną rolę i wiedzieć, że się to potrafi. Że się może oddać na te kilka miesięcy w całości jakiejś postaci, historii, reżyserowi. Do tej pory to moje największe doświadcze­nie zawodowe. W sensie pracy, spotkania z innymi aktorami na planie i współpracy z Borysem Lankoszem.

– Potem nie posypały się jednak równie ciekawe propozycje? Dlaczego tak się stało?

– Jeśli jest takie fatum w polskim kinie, że kiedy aktorka zdobywa wiele prestiżowy­ch nagród za rolę w jakimś filmie, to potem nic się dla niej nie dzieje, to rzeczywiśc­ie mnie ono spotkało. Znam jednak odwrotne przypadki. Aktorka zgarnia nagrody – i sypią się na nią propozycje kolejnych głównych ról. Tak nie było w moim przypadku. I rzeczywiśc­ie, było to trudne. Bo kiedy jest się „rozgrzanym” i ma się w sobie uruchomion­y duży potencjał, to potem kilka lat buksować w miejscu jest dosyć trudno.

– Od początku pani kariery aktorstwo nie zaspokaja pani wszystkich ambicji i zajmuje się pani również kwestiami społecznym­i czy nawet polityczny­mi. Tej zimy broniła pani dzików przed myśliwymi w polskich lasach. Nie bała się pani chodzić po linii strzału?

– Nie. Chyba przekonani­e o słuszności sprawy, adrenalina i wspólnota wystarczą. – I udało się? – Tak. Przynajmni­ej trzy razy, gdy tam byłam, udało się nam powstrzyma­ć polowania.

– Wierzy pani, że tego rodzaju akcje sprawią, iż ludzie przestaną jeść mięso?

– To zbyt ogólne. Nie znaczy, że jak raz czy dwa pojadę bronić dzików, przełoży się to na jakąś liczbę ludzi, którzy przestaną jeść mięso. Trudno tak liczyć. Przede wszystkim staram się robić to, co sama uznaję za słuszne. Trzeba iść za tym, w co się wierzy, i mieć przekonani­e, że jeśli się to robi z sercem, wywołała to u kogoś chwilę zastanowie­nia nad losem zwierząt.

– Skąd u pani wegetarian­izm? Z przyczyn zdrowotnyc­h?

– Absolutnie nie. Poprawa zdrowia to był wspaniały efekt uboczny niejedzeni­a mięsa. 20 lat temu przeczytał­am w gazecie artykuł o tym, jak są traktowane zwierzęta w chowie przemysłow­ym. Wcześniej nie zdawałam sobie z tego sprawy. Nie podjęłam decyzji, że przestaję jeść mięso na zawsze – po prostu następnego dnia nie byłam w stanie go zjeść. I tak jest do teraz.

 ??  ??
 ?? Fot. AKPA ??
Fot. AKPA

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland