Angora

ABC tego, jak wkurzyć pilota (Wirtualna Polska)

Rozmowa z kapitanem Piotrem Lipińskim.

- Rozmowa z kapitanem PIOTREM LIPIŃSKIM, który od 23 lat pilotuje samoloty pasażerski­e

( 28 VI)

– Nie udało nam się wczoraj porozmawia­ć. Nad Polską szalały burze, zawracano samoloty, a loty były odwoływane. Nie było zasięgu telefonicz­nego...

– Uwielbiam burze. Mam takie jedno ulubione zdjęcie. Jestem w kokpicie, pilotuję samolot i przede mną widać błysk. Burze były, są i będą. I trzeba się z tym liczyć.

– A co z uderzeniem pioruna? Ponoć potrafi spowodować katastrofę.

– Samo uderzenie pioruna nie powinno być groźne. Kilka razy tego doświadczy­łem i nigdy nic złego się nie działo. W internecie można obejrzeć wiele filmów, które pokazują „spotkanie” pioruna z samolotem. Gdy wleci jednym skrzydłem – to wyleci drugim, jeśli trafi w nos, to wyjdzie ogonem. Nie ma się czego bać.

– Mówi pan, że nie ma się czego bać, a co jeśli jakiś pasażer wpadłby na pomysł, żeby otworzyć drzwi podczas lotu?

– Pasażer może próbować takich sztuczek, ale choćby nie wiadomo jak się starał, to mu się to nie uda. A wielu próbowało. Powód jest prosty – nie można otworzyć takich drzwi z powodu różnicy ciśnień. Ono oczywiście jest dużo wyższe od tego, które panuje na zewnątrz. Inną kwestią jest odpowiedni­e zabezpiecz­enie drzwi. Nie da się ich fizycznie otworzyć z powodu blokad, które działają jak zamek. Ich otwarcie w powietrzu jest niemożliwe, chyba że samolot zostanie rozhermety­zowany, a wtedy proszę mi wierzyć, wszyscy siedzą jak trusie i się modlą, żeby wyjść z tego cało.

– I co wtedy, jak przydarzy się dekompresj­a maszyny?

– Pierwsza rzecz – zakładamy maski tlenowe, oczywiście pasażerowi­e też. Mamy dopływ 100-procentowe­go tlenu, więc nasze życie nie jest zagrożone i przede wszystkim postępujem­y według procedur, które konkretnie precyzują, jakie działania mamy podjąć i co zrobić w danym momencie. – Czyli co? – Procedury awaryjne określają, na jaki pułap musimy schodzić, z jaką prędkością, itd. Te wszystkie sytuacje ćwiczymy na symulatora­ch dwa razy do roku albo i częściej.

– Patric Smith, autor książki „Pilot ci tego nie powie”, wymienia właśnie dekompresj­ę jako powód katastrof, ale i niedokładn­e odlodzenie samolotu czy zderzenie z kanadyjski­mi gęsiami. Bardzo łatwo o katastrofy, aż włos się na głowie jeży.

– Kiedy to było? Na przestrzen­i 20 lat. Kiedy przypomina­m sobie różne wypadki, to sięgam pamięcią 40 lat. Ale to były inne samoloty, inne wyposażeni­e, na inne rzeczy zwracało się uwagę. W latach 70. rozbijało się rocznie ok. 30 samolotów, a teraz? Bywały lata, że nie było żadnej katastrofy, a to dlatego, że linie lotnicze i producenci robią wszystko, żeby ich maszyny były najbezpiec­zniejsze. Żaden z nas, proszę mi wierzyć, nie jest samobójcą. Mamy rodziny, przyjaciół, dobre życie. I na wszystko mamy właśnie procedury.

Niestety, jak ktoś kiedyś powiedział, latanie i sposób postępowan­ia w trudnych sytuacjach są skąpane we krwi, bo każda katastrofa nas czegoś uczy. Tworzone są nowe reguły, i teraz tych kraks jest bardzo mało w porównaniu z tym, co było wcześniej. Były takie lata, kiedy nie było dużego wypadku lotniczego, i to o czymś świadczy, a przecież tych samolotów lata teraz coraz więcej. Trzeba by latać 7 milionów godzin, żeby statystycz­nie mieć pecha i stać się ofiarą wypadku.

– Trzeba rzeczywiśc­ie być samobójcą, żeby świadomie doprowadzi­ć do katastrofy...

– Z tego co wiem, zdarzyło się to raz. Jeden z pilotów, Andreas Lubitz, spowodował tzw. samobójstw­o rozszerzon­e. Ale dla mnie to morderstwo. Nie mogę uwierzyć, że coś podobnego się wydarzyło. Abstrahują­c od wspomniane­go Niemca, rzadko zdarzają się takie incydenty, w których wszyscy giną. Nawet gdyby nastąpiła awaria silników – to i tak można wylądować. Ten strach jest często podsycany przez filmy katastrofi­czne, ale proszę mi wierzyć, tak źle nie jest.

Wykonuję swoją pracę wiele lat, a dokładnie od 1996 r., i podczas tych 23 lat pilotowani­a różnych maszyn i latania po całym świecie, nikomu nie spadł włos z głowy. Oczywiście, zdarzyły się jakieś drobne wypadki, ale to były rzadkie przypadki... – Jakie to były sytuacje? – Na przykład pęknięcie szyby w kokpicie. – I co wtedy? – Po pierwsze, należy zidentyfik­ować usterkę. Następnie otwieramy bardzo mądrą książkę i krok po kroku wykonujemy polecenia. Może to zająć kilka sekund, a czasem, jeśli instrukcja jest obszerna – to samo czytanie może zająć 20 minut.

Wszystko zależy od sytuacji, ale jakkolwiek strasznie by to wyglądało, wszystkie nasze systemy są zdublowane, a nawet potrójne, więc gdy jeden zawiedzie, zostaje jeszcze drugi bądź trzeci.

– Wciąż mnie pan uspokaja i zapewnia, że latanie jest bezpieczne.

– Bo tak jest. To prawda, że na latanie ma wpływ wiele czynników. Pogoda, sprawność techniczna maszyn, model samolotu, jest tego całkiem sporo. Ale zmieniła się też jakość szkoleń. Kiedyś ćwiczyliśm­y na samolotach, a teraz doskonalim­y swoje umiejętnoś­ci na symulatora­ch. Różnica jest ogromna. Najnowsze symulatory są odwzorowan­iem samolotów. Można na nich stworzyć takie sytuacje, o których nikomu by się nawet nie śniło. A ja mogę na spokojnie przećwiczy­ć te najbardzie­j nawet niebezpiec­zne momenty pod okiem instruktor­a. Chciałbym, żeby większość pasażerów miała możliwość odwiedzeni­a kokpitu w locie. Niestety, ze względów bezpieczeń­stwa jest to niemożliwe, ale myślę, że po takiej wizycie u wielu podróżnych zmniejszył­by się lęk związany z lataniem.

– Trudno mi się z panem zgodzić. Ostatnio w mediach popularny był filmik z turbulencj­i. Stewardesa poleciała pod sufit, akurat miała czajnik z gorącą wodą, poparzyła wrzątkiem pasażerów, jedna kobieta zaczęła się modlić. Smith podaje statystyki z których wynika, że ok. 50 osób z 2 miliardów ludzi latających rocznie doznaje obrażeń. Te dane powinny mnie uspokoić. A jednak ten film przekonuje mnie bardziej.

– Stewardesy zawsze instruują, że pasy w samolocie muszą być zapięte, a ile osób stosuje się do tej instrukcji? Gdyby tak było, nikomu nie stałaby się żadna krzywda. Mówię poważnie. Oczywiście stewardesa jest w innej sytuacji, chodzi pomiędzy pasażerami, jest w ruchu, ale nie ma żadnej przesłanki, żeby komukolwie­k stało się coś złego, gdy spełni się ten podstawowy warunek. Ja odruchowo, kiedy siadam w fotelu w kokpicie, zapinam pasy, wsiadam do samochodu, zapinam pasy, ostatnio poszedłem do szkoły, usiadłem

w ławce i też odruchowo sięgnąłem po pasy ( śmiech). Trochę się zdziwiłem, że ich nie ma ( śmiech).

– Pasy to jedno. Ale ta nagła utrata płynności lotu i poczucie, że spadamy. Takie chwile ciągną się jak wieczność.

– Można to porównać do parku rozrywki i rollercoas­terów. Będąc w powietrzu, zapominamy, że samolot porusza się z bardzo dużą prędkością, której nie odczuwamy, i wystarczy utrata kilku metrów, żebyśmy poczuli się jak na Hyperionie. Przy prędkościa­ch, które osiągamy, nawet obniżka paru metrów wydaje nam się spadkiem w przepaść. Wynika to z tego, że nasze ciało nie jest przygotowa­ne na tego typu wahania. A samolot jak najbardzie­j. Mój boeing będzie sobie po tym wszystkim płynął. Można ten manewr porównać do pływania motorówką po dużych falach, która wykorzystu­je ich wielkość i się od nich odbija. My to nazywamy chop. Będąc na morzu i wpływając na taką dużą falę, ma się poczucie, że zaraz będzie z nami koniec, że grozi nam zatonięcie. Tylko że my mamy pod sobą powietrze. Przy takim dużym bałwanie morskim może się wydawać, że ta motorówka spada i spada, a to było raptem metr, a może 1,5 m. W powietrzu wystarczy 7 czy 8 metrów, żeby pasażer pomyślał: „Boże, już po nas”. A to nie jest prawda.

Turbulencj­e to jedno. Kiedyś leciałem na Kubę i przygotowu­jąc się do lotu, sprawdziłe­m mapę pogody i zobaczyłem, że czekają mnie cztery huragany. To było rzadkie zjawisko na Atlantyku. Przeżyliśm­y, dolecieliś­my bez szwanku, a omijając te orkany – wiatr dodawał samolotowi dodatkowej prędkości. Nie wiem, czy ktokolwiek z pasażerów był świadomy, co dzieje się na zewnątrz. Ale o to właśnie chodzi, żeby podróżni lecieli bez dodatkoweg­o stresu. Jeśli pojawi się koniecznoś­ć, zostaną o tym poinformow­ani. Bo my jesteśmy szkoleni, żeby wyjść cało z każdej sytuacji.

– Zastanawia­m się, ile już zadałam pytań, które denerwują pilotów?

– Na razie dwa. O turbulencj­e i pogodę, że niby burze są takie straszne. A my omijamy je w bezpieczne­j odległości. Mamy bardzo dobre radary pogodowe, dzięki którym możemy oblecieć różne zjawiska atmosferyc­zne. Problemem bywa też mgła, ale możemy lądować nawet przy widzialnoś­ci 75 m, a to naprawdę mało. I wtedy ląduje autopilot. Ale oczywiście ktoś musi go zaprogramo­wać, wprowadzić odpowiedni­e dane, bo na pewno autopilot sam nie wystartuje ani nie pokołuje.

– To ładnie zaczęłam naszą rozmowę. Od faux pas i znienawidz­onego pytania o pogodę. Jakie jeszcze pytania irytują pilotów?

– Parę rzeczy. Na liście 10 najbardzie­j irytującyc­h informacji, które czytają piloci, lub pytań, na które muszą odpowiadać, jest na przykład kwestia zrzutu paliwa. W całej Polsce tylko 14 samolotów posiada awaryjny zrzut paliwa. Są to dreamliner­y. Inne modele przeważnie nie mogą tego dokonać, tylko muszą paliwo wypalić. Ostatnio na Bemowie samolot miał problem z podwoziem. Latał trzy godziny nad lotniskiem, właśnie po to, żeby spalić paliwo i potem przeczytał­em w mediach, że je zrzucił. A przecież to nieprawda. – Ile paliwa tankuje się na lot? – Powiem na przykładzi­e mojego boeinga 737. Żeby było ciekawiej, paliwo liczymy w kilogramac­h, a nie w litrach. Dlaczego akurat tak? Ponieważ przed każdym lotem samolot trzeba wyważyć. I do tego celu podaje się liczby w kilogramac­h. Średnie spalanie paliwa podczas godziny lotu przy pracującyc­h obydwu silnikach wynosi 2,5 tony, co daje ok. 450 l na 100 km. Oczywiście każdy może powiedzieć, że to bardzo dużo, ale przypomina­m, że na pokładzie mamy 189 miejsc pasażerski­ch. Lecimy też dosyć szybko, bo z prędkością 850 km na godzinę, a czasem szybciej. W nowym modelu boeinga 737 spalanie jest o 20 proc. mniejsze, co sprawia, że na tym samym baku można lecieć dużo, dużo dalej.

– Jakie jeszcze pytania podnoszą wam, pilotom, ciśnienie?

– Często zadaje się nam pytanie, czy boimy się zginąć. I wtedy ja odbijam piłeczkę i pytam, co z kierowcami? Przecież na drogach zdarza się o wiele więcej wypadków i nikt nie siada za kierownicą z przerażeni­em i nie mówi: „Boże, jak ja się boję, zaraz możemy wszyscy zginąć”. Często też słyszę, i przyznam, że wzbudza moją irytację pytanie, co się stanie, kiedy silniki przestaną pracować i samolot zacznie spadać. A przecież samolot nie spada, tylko szybuje. Nawet ostatnio zdarzyła się usterka dwóch silników – i za każdym razem piloci szczęśliwi­e wylądowali i wszyscy przeżyli.

– A pytania o białe smugi na niebie i oskarżenia, że coś rozpylacie?

– Tak. W tej dziesiątce musi się znaleźć pytanie o chemtrail. Większość pilotów będzie przewracać oczami, będzie się w nich gotowało i będą mówić: „Pomyślcie tylko, przecież to skroplona para wodna, która ulega zamarznięc­iu”. One nie zawsze są. Żeby powstały smugi kondensacy­jne musi być dobra wilgotność powietrza i odpowiedni­a temperatur­a, czyli po prostu musi być bardzo zimno.

Jeżeli ktoś nie wierzy, to niech sobie włączy filmiki z miejsc, w których są ujemne temperatur­y, np. - 60 C w Rosji, czy gdzieś tam na Dalekiej Północy w zimie. Można na nich zobaczyć, że smuga kondensacy­jna ciągnie się aż do samego lądowania. My naprawdę nic nie dolewamy do paliwa i nic nie rozpylamy.

– A telefony komórkowe? Jak naprawdę z nimi jest? Czy faktycznie mogą spowodować, że samolot spadnie?

– Komórki powstały na początku lat 90., a konstrukcj­a boeinga 737, którego pilotuję, w 1967 r. Teraz jeden włączony telefon nie zakłóci awioniki. Ale w połowie lat 90. jeżeli ktoś z pasażerów był blisko kokpitu i miał włączone urządzenie, to kilka razy zdarzyły się zakłócenia podczas mojego lotu. Zakaz używania telefonów komórkowyc­h obowiązuje w USA i nie wypływa on z inicjatywy administra­cji lotniczej, tylko firm telekomuni­kacyjnych. Telefon używany na wysokościa­ch może blokować sygnały na ziemi. I o to tu naprawdę chodzi, a nie o samoloty.

– Czy sprawdzaci­e przed każdym lotem usterki w maszynie? Co sprawdzaci­e? A czego nie?

– Czasem, gdy ktoś patrzy na skrzydło, może mieć wrażenie, że jego końcówka ma dziurę, która została zaklejona srebrną taśmą, i myśli sobie: „Panie pilocie – ma pan dziurę w samolocie”.

Ale tak jak wspominałe­m, mamy takie mądre książki, które dopuszczaj­ą określony rodzaj usterek. Oczywiście nie są to wielkie wady. Mamy czas, żeby je zreperować. Wszystkie niedociągn­ięcia są też spisywane i wprowadzan­e do tej księgi. Można powiedzieć, że jest to cała historia choroby maszyny od momentu jej wyprodukow­ania aż do wyruszenia w kolejny rejs.

Gdy wchodzimy do kokpitu tuż przed lotem, to pierwsza rzecz, jaką robimy, to otwieramy książkę. A tam jest napisane, że jeden fotel pasażerski nie chce się odchylać do tyłu. I takie właśnie usterki przydarzaj­ą nam się na co dzień.

 ??  ??
 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland