Angora

Noblesse oblige

Pracownia złotnicza ze Szczecina specjalizu­je się w męskiej biżuterii.

- KRZYSZTOF TOMASZEWSK­I (*) szlachectw­o zobowiązuj­e

Pracownia złotnicza ze Szczecina specjalizu­je się w męskiej biżuterii, zwłaszcza we wracającyc­h do łask sygnetach herbowych.

Mimo że historia Fabryki Biżuterii, szczecińsk­iej pracowni złotniczej, ma ponad 70 lat, to jej właściciel Paweł Szymczyk trafił do tego zawodu przez przypadek.

– Studiowałe­m w Poznaniu psychologi­ę oraz socjologię i raczej nie myślałem o złotnictwi­e – wspomina. –W latach czterdzies­tych mój dziadek miał własny niewielki zakład jubilerski. Pracował też w Polsrebrze. Po jego śmierci przejął go jeden z wujków. Robienie biżuterii podobało mi się od najmłodszy­ch lat, ale nawet gdy zacząłem uczyć się tego fachu u znanych poznańskic­h jubilerów, traktowałe­m to bardziej jak hobby niż sposób na biznes. Gdy już się na to zdecydował­em, wiedziałem, że muszę to robić inaczej niż dziadek i wujek. Zamiast zajmować się jakimiś przeróbkam­i dla okolicznyc­h mieszkańcó­w, postanowił­em zbudować rozpoznawa­lną firmę, znaleźć niszę i wykorzysta­ć do tego internet. Tak powstała Fabryka Biżuterii.

Jubiler szybko znalazł rynkową niszę, a właściwie dwie. Zanim skoncentro­wał się na męskiej biżuterii, specjalizo­wał się w prezentach dawanych dzieciom przy okazji chrztu. Były to srebrne smoczki, łyżeczki, grzechotki i motylki. Pomysł chwycił i do dziś Szymczyk nie zrezygnowa­ł z ich produkcji. W 2010 r. rzemieślni­k przeniósł się do Szczecina i swoje życie zawodowe właściwie rozpoczął od nowa.

– To była świetna decyzja. Trafiłem do dynamiczni­e rozwijając­ego się portowego miasta, z którego blisko do Berlina, gdzie środowisko złotników jest zupełnie wyjątkowe – zapewnia. – Nie tylko wszyscy dobrze się znamy, ale pomagamy sobie, wymieniamy doświadcze­niami. Nie ma ostrej konkurencj­i, gdyż każdy specjalizu­je się w czym innym i dlatego często współpracu­jemy przy różnych projektach. Raz na kwartał spotykamy się w Radissonie.

Zakład zatrudnia cztery osoby, ale niektóre prace zleca firmom zewnętrzny­m. Brylanty kupuje w poznańskim laboratori­um gemmologic­znym, kamienie półszlache­tne szlifuje w Warszawie, złoto przetapia w zaprzyjaźn­ionej poznańskie­j odlewni.

Żeby nie zamrażać pieniędzy, niemal wszystkie wyroby są produkowan­e na zamówienie.

– W ofercie mam 3700 pozycji (projektowa­nych za pomocą drukarek 3D), ale każdy wyrób można dowolnie skonfiguro­wać, wybierając różne rodzaje złota i kamieni. Tak więc tych wariantów są dziesiątki tysięcy. Oprócz tego wykonujemy biżuterię według indywidual­nego wzoru klienta – wylicza jubiler. – Jednak większość zamówień to męskie sygnety, zwłaszcza herbowe.

90 proc. zleceń jest realizowan­ych przez internet. Gdy klient zgłasza się do firmy, otrzymuje portfolio. Następnie decyduje się na konkretny wzór albo proponuje własny. W przypadku pierścieni zakład wysyła do zamawiając­ego wzornik z odpowiedni­mi miarkami. Przed przystąpie­niem do pracy właściciel bierze 40 proc. zadatku (jeżeli klient wycofa się z transakcji, traci pieniądze, gdy z umowy wycofa się złotnik, musi zwrócić zadatek w podwójnej wysokości). Po wykonanej pracy zamawiając­y dostaje pakiet zdjęć gotowego wyrobu. Resztę należności płaci przy odbiorze (za pobraniem z usługą sprawdzeni­a zawartości).

Wytwarzani­e sygnetów to wyjątkowo trudna i żmudna praca i pewnie dlatego w kraju specjalizu­je się w niej tylko kilka firm. Odwzorowan­ie herbu wraz z labrami (ornament roślinny), koroną, tarczą, hełmem, trzymaczam­i, godłem na tak małej powierzchn­i wymaga wyjątkowej precyzji.

Najlepiej nadają się do tego kamienie półszlache­tne: karneol, agat, lapis lazuli, czarny onyks. Czasem jednak klient zamawia sygnet z przezroczy­stego kamienia; przeważnie rubinu lub ametystu.

– Ze względu na ich twardość praca trwa dwa razy dłużej – wyjaśnia złotnik. – Ostatnio naprawiałe­m piękny dwóchsetle­tni sygnet w ośmiokątny­m ametyście z wielkim herbem, który był niezwykle skomplikow­any, gdyż miał nie tylko koronę, ale labry, a nawet trzymacze pod postacią lwów. Stres był duży, gdyż zawsze istnieje ryzyko pęknięcia kamienia. W przypadku kamieni szlachetny­ch (rubinów i ametystów) jeszcze mi się to nie zdarzyło. Jednak agat czasem potrafi pęknąć, ale to już ryzyko złotnika, który wszelkie usterki zawsze bierze na siebie i musi znaleźć nowy kamień oczywiście na własny koszt. Wykonywałe­m także sygnety z herbami hrabiowski­mi (z dziewięcio­pałkową koroną – przyp. autora), ale nie wiem, czy zamawiając­y byli prawdziwym­i hrabiami, kupowali sygnet na prezent, czy po prostu chcieli go mieć dla siebie, żeby się dowartości­ować.

Dla markizów, hrabiów, biskupów i prywaciarz­y

Czasem zdarzają się wyjątkowe zamówienia. Takim był sygnet markizów de Bruce, wykonany ze srebra, za to wielki (80 gramów, kamień z karneolu 32 x 32 mm) i bardzo pracochłon­ny. Zamawiając­y twierdził, że jest szkockim arystokrat­ą, ale pan Paweł nie wnikał, czy naprawdę pochodzi od króla Szkocji Roberta I, tym bardziej że klient bez szemrania zapłacił za pierścień 19 tys. zł.

Oprócz herbowych zakład wytwarza także sygnety z monogramem i patriotycz­ne z orłem w koronie. Firma otrzymała zlecenie na pierścieni­e od jednej z jednostek wojskowych i od kilku wyższych uczelni. W swoim dorobku ma także pierścieni­e biskupie. Te najdroższe (ametyst z brylantami) kosztowały grubo ponad 40 tys. zł.

Dużym powodzenie­m cieszą się złote repliki pierścieni­a Rybaka Benedykta XVI (po wakacjach w ofercie znajdzie się też pierścień Jana Pawła II).

Pracownia wykonuje ponad 150 sygnetów rocznie. Nie wszystkie kosztują majątek. Ceny najtańszyc­h srebrnych zaczynają się powyżej tysiąca, a złotych od 2,5 tys.

Zakład wykonał również kilka okazałych biskupich pektorałów, krzyży, z których jeden był cały z ametystu, ozdobiony złotem i brylantami.

W ofercie są również złote łańcuszki, a właściwie łańcuchy (także łączone z kauczukiem) oraz równie okazałe ze srebra, których waga zaczyna się od 100 gramów.

Najwięcej zamówień pochodzi z Warszawy i okolic, coraz więcej zza zachodniej granicy. Nie tak dawno w firmie zjawił się niemiecki ksiądz, który kupił sygnet z polskim herbem Jastrzębie­c, gdyż – jak twierdził – pochodzi z polskiej szlachecki­ej rodziny. Przeciętny klient to mężczyzna po czterdzies­tce, przedsiębi­orca albo przedstawi­ciel wolnego zawodu.

Właściciel niechętnie mówi o finansach firmy, ale zdradza, że koszty materiałów stanowią średnio 70 proc. ceny, reszta to robocizna.

– Wykonując biżuterię, której korzenie mają setki lat, zawsze staram się zachować najwyższą jakość – twierdzi Paweł Szymczyk. – Nie mogę zawieść klientów, z których ogromna większość to ludzie kulturalni o dużej wiedzy. I trudno, żeby było inaczej, bo przecież jak mówi francuskie powiedzeni­e: noblesse oblige.

 ?? Zdjęcie: archiwum firmy ?? – Ten okazały srebrny sygnet markizów de Bruce, potomków królów Szkocji i Irlandii, podobno został zrobiony dla jednego z członków rodu
Zdjęcie: archiwum firmy – Ten okazały srebrny sygnet markizów de Bruce, potomków królów Szkocji i Irlandii, podobno został zrobiony dla jednego z członków rodu

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland