Noblesse oblige
Pracownia złotnicza ze Szczecina specjalizuje się w męskiej biżuterii.
Pracownia złotnicza ze Szczecina specjalizuje się w męskiej biżuterii, zwłaszcza we wracających do łask sygnetach herbowych.
Mimo że historia Fabryki Biżuterii, szczecińskiej pracowni złotniczej, ma ponad 70 lat, to jej właściciel Paweł Szymczyk trafił do tego zawodu przez przypadek.
– Studiowałem w Poznaniu psychologię oraz socjologię i raczej nie myślałem o złotnictwie – wspomina. –W latach czterdziestych mój dziadek miał własny niewielki zakład jubilerski. Pracował też w Polsrebrze. Po jego śmierci przejął go jeden z wujków. Robienie biżuterii podobało mi się od najmłodszych lat, ale nawet gdy zacząłem uczyć się tego fachu u znanych poznańskich jubilerów, traktowałem to bardziej jak hobby niż sposób na biznes. Gdy już się na to zdecydowałem, wiedziałem, że muszę to robić inaczej niż dziadek i wujek. Zamiast zajmować się jakimiś przeróbkami dla okolicznych mieszkańców, postanowiłem zbudować rozpoznawalną firmę, znaleźć niszę i wykorzystać do tego internet. Tak powstała Fabryka Biżuterii.
Jubiler szybko znalazł rynkową niszę, a właściwie dwie. Zanim skoncentrował się na męskiej biżuterii, specjalizował się w prezentach dawanych dzieciom przy okazji chrztu. Były to srebrne smoczki, łyżeczki, grzechotki i motylki. Pomysł chwycił i do dziś Szymczyk nie zrezygnował z ich produkcji. W 2010 r. rzemieślnik przeniósł się do Szczecina i swoje życie zawodowe właściwie rozpoczął od nowa.
– To była świetna decyzja. Trafiłem do dynamicznie rozwijającego się portowego miasta, z którego blisko do Berlina, gdzie środowisko złotników jest zupełnie wyjątkowe – zapewnia. – Nie tylko wszyscy dobrze się znamy, ale pomagamy sobie, wymieniamy doświadczeniami. Nie ma ostrej konkurencji, gdyż każdy specjalizuje się w czym innym i dlatego często współpracujemy przy różnych projektach. Raz na kwartał spotykamy się w Radissonie.
Zakład zatrudnia cztery osoby, ale niektóre prace zleca firmom zewnętrznym. Brylanty kupuje w poznańskim laboratorium gemmologicznym, kamienie półszlachetne szlifuje w Warszawie, złoto przetapia w zaprzyjaźnionej poznańskiej odlewni.
Żeby nie zamrażać pieniędzy, niemal wszystkie wyroby są produkowane na zamówienie.
– W ofercie mam 3700 pozycji (projektowanych za pomocą drukarek 3D), ale każdy wyrób można dowolnie skonfigurować, wybierając różne rodzaje złota i kamieni. Tak więc tych wariantów są dziesiątki tysięcy. Oprócz tego wykonujemy biżuterię według indywidualnego wzoru klienta – wylicza jubiler. – Jednak większość zamówień to męskie sygnety, zwłaszcza herbowe.
90 proc. zleceń jest realizowanych przez internet. Gdy klient zgłasza się do firmy, otrzymuje portfolio. Następnie decyduje się na konkretny wzór albo proponuje własny. W przypadku pierścieni zakład wysyła do zamawiającego wzornik z odpowiednimi miarkami. Przed przystąpieniem do pracy właściciel bierze 40 proc. zadatku (jeżeli klient wycofa się z transakcji, traci pieniądze, gdy z umowy wycofa się złotnik, musi zwrócić zadatek w podwójnej wysokości). Po wykonanej pracy zamawiający dostaje pakiet zdjęć gotowego wyrobu. Resztę należności płaci przy odbiorze (za pobraniem z usługą sprawdzenia zawartości).
Wytwarzanie sygnetów to wyjątkowo trudna i żmudna praca i pewnie dlatego w kraju specjalizuje się w niej tylko kilka firm. Odwzorowanie herbu wraz z labrami (ornament roślinny), koroną, tarczą, hełmem, trzymaczami, godłem na tak małej powierzchni wymaga wyjątkowej precyzji.
Najlepiej nadają się do tego kamienie półszlachetne: karneol, agat, lapis lazuli, czarny onyks. Czasem jednak klient zamawia sygnet z przezroczystego kamienia; przeważnie rubinu lub ametystu.
– Ze względu na ich twardość praca trwa dwa razy dłużej – wyjaśnia złotnik. – Ostatnio naprawiałem piękny dwóchsetletni sygnet w ośmiokątnym ametyście z wielkim herbem, który był niezwykle skomplikowany, gdyż miał nie tylko koronę, ale labry, a nawet trzymacze pod postacią lwów. Stres był duży, gdyż zawsze istnieje ryzyko pęknięcia kamienia. W przypadku kamieni szlachetnych (rubinów i ametystów) jeszcze mi się to nie zdarzyło. Jednak agat czasem potrafi pęknąć, ale to już ryzyko złotnika, który wszelkie usterki zawsze bierze na siebie i musi znaleźć nowy kamień oczywiście na własny koszt. Wykonywałem także sygnety z herbami hrabiowskimi (z dziewięciopałkową koroną – przyp. autora), ale nie wiem, czy zamawiający byli prawdziwymi hrabiami, kupowali sygnet na prezent, czy po prostu chcieli go mieć dla siebie, żeby się dowartościować.
Dla markizów, hrabiów, biskupów i prywaciarzy
Czasem zdarzają się wyjątkowe zamówienia. Takim był sygnet markizów de Bruce, wykonany ze srebra, za to wielki (80 gramów, kamień z karneolu 32 x 32 mm) i bardzo pracochłonny. Zamawiający twierdził, że jest szkockim arystokratą, ale pan Paweł nie wnikał, czy naprawdę pochodzi od króla Szkocji Roberta I, tym bardziej że klient bez szemrania zapłacił za pierścień 19 tys. zł.
Oprócz herbowych zakład wytwarza także sygnety z monogramem i patriotyczne z orłem w koronie. Firma otrzymała zlecenie na pierścienie od jednej z jednostek wojskowych i od kilku wyższych uczelni. W swoim dorobku ma także pierścienie biskupie. Te najdroższe (ametyst z brylantami) kosztowały grubo ponad 40 tys. zł.
Dużym powodzeniem cieszą się złote repliki pierścienia Rybaka Benedykta XVI (po wakacjach w ofercie znajdzie się też pierścień Jana Pawła II).
Pracownia wykonuje ponad 150 sygnetów rocznie. Nie wszystkie kosztują majątek. Ceny najtańszych srebrnych zaczynają się powyżej tysiąca, a złotych od 2,5 tys.
Zakład wykonał również kilka okazałych biskupich pektorałów, krzyży, z których jeden był cały z ametystu, ozdobiony złotem i brylantami.
W ofercie są również złote łańcuszki, a właściwie łańcuchy (także łączone z kauczukiem) oraz równie okazałe ze srebra, których waga zaczyna się od 100 gramów.
Najwięcej zamówień pochodzi z Warszawy i okolic, coraz więcej zza zachodniej granicy. Nie tak dawno w firmie zjawił się niemiecki ksiądz, który kupił sygnet z polskim herbem Jastrzębiec, gdyż – jak twierdził – pochodzi z polskiej szlacheckiej rodziny. Przeciętny klient to mężczyzna po czterdziestce, przedsiębiorca albo przedstawiciel wolnego zawodu.
Właściciel niechętnie mówi o finansach firmy, ale zdradza, że koszty materiałów stanowią średnio 70 proc. ceny, reszta to robocizna.
– Wykonując biżuterię, której korzenie mają setki lat, zawsze staram się zachować najwyższą jakość – twierdzi Paweł Szymczyk. – Nie mogę zawieść klientów, z których ogromna większość to ludzie kulturalni o dużej wiedzy. I trudno, żeby było inaczej, bo przecież jak mówi francuskie powiedzenie: noblesse oblige.