Odpłata w dzieciach
MICHAŁ OGÓREK PRZECZYTA WSZYSTKO
W wakacje nie da się nie zauważyć dzieci. Przez cały rok dzieci znikają gdzieś i kryją się na całe dnie tak idealnie, że udaje się ich nie zauważać nawet nauczycielom czy wychowawcom w przedszkolach, a w okresie wakacyjnym wszędzie się plączą i przypominają głośno o swoim istnieniu.
Nie przypadkiem właśnie teraz rozgorzała publiczna dyskusja: kiedy należy je bić? Że należy to robić, rozstrzygnął rzecznik praw dziecka, a więc adwokat tych bitych, który opowiedział się za stosowaniem tego środka wychowawczego.
Jednak: kiedy? Z jego wypowiedzi wynika, że dzieci należy bić, kiedy trzeba. Wyciągamy więc wniosek, że dzieci nie należy bić bez potrzeby, np. profilaktycznie, co jest pewną wskazówką, ale dość ogólną.
W wywiadzie dla Dziennika Gazety Prawnej, który dał początek bijatyce w prasie, rzecznik złożył zdumiewające, jak na urzędnika państwowego, oświadczenie: „Sam z estymą wspominam to, że dostałem od ojca w tyłek”.
Rzecznikowi należałoby się już po dupie za to, że w tym wieku nie rozumie słowa „estyma” i za karę oprócz bicia ojciec powinien kazać mu czytać „Słownik wyrazów obcych”, ponieważ najwyraźniej nie doszedł nawet do „e”. Wielu rodziców nie może się pohamować i pierze dzieci za to, że używają wyrazów, których nie rozumieją (choć kiedy rozumieją różne wyrazy, których używają, bywa jeszcze gorzej): mamy więc pierwszą podpowiedź, że można stłuc dziecko za to, że posługuje się niewłaściwym słownictwem. Okazuje się, że ojciec rzecznika powinien to robić jednak dużo intensywniej i wcześniej, przed objęciem przez syna stanowiska.
Równocześnie wskazuje to na bardzo ograniczoną skuteczność bicia dzieci, skoro można nie osiągnąć żadnej poprawy nawet po tylu latach. Dziecko nawet w dorosłym wieku pamięta, że dostało w tyłek, ale co znaczy „estyma” – ciągle nie.
Wyjątkowość wyznania rzecznika polega na tym, że chyba pierwszy raz tak wysoki urzędnik (wprawdzie nie znamy jego wzrostu) zaznajamia obywateli i opinię publiczną z dziejami i historią swojej dupy. Dotąd było to zwykle zakryte przed szerszą publicznością i stanowi pewien wyłom w transparentności polskiej klasy politycznej. Wiemy, że tyłek, który zasiadł na stołku, był kiedyś siny i – oprócz poczucia silnej abominacji (panie rzeczniku, to słowo już na „a”, w słowniku z samego początku) przy wyobrażaniu go sobie – sytuacja ta może być choćby dla podwładnych źródłem pociechy.
Ponieważ każdy był kiedyś dzieckiem, wszyscy uważają się za ekspertów w tej dziedzinie i to jest właśnie casus (panie rzeczniku, trzeba jednak doczytać do „c”) tego urzędnika. Z tego, że każdy był kiedyś dzieckiem, wynika jednak, że ludzie mają różne wspomnienia.
Tygodnik Wprost przywołuje opinię psycholożki, która odbierała lanie w zupełnie inny sposób. Ona zapamiętała, że „klaps jest stymulacją miejsc intymnych” oraz że gdy „uderza się w pośladki, dziecko odczuwa nie tylko ból, ale i podniecenie”. Nie wspominając już o ściąganiu siłą majtek i tym podobnych elementach, które mają podświadome znaczenie erotyczne.
Może rzecznik praw dziecka, wspominając nie tyle z estymą, co z ekscytacją (ta sama litera) swoje pranie w tyłek, zdradza tu o sobie o wiele więcej, niżby chciał. Jeśli u psycholożek wywołuje to taki dreszcz podniecenia, wyraźnie pamiętany jeszcze po latach, trudno przypuścić, aby miało to zupełnie inny przebieg u rzeczników.
Docieramy tu do zupełnie nowych pokładów bicia dzieci po tyłku, które zyskuje nowe oblicze, choć koncentruje się na przeciwległej do oblicza części ciała. Powszechnie mówi się dziś i ostrzega przed przedwczesną seksualizacją dzieci ze strony edukatorów z organizacji LGBT, ale – nazwijmy to wreszcie po imieniu – praktyki sadomasochistyczne uprawiane w rodzinach nie są zaliczane do zagrożeń w tej dziedzinie.
Na dowód, że nie są to tylko jakieś pojedyncze, występujące u niektórych rzeczników i psycholożek razy rodzinne, przytoczmy jeszcze wyznanie byłego ministra zdrowia i znanego lekarza rodzinnego Konstantego Radziwiłła z najlepszej rodziny, który na łamach Sieci nieoczekiwanie formułuje tezę, że „bliskość fizyczna między ojcem a dzieckiem jest potrzebna od pierwszych chwil także po to, aby była silna później, by takiego zbuntowanego 16-latka można było szturchnąć żartobliwie na korytarzu”.
Bliskość przez szturchanie, a właściwie nawet bliskość, po to by szturchnąć, jest nie mniej zaskakująca jak poprzednie wymieniane tu rodzaje rodzinności. „Szturchanie” dzieci jest polecane nawet u arystokracji i równocześnie w medycynie rodzinnej.
Pytanie, dlaczego dr Radziwiłł wybiera do szturchania 16-latka. Prawdopodobnie dlatego, że starszy może już oddać. Stąd płynie kolejna wskazówka co do bicia i szturchania dzieci: należy to robić, dopóki są słabsze. Potem sytuacja może wymknąć się spod kontroli i ból może już zacząć odczuwać ojciec.
Kiedy takie dzieci dorosną, mają bowiem dwa wyjścia: mogą zacząć oddawać swoim dzieciom, stawiając raczej na łańcuch pokoleń i pogłębianie dziedzictwa rodzinnego, ale co ambitniejsze mogą na starość się odpłacać swoim rodzicom. Czy to o to chodzi z tą rodzinną estymą?