Musimy zacząć naprawiać tę planetę (TVN24)
Rozmowa z Marcinem Popkiewiczem (Nauka o Klimacie) i prof. Wiktorem Kotowskim (UW).
– Jest gorąco i będzie jeszcze goręcej? Musimy się do tego przyzwyczaić?
Marcin Popkiewicz: – Na świecie temperatura rośnie. Każdy rok z ostatnich 5 lat był najcieplejszy w historii pomiarów. Jak spojrzeć na zmiany klimatu w historii, to w zasadzie jest to najcieplejsza dekada w całym holocenie, czyli w ostatnich 10 tys. lat, a ponieważ wcześniej była epoka lodowa, to znaczy, że obecna dekada jest najcieplejsza od ponad 120 tys. lat, bo poprzedni okres, interglacjał, był o ułamek stopnia cieplejszy od tego, w którym my żyjemy, holocenu. Jeszcze przy obecnym trendzie tak ze 20 lat i wejdziemy w temperatury najwyższe od miliona lat.
– Czyli ile możemy się spodziewać?
M.P.: – To zależy od tego, jak dalej będzie przebiegać scenariusz naszych emisji, naszej zmiany klimatu. W scenariuszu „business jak zwykle” generalnie upały powyżej 40 stopni nie staną się niczym dziwnym w lecie. Jak się cieszymy, że u nas będzie jak w tropikach, to jak będzie w tych tropikach? Globalny klimat się zmieni bardzo, więc chodzi o to, żeby ta zmiana nie była aż tak radykalna i głęboka, żebyśmy przestali pompować gazy cieplarniane do atmosfery, żeby jednak zmiana klimatu nie stała się kompletną katastrofą. – Panie profesorze, to co robić? Wiktor Kotowski: – Przede wszystkim przestać spalać paliwa kopalne, to oczywiste. To prosta fizyka. Po drugie, naprawiać to, co zepsuliśmy w świecie, czyli restytucja ekosystemów tam, gdzie się da. Ściągać węgiel z atmosfery z powrotem na ziemię. – W jaki sposób? W.K.: – Na dużą skalę mogą to robić tylko rośliny. – Czyli sadzić drzewa? W.K.: – Sadzić, ale nie lasy gospodarcze, tylko sadzić drzewa i przeznaczać obszary różnego rodzaju, tak zwane nieużytki, zmieniać obszary trwale zdegradowane w obszary zalesione, odtwarzać mokradła, odtwarzać torfowiska, z których w tej chwili w związku z degradacją leci do atmosfery kilka procent naszej emisji. W historii świata to jest 5 – 6 procent antropogenicznych emisji. To jest utlenianie się biologiczne gleb organicznych wskutek odwodnienia – w Polsce jest to 8 proc. naszych emisji – więc naprawiając przyrodę, można się adaptować do zmian klimatu i można się ograniczać (...).
– A co jeszcze możemy zrobić? Wydaje mi się, że świadomość zagrożeń klimatycznych jest duża w społeczeństwie. Powstaje pytanie, czy to jest tylko moda, czy to jest rzeczywiście takie poczucie zagrożenia?
W.K.: – Jest jakaś perwersja w tej modzie na katastrofy. Nazywanie tego modą jest jakimś otrzeźwieniem, uświadomieniem skali zagrożenia.
M.P.: – Dociera do nas, co się dzieje, stopniowo.
– Ale moda w sensie pozytywnym. Ludzie chcą być eko, chcą działać także na swoją malutką skalę, żeby zmienić swoje postępowanie i dzięki temu też przyczynić się do obniżenia emisji.
M.P.: – Potrzebujemy zmian systemowych. Działania indywidualne nie wystarczą, ale są niezbędne, żeby zacząć zmiany systemowe. Coraz większa część społeczeństwa musi oczekiwać, że politycy podejmują pewne działania. Jeżeli tego nie będzie, nie będzie zmiany systemowej, zmiany polityki na zasadzie „zanieczyszczający płaci”. Bo my teraz traktujemy atmosferę jako darmowy ściek dla kominów i rur wydechowych. Mamy zbędny dwutlenek węgla, wsadźmy go do atmosfery i nie ma problemu. Problem w tym, że atmosfera nie rośnie. To jest jak ze ściekami – zanieczyszczający płaci.
W.K.: – Ze ściekami też nie jest tak dobrze. Wprawdzie ścieki komunalne i przemysłowe rzeczywiście tak traktujemy, bo powstały oczyszczalnie, ale ścieki rolnicze, czyli nawozy spływające z pól, płyną rzekami do Bałtyku. Jesteśmy największym trucicielem Bałtyku. Ja specjalnie to mówię w kontekście klimatu. Bo jeśli teraz przy wysokich temperaturach mamy zakwity sinic w Bałtyku i zakazy kąpieli, jest to jednoczesnym efektem wysokich temperatur i ogromnych ilości tzw. biogenów, głównie fosforanów, które spływają do Bałtyku ze źródeł rolniczych. Polska jest największym w Europie po Francji, drugim w Europie, użytkownikiem nawozów sztucznych. Nie mamy najwyższej skali na hektar, ale jesteśmy wielkim krajem rolniczym, ta skumulowana ilość jest ogromna, wszystko trafia do Bałtyku. Nie zakażemy rolnictwa, będzie się intensyfikować i będzie jeszcze większa presja w związku z ocieplaniem na południu Europy, żeby do nas to rolnictwo przychodziło. Trzeba naprawić rzeki, bo większość mamy uregulowanych, pozbawionych bagien nadrzecznych, które były naturalnymi filtrami.
– Czyli naprawić i sprawić, żeby były naturalne?
W.K.: – Żeby miały naturalne procesy samooczyszczania.
M.P.: – Betonowy kanał nie oczyszcza się.
W.K.: – Nawet nie tylko betonowy. Wyprostowana rzeka, pozbawiona bagien nadrzecznych, bardzo szybko odprowadzająca wodę do większej rzeki, a ta do morza, nie zdąży oczyścić tej wody. Są procesy, takie jak denitryfikacja – azotany przekształcane są do azotu cząsteczkowego, ten wraca do atmosfery, to jest absorpcja fosforanów przez roślinność, którą można kosić i wykorzystywać. To jest kompletna zmiana, ale nie ma takiego miejsca w krajobrazie, tak dobrego, żeby te zmiany przeprowadzić, jak doliny rzek, które całkowicie przekształciliśmy, poczynając od lat przedwojennych, przez długie lata PRL-u.
M.P.: – Można jeszcze dorzucić wątek suszy, bo zmiana klimatu to nie tylko wzrost temperatury. W czasach mojej młodości w Polsce mieliśmy suszę z grubsza raz na 5 lat. Teraz mamy co roku. Od 2013 susza jest czymś permanentnym. To jest kwestia zmiany klimatu, bo pada średniorocznie tyle samo, ale w wyższych temperaturach. W ostatnim stuleciu temperatura wzrosła w Polsce o 2 stopnie Celsjusza. To jest taka zmiana, że Mazowsze ma teraz klimat Niziny Węgierskiej z XIX wieku, więc woda szybciej wyparowuje. Poza tym nierówno rozkładają się opady. Zimą pada trochę więcej, w ciepłym półroczu mniej, więc mamy lata, które są bardzo ciepłe i z małymi opadami. Potem spada woda, są opady nawalne, woda szybko spływa i jej nie ma. Co teraz powinniśmy robić w obliczu takiego wysuszania się naszego kraju? Wprowadzić działania adaptacyjne, co zaczął profesor Kotowski. My prowadzimy działania antyadaptacyjne, zamiast zatrzymywać wodę w krajobrazie, w mokradłach, w lasach, które działają jak gąbka. Jak będzie ulewa, to ten deszcz zostanie na tygodnie, na miesiące – on zostanie.
W.K.: – Zostanie, a częściowo wyparuje i będzie z niego znowu deszcz.
M.P.: – A jak osuszymy mokradła, zrobimy głębokie rowy melioracyjne, to zrobimy wszystko, żeby woda jak najszybciej uciekła z krajobrazu. Nie spłynie do rzeki, tej wyprostowanej, tylko jest w Bałtyku. W Polsce jeszcze pozbywamy się międzyplonów, które osłaniają glebę, pozbywamy się zadrzewień śródpolnych. Robimy wszystko, żeby nasilić te problemy związane ze zmianą klimatu (...).
– A na koniec chciałabym panów zapytać – czytałam dzisiaj różne rzeczy związane z tematem naszej rozmowy, to pojawia się w bardzo wielu artykułach – ta data 2050 jako symboliczny kres naszej, powiedzmy tak katastroficznie, cywilizacji, czy to jest rzeczywistość, czy jakaś symbolika?
M.P.: – To jest okrągła data. Cytowałem raport IPCC, że powinniśmy obciąć emisję z grubsza do zera do 2050 roku. To jest plus minus oczywiście. Wspomniałem, że jak nie zrealizujemy tej redukcji, to będziemy mieć temperatury najwyższe od miliona, dwóch milionów lat. Co to znaczy? Tylko na Dalekiej Północy mamy wieczną zmarzlinę i tam jest uwięziona jak w wielkiej zamrażarce materia organiczna, zamrożone resztki roślinne, zamrożone mamuty w bagnach syberyjskich. Gdy temperatura wzrośnie powyżej zera, to wszystko zacznie się rozkładać, dalej emitując dwutlenek węgla i metan. Zacznie przyspieszać rozkład materii organicznej w glebach, zaczną bąblować hydraty metanu w dnie oceanicznym. Arktyka, lodowe zwierciadło, zacznie znikać i zamiast odbijać światło słoneczne w kosmos, zacznie ciemna gleba, ląd, pochłaniać więcej energii. Zatrzyma się krążenie oceaniczne, zaczną płonąć lasy, zmiana klimatu zacznie się napędzać sama i stracimy nad tym wszelką kontrolę. Do 2050 roku możemy wejść w punkt bez powrotu. To jest tak, jakbyśmy płynęli tratwą w stronę wodospadu Niagara. Jest pewien moment, kiedy jeszcze przed tym wodospadem – 200, 300 metrów – możemy złapać za wiosła i dopłynąć do brzegu. Jak jesteśmy 50 metrów do wodospadu, to cokolwiek zrobimy, będzie pozamiatane.
– Panie profesorze, ten 2050 przeraża pana?
W.K.: – Mnie przeraża to, co widzę w tej chwili. Musimy zacząć płynąć do tego brzegu. Czy to będzie 2040, czy 2100 – z punktu widzenia bardzo krótkiej historii naszej obecności ludzkości – to bardzo krótko. ONZ ustanowiła dekadę 2020 – 2030 dekadą restytucji ekosystemu, podkreślając, że to jest najważniejsze zadanie, jakie możemy wykonać po przekształceniu sektora energetycznego i transportowego. Musimy zacząć naprawiać tę planetę.