Latający człowiek nad kanałem La Manche
25 lipca Franky Zapata podjął nieudaną próbę przekroczenia kanału La Manche na swoim Flyboard Air. „Latający człowiek” już zapowiedział, że w najbliższych dniach spróbuje ponownie.
14 lipca na defiladzie z okazji Święta Narodowego Francji uwagę wszystkich przykuł „latający człowiek” swobodnie poruszający się nad głowami oniemiałych widzów. Franky Zapata, twórca i pilot Flyboard Air, jeszcze tego samego dnia zapowiedział podjęcie nowego wyzwania. Były wielokrotny mistrz Francji, Europy i świata w wyścigach skuterów wodnych postanowił pójść śladami pioniera lotnictwa Louisa Blériota i przelecieć swoim urządzeniem nad kanałem La Manche. Aby tradycji stało się zadość, Zapata zaplanował swój lot na 25 lipca, równo 110 lat po wyczynie Blériota.
Przedsięwzięcie od początku napotykało trudności, gdyż prefektura morska odmawiała zgody na lot, powołując się na względy bezpieczeństwa. Dopiero we wtorek, dwa dni przed planowanym wydarzeniem, francuskie władze zmieniły zdanie i Zapata dostał zielone światło. Zgodnie z planem miał wystartować z plaży w Sangatte około szóstej rano, przelecieć 18 km – z 35-kilometrowego dystansu, gdzie już po stronie brytyjskiej czekać miała na niego platforma, na której „latający człowiek” musiał wylądować, uzupełnić paliwo i dopiero przelecieć drugie pół drogi, aby osiągnąć Saint Margaret’s Bay koło Dover. Start nieco się opóźnił i Zapata wyruszył o 9.05, żegnany przez zgromadzonych gapiów, podobnie jak 110 lat temu jego poprzednik. Pierwsza część lotu odbyła się bez przeszkód. Niestety, Zapata nie zrealizował swojego planu – nie zdołał wylądować na pomoście, gdzie miało się odbyć tankowanie, i runął do kanału La Manche. Został podjęty z wody przez załogę Black Pearl, przy której zamontowana była platforma aprowizacyjna, a później cały i zdrowy odstawiony z powrotem do Sangatte przez holownik Abeille Languedoc.
Wyboista droga do sukcesu
Bezpośrednią przyczyną porażki był problem przy lądowaniu na pomoście. Zapata usiłował dostosować się do ruchu platformy na niespokojnej wodzie, ale w momencie podejścia do lądowania przechyliła ją niespodziewana fala i platforma uderzyła we Flyboard. Konstruktor przyznał na konferencji prasowej: „W tej sytuacji powinienem przyspieszyć i odlecieć, ale próbowałem złapać się barierki i wtedy cała plaftorma zaczęła się chybotać; jeszcze jedna zła reakcja z mojej strony – nie puściłem gazu w odpowiednim momencie – i wpadłem do wody”. Pośrednio problem wynika z obecnych parametrów technicznych urządzenia, które umożliwia ok. 10 minut lotu w warunkach niezbędnych do przelecenia kanału La Manche, ale też... z wymagań francuskich władz. Jak podaje tygodnik L’Obs, oryginalny plan lotu zakładał nie jedno, a dwa tankowania i nie na platformie, na której Zapata musiał lądować, ale w powietrzu. W tej wersji konstruktor miał dwukrotnie „zawisnąć” około trzech metrów nad statkiem, z którego jego ekipa za pomocą wysięgnika podałaby mu rurę, dzięki której zatankowałby zbiornik mniej więcej w minutę. Zapata ma tę operację dobrze opanowaną i uznawał taką opcję nie tylko za mniej ryzykowną, ale też bardziej interesującą, bo pozwoliłaby na przelot nad całym kanałem bez międzylądowania. Zastrzeżenia zgłosiła jednak prefektura morska, uznając, że ze względu na duży ruch w tym rejonie istnieje ryzyko, że Zapata nie zdoła „przemknąć” między potężnymi i niezbyt zwrotnymi jednostkami. W rozmowie z Le Parisien wynalazca stwierdził: „Odmowa prefektury morskiej sprawia, że wyzwanie jest 10 razy trudniejsze. Ta decyzja jest niczym niepodyktowana. Istnieje wiele okienek, kiedy nie ma statków”. Z drugiej strony cytowana przez Le Figaro Ingrid Payot, rzeczniczka prefektury, podkreśliła, że urząd wydał jedynie „nieprzychylną opinię” dotyczącą lotu, która – po pierwsze – nie była prawnie wiążąca, po drugie – wynikała z braku informacji o przebiegu wydarzenia i zabezpieczeniach. W efekcie Zapata podjął się lotu z międzylądowaniem, chociaż od początku podkreślał, że powodzenie całego przedsięwzięcia wcale nie jest oczywiste. Jak powiedział w wywiadzie dla Le Parisien, jego pokaz 14 lipca „był łatwy – krótki lot i powrót. Wykorzystałem trzy procenty możliwości urządzenia, a podczas przelotu nad kanałem będę musiał wykorzystać 99,9 procent. Nic nie jest przesądzone, mam jakieś 30 procent szansy, że mi się uda”. Nie udało się, ale mimo porażki Zapata podkreślił, że sam lot okazał się sukcesem. Zapowiedział również, że kolejną próbę podejmie w ciągu najbliższych dni. Jak wyjaśnił na konferencji prasowej: „Jestem zawiedziony, to oczywiste, ale Louis Blériot też nie poleciał swoim samolotem za pierwszym podejściem. Historia lotnictwa jest historią ludzi, którzy ponosili porażki, ale podnosili się i szli naprzód”.
Zapata niewątpliwie nie jest osobą, która poddaje się łatwo. Nad Flyboard Air zaczął pracować w 2016 roku i jak sam przyznaje, początki były ciężkie. „W trakcie pierwszego lotu turbiny wyrwały mi dwa palce i rozbiłem się o ścianę mojego warsztatu. Potem musiałem negocjować z żoną, żeby pozwoliła mi ponownie wsiąść na Flyboard”. Z kolei w 2017 roku francuski wymiar sprawiedliwości... zabronił Zapacie latać, argumentując, że nie przestrzega zasad przelotów i nie ma odpowiednich zezwoleń. Rozgoryczony wynalazca argumentował wówczas, że nie może dostosować się do obowiązujących przepisów, ponieważ jeszcze ich nie stworzono. W poście na Facebooku, opublikowanym 10 marca 2017, napisał: „Istnieje duże prawdopodobieństwo, że Flyboard Air już nigdy nie będzie latać we Francji. Zostałem wezwany przez żandarmerię powietrzną, która poinformowała mnie, że jeśli znowu polecę, będzie mi grozić kara więzienia tak wysoka, że żandarmi założyli mi kartę informacyjną na wypadek, gdybym uciekł. Wzięli ode mnie odciski palców i zrobili mi zdjęcia (w tym z nagim torsem, żeby było widać wszystkie moje blizny). Tak właśnie traktowani są wynalazcy w naszym kraju”. Zapata rozważał wówczas emigrację do USA lub Zjednoczonych Emiratów Arabskich, ostatecznie jednak Francja dostrzegła potencjał jego wynalazku. Armia dofinansowała rozwój Flyboard Air kwotą 1,3 mln euro, a pierwszy oficjalny pokaz urządzenia w służbie wojska odbył się w listopadzie 2018, w ramach Forum „Innowacja Obronność” w Paryżu. Francuscy komandosi zaprezentowali wówczas pokazową akcję na Sekwanie, a towarzyszył im Franky Zapata na swoim wynalazku, odgrywający rolę snajpera ubezpieczającego przebieg wydarzeń z powietrza. Jednak światową sławę przyniósł Zapacie pokaz na Polach Elizejskich, a próba pokonania kanału La Manche tylko wzmogła zainteresowanie jego wynalazkiem.
Technologia przyszłości?
Flyboard Air, którego prototyp powstał w 2016 roku, jest nieustannie rozwijany. Wersja, którą Zapata próbował pokonać kanał, wyposażona jest w pięć małych silników odrzutowych napędzanych naftą. 35-litrowy zbiornik z paliwem znajduje się w plecaku lecącego i połączony jest z „deską” dwiema rurami. Start, lądowanie i prędkość kontrolowane są za pomocą bezprzewodowego pilota trzymanego przez Zapatę w ręce, natomiast kierunek lotu wyznaczany jest poprzez nachylenia ciała. Dzięki specjalnym butom połączonym z „deską” pilot kontroluje nacisk na nią, przechylając ciało i zwiększając nacisk na wybraną stronę i decyduje, w którą stronę się porusza. Parametry lotu wyświetlane są wewnątrz kasku (który w trakcie nieplanowanej „kąpieli” okazał się kłopotliwy, bo napełnił się wodą). Obecnie rekord prędkości Flyboard Air wynosi 203 km/godz., ale podczas lotu nad kanałem Zapata leciał średnio 140 km/ godz. Jak tłumaczył jeszcze przed startem: „Im szybciej lecę, tym mniej paliwa zużywam. Ale na długim dystansie uda mnie tak pieką, że będę musiał trochę się rozluźnić, więc zwolnię i zużyję więcej paliwa”. Zapata już teraz widzi różne możliwe zastosowania dla swojego wynalazku (jak podkreśla, w większości cywilne). W najbliższej perspektywie planuje przede wszystkim ponowny lot nad kanałem, choć przyznaje, że wymaga to znów ustaleń i lepszej współpracy z prefekturą. Data ponownego przelotu jest jeszcze nieznana.