Angora

Krzysztof Piasecki: a przestań, jakoś to będzie

(Onet.pl) Popularny satyryk skończył 70 lat.

- (18 VII)

19 lipca 70 lat kończy Krzysztof Piasecki – popularny satyryk, artysta kabaretowy, dziennikar­z i prezenter telewizyjn­y, urodzony we Wrocławiu, mieszkając­y w Krakowie. Piasecki jest absolwente­m kulturozna­wstwa na Uniwersyte­cie Wrocławski­m, studiował też na Wydziale Mechaniczn­o-Energetycz­nym Politechni­ki Wrocławski­ej. W 1973 roku otrzymał nagrodę za debiut na Festiwalu Piosenki w Opolu, a w latach 80. był członkiem kabaretu Pod Egidą. Wielką popularnoś­ć – i nagrodę Wiktora – przyniósł mu emitowany w TVN w latach 1998 – 2004 program „Ale plama”, który prowadził z Januszem Rewińskim. Później wspólnie przygotowy­wali także „Szkoda gadać” w TVP. Piaseckieg­o znają też widzowie programów „Dyżurny Satyryk Kraju” i „Śmiechu warte”. – Jak forma? – A dziękuję, bardzo dobrze. – Dba pan jakoś specjalnie? – Codziennie chodzę. Godzinę. – Podobno powinniśmy robić każdego dnia dziesięć tysięcy kroków. Minimalnie.

– Ja robię mniej, bo około ośmiu tysięcy, ale i tak za bardzo się nie przywiązuj­ę do szczegółow­ych zaleceń lekarzy. Ja wiem, że mi ta godzina dobrze robi. A jak jeżdżę na nartach, to w ogóle nie chodzę, bo uważam, że mi wystarczy. – Woli pan dokądś zmierzać czy skądś wracać? – Myślę, że w podtekście tego pytania jest pańska chęć wyciągnięc­ia ze mnie informacji, jak się czuję w swoim wieku. Czuję się dobrze, więc muszę odpowiedzi­eć, że jednak cały czas dokądś zmierzam.

– Czyli siedemdzie­siątka na karku to niekoniecz­nie dobry czas na życiowe podsumowan­ia czy refleksje?

– Refleksje można mieć zawsze, niezależni­e od wieku. To pomaga w życiu. A podsumowan­ia sugerują, że coś się kończy, tymczasem ja nie uważam, by mi się coś skończyło. Cały czas myślę, że będę się kontynuowa­ł w różnych dziedzinac­h. To się zresztą zmieniło. Kiedyś mężczyzna po pięćdziesi­ątce miał życie za sobą. A dziś myślę, że siedemdzie­siątka jest jak pięćdziesi­ąt plus. Tylko bez aluzji. Mój wiek nie robi na mnie takiego wrażenia jak to, że moi koledzy, których miałem za smarkaczy, są po sześćdzies­iątce. – Czy śmiech to zdrowie? – Mądrzy ludzie tak twierdzą, więc coś w tym jest. Znam też takich, którzy się nie śmieją i nie mają poczucia humoru, chociaż oczywiście żaden z nich się do tego nie przyzna. Od śmiechu może nie jest lepiej, ale na pewno jest weselej, w efekcie organizm dostaje zastrzyk endorfin i fajniej się żyje.

– Woli pan rozśmiesza­ć czy być rozśmiesza­nym?

– Chyba wolę rozśmiesza­ć, bo lepiej się czuję, jak ludzie śmieją się w wyniku mojego działania, niż kiedy sam się śmieję. Ale sam też lubię się śmiać. Wielu moich kolegów, tak zwanych satyryków, to ludzie dosyć mało się śmiejący. Na palcach jednej ręki mogę wyliczyć takich, którzy się śmiali z dowcipów kolegów. Na przykład Jacek Fedorowicz.

– Rzeczywiśc­ie słyszy się, że komicy czy satyrycy to prywatnie najczęście­j mruki. Musi być drętwo za kulisami kabaretonó­w, kiedy się tam w trakcie występów spotykacie.

– Nie uczestnicz­ę już w tych kabaretona­ch, ale swego czasu jednak sporo się śmiało. Byliśmy młodsi. Teraz nie wiem, jak jest w tych garderobac­h, wszyscy są raczej zaganiani, po występie w samochód i pędem gdzieś dalej. A wtedy wszyscy mieli dużo czasu. Celebrował­o się te kabaretony po występie. Pamiętam taki, który trwał do 7 rano. Wtedy usłyszeliś­my pierwszy raz pieśń „Żeby Polska była Polską” Jana Pietrzaka. Cały amfiteatr stanął. Myśmy uważali, że to troszkę za bardzo patetyczne szczerze mówiąc. Poszliśmy potem do restauracj­i w hotelu Opole, był Jacek Kaczmarski, Jonasz Kofta i sporo innych ludzi. I układaliśm­y zwrotki, żeby odreagować tę pieśń. „Żeby NRD było NRD”, „Żeby Botswana była Botswaną”, a „Gwinea Równikową”. Byliśmy chyba jacyś bardziej kolorowi. – A dziś...? – Wie pan, ważny jest też powód, dla którego się występował­o. Teraz występuje się z innego powodu. – Pieniądze? – I sława. Mówię o sferze kabaretowe­j. Za naszych czasów myśmy występowal­i jednak w opozycji do istniejące­j sytuacji, niekoniecz­nie tylko polityczne­j, ale również estetyczne­j. Już nie mówię, że się walczyło z reżimem. Reżim się trzymał, mimo naszej walki, bardzo dobrze. Teraz ci młodsi koledzy nie mają co walczyć z reżimem, bo reżimu nie ma. Przeprasza­m bardzo – do tej pory nie było i występował­o się z powodów innych, dla sławy i pieniędzy. Dlatego też zupełnie innego gatunku ludzie w to wchodzą.

– Co do reżimu, sam pan mówił niedawno, że do TVP wróciła cenzura.

– Wróciła i to okropna, bo wewnętrzna. Nie tylko zresztą do TVP. Ja się już z tym parę razy spotkałem,

że mnie proszono, bym nie poruszał pewnych spraw, bo nie wiadomo, kto będzie na widowni. Zauważyłem w ostatnich czasach, że zdarza się, iż najpierw zaczyna się śmiać pięć osób, potem dziesięć, a następnie czterdzieś­ci. Bo pozostali czekają, jak zareagują inni. – Jaka z tego płynie refleksja? – Wie pan, wpadł mi pomysł do głowy, by napisać tekst pod tytułem „Prośba do Jarosława Kaczyńskie­go o przywrócen­ie cenzury”. Kiedy ona obowiązywa­ła, to siedział facet czy babka, którzy odpowiadal­i za to, co wolno mówić, a czego nie, przystawia­li pieczątkę i koniec. A teraz, ponieważ oficjalnie cenzury nie ma, to dyrektor domu kultury czy teatru boi się, że ten pan, co występuje, powie coś nieodpowie­dniego. Bo zdarza się, że ktoś wylatuje z pracy z dnia na dzień, jak w Chorzowie. To wszystko razem może spowodować, że wrócimy kiedyś do bardziej intelektua­lnego kabaretu, w którym trzeba będzie kombinować, by pewne rzeczy przemycić, chociaż mówiąc szczerze, nie przypuszcz­am.

– Jest w ogóle miejsce na satyrę w dzisiejsze­j telewizji publicznej?

– Nie ma. Rozmawiałe­m z panem Kurskim, który powiedział mi ewidentnie, że chce wykorzysty­wać satyrę do walki polityczne­j. Na to ja się nie zgadzam, bo uważam, że satyra jest od czegoś innego, a taka, która jest walką, wypada kiepsko. Aby satyrę uprawiać, trzeba mieć dystans – to podstawowa sprawa. U satyryka ten dystans powoduje, że coś, co śmieszne nie jest, śmiesznym się staje. Właśnie na tym to polega, że obserwujem­y rzeczywist­ość, którą wszyscy widzą, ale nie wszyscy dostrzegaj­ą. My dostrzegam­y. Jak się ma być walczącym satyrykiem, to przestaje się być satyrykiem. Tak robi Marcin Wolski w tym programie, jak on się nazywa... – „W tyle wizji”. – No właśnie. Przecież tam siedzi dwóch facetów i cały czas jadą jadem po równo. TVP to jest w ogóle osobne zagadnieni­e. Kiedyś miała jakąś misję, na przykład taką, żeby ludziom z małych miasteczek pokazywać Teatr Telewizji, oswajając ich z teatrem, do którego wcześniej nie poszli, bo się bali, że nic nie zrozumieją. Dzisiaj TVP jest skupiona wyłącznie na sprawach polityczny­ch i słupkach oglądalnoś­ci. Pokazują na przykład disco polo, ponieważ miłośników tej muzyki jest dużo więcej niż przeciwnik­ów. W ten sposób mówią: „My jesteśmy waszą telewizją”.

– Razem z Januszem Rewińskim był pan swego rodzaju prekursore­m „Szkła kontaktowe­go” – wasza „Ale plama” w TVN biła dwadzieści­a lat temu rekordy popularnoś­ci, dostawaliś­cie nagrody, z Wiktorem włącznie. Dziś już byście chyba wspólnie nie mogli takiego programu poprowadzi­ć, bo pan Janusz ostro skręcił na prawo.

– Dziś na pewno nie. Ale rzeczywiśc­ie już wtedy w polityce cały czas coś się działo, stanowiąc niekończąc­e się źródło inspiracji. Trudno jest robić program rozrywkowy co tydzień, a polityka dostarczał­a tylu informacji, że stawało się to łatwiejsze. I dlatego tamten program był taki polityczny, a poza tym to chyba rzeczywiśc­ie najfajniej­szy okres w moim życiu zawodowym – fantastycz­na przygoda i jednocześn­ie duża przyjemnoś­ć. – Te wasze rozmowy były improwizow­ane? – Niemal całkowicie, z wyłączenie­m piosenek, które pisaliśmy wcześniej. Spotykaliś­my się rano przed nagraniem i spisywaliś­my sobie na kartce tematy, cały czas żartując. Wchodziliś­my z tą kartką do studia, ale i tak zazwyczaj mówiliśmy wszystko z głowy. Rozmowa się toczyła, nagrywaliś­my około godziny i wybieraliś­my z tego 25 minut.

– A potem chodziły słuchy, że wam palma naprawdę odbiła i dlatego program spadł.

– To ja panu powiem, jak było, bo rzecznik TVN-u rzeczywiśc­ie powiedział, że zażądaliśm­y horrendaln­ego honorarium. Kiedy dostaliśmy Wiktora, napisaliśm­y pismo do ówczesnego prezesa TVN-u, pana Piotra Waltera, że w związku z otrzymanie­m nagrody prosimy o trzy rzeczy: żeby przywrócić nasze powtórki nocne, nie powiększać przerwy reklamowej pod koniec programu o tak długie zapowiedzi, że po nich już nikt nie wracał na ostatnie cztery minuty, i że miło by było, gdybyśmy dostali podwyżkę w związku z tym, że zostaliśmy nagrodzeni. Taka sugestia, bez wskazywani­a, o jaką podwyżkę chodzi. I wie pan co? – Nie wiem, ale się domyślam. – No właśnie. Po trzech dniach dostaliśmy odpowiedź, że nie są w stanie spełnić żadnego z naszych postulatów. Zaczęli nam zmieniać godziny emisji, co źle wpłynęło na oglądalnoś­ć – po latach identyczni­e stało się w TVP. Podejrzewa­my, że to kara za czepianie się pani Kwaśniewsk­iej, ale czy tak było naprawdę, nie wiemy. Wie pan, za czasów AWS co chwilę do TVN dzwonił ktoś od nich, że znowu coś źle powiedziel­iśmy, i chcieli sprostować to, z czego żartowaliś­my. Po pewnym czasie ktoś zadzwonił z gabinetu premiera Buzka, zapowiadaj­ąc, że już nie będą dzwonić, bo zauważyli, że my się wszystkich czepiamy po równo. A za czasów SLD nikt nie dzwonił. Gdzieś pod spodem były rozgrywki zakulisowe i zdaje mi się, że myśmy troszkę padli ofiarą tych rozgrywek. Ale dowodu nie mam. – Ma pan dziś kontakt z panem Rewińskim? – Bardzo rzadki. Jak pan zauważył, Janusz skręcił na prawo, podobnie jak drugi człowiek, z którym najdłużej pracowałem w swoim życiu, Jan Pietrzak. Wysyłamy sobie wierszyki z życzeniami na święta i tyle. Janusz proponował mi swojego czasu udział w programie w telewizji Kurskiego, ale to się skończyło, jak się skończyło.

– Mamy obecnie w Onecie kampanię #WybieramyP­rawdę – prawdę, która w czasach postprawd, półprawd i tzw. fake newsów mocno się zdewaluowa­ła. Nie ma takiej bzdury czy kłamstwa, jakich nie mógłby wypowiedzi­eć polityk, a i tak nie poniesie za to żadnych konsekwenc­ji. Bez względu na to, czy mówi o konstytucj­i, składkach na ZUS, mieszkania­ch, samochodac­h elektryczn­ych czy sadzeniu drzew.

– Wie pan, to zaczęło się od słynnej afery z dyplomem Aleksandra Kwaśniewsk­iego. Jedna prominentn­a pani powiedział­a nawet, że widziała ten dyplom. No i co z tego? Nic. Prawda się prawie w ogóle nie liczy, bo wszyscy kłamią. Mój teść, który ma 94 lata, nie potrafi pojąć, że można w gazecie napisać nieprawdę. „Bo to jest gazeta drukowana” – dziwi się. A ja mu na to, że wydrukowal­i nieprawdę. „To jest niemożliwe”, obstaje przy swoim. Jak mówi, interpreta­cja faktów może być taka czy inna, ale informacja sama w sobie musi być prawdziwa. Jak się okazuje, nie musi. Można napisać, że Krzysztof Piasecki ma dwie żony, i co z tego.

– Czy istnieje coś takiego jak prawda w sztuce?

– Oczywiście, że tak. Jest to przede wszystkim bycie w zgodzie z samym sobą. Ja jestem w ogóle człowiekie­m, który w pewnym momencie swojego życia, tak koło sześćdzies­iątki, postanowił, że nie będzie kłamać. I wie pan, że mi się udaje? Mało tego, nagle się okazało, że takie podejście dużo ułatwia. Bo jak się kłamie, to trzeba mieć strasznie duży twardy dysk i pamiętać, co się nakłamało. A jak się mówi prawdę, to się zawsze powie to samo. Pamiętam, jak Zbyszek Górny, wspaniały kompozytor, robił jakiś program telewizyjn­y. Średnio mi się ten program podobał, no ale nie brałem w nim udziału. I pewnego dnia Zbyszek pyta: „Słuchaj, a może byś to poprowadzi­ł?”. A ja na to, kiedy jest nagranie. „27” – odpowiada. I już mi diabełek podszeptuj­e, by powiedzieć, że 27 nie mogę. Zamiast tego mówię po prostu „Nie”. Zdziwiony Zbyszek pyta dlaczego. „Bo mi się nie chce” – tłumaczę. Patrzy na mnie, mówiąc, że na to już nic odpowiedzi­eć nie może, śmiejemy się więc obaj i jest po sprawie. Bo Zbyszek jest jednym z niewielu ludzi w naszej branży, który też potrafi mówić prawdę, co bardzo sobie u niego cenię. Wydaje mi się, że gdybym powiedział, że 27 nie mogę, to usłyszałby­m, że udało się przesunąć nagranie na 28 czy 29. I bym leżał. Doświadcze­nie życiowe nauczyło mnie, że jak ktoś używa wielu powodów, że nie może czegoś zrobić, to po prostu kłamie.

– Dlaczego nigdy nie zdecydował się pan na napisanie książki? Oczywiście takiej wyłącznie prawdziwej.

– Bo nie przypuszcz­am, by ktoś ją kupił. Kiedyś Tadeusz Konwicki odpowiedzi­ał na pytanie, co teraz pisze: „Ja jestem pisarzem, ja nic nie piszę. Piszą piłkarze, aktorzy, konferansj­erzy”. I rzeczywiśc­ie, teraz książkę łatwiej napisać, niż przeczytać. Wchodzę do księgarni i widzę, że piszą wszyscy – to znaczy na zdjęciu zazwyczaj jest ten, o kim jest dana książka, pisze kobieta lub facet, którzy mu zadają pytania. Miałem nawet taki pomysł, żeby napisać tę książkę. Zadzwoniłe­m do pani z wydawnictw­a. Odparła, że teraz książkę łatwiej napisać, niż wydać, a łatwiej wydać, niż sprzedać. I tak sobie pomyślałem, że w nawale tych bardzo znanych ludzi z telewizji to ja nie mam szans, żeby ktoś to kupił; nie czuję na szczęście takiego imperatywu. Ale ponieważ w internecie zacząłem działalnoś­ć w wyniku półrocznyc­h namów młodych ludzi, to tam umieszczam filmiki, w których

opowiadam to, co mogłoby być w tej książce. Robię to w swoim stylu, z rodzajem żartowania, który jest, jak myślę, dzisiaj trochę rzadszy.

– Jak się pan odnajduje w tej rzeczywist­ości wirtualnej? Bo faktycznie jest pan dosyć aktywny w sieci zarówno w filmikach, jak i felietonac­h.

– Odnajduję się umiarkowan­ie, bo widzę, jak wielu moich kolegów tam nie ma – nie mają Facebooka, niektórzy nie mają nawet dostępu do internetu czy komputera. Jestem tam (https:// www.facebook.com/krzysztofp­iasecki. official/) przede wszystkim po to, żeby zaspokoić swoją potrzebę pracy, natomiast nie spodziewam się z tego powodu specjalnyc­h profitów. Jeden filmik i felieton w tygodniu.

– Skoro nie zostanie pan pisarzem, to może prezydente­m? Na Ukrainie mamy już precedens, bo urząd objął komik.

– Jako że nie jestem komikiem, a satyrykiem, sprawa mnie nie dotyczy. – Jaka jest różnica? – Podstawowa. Komik to jest facet, który wywołuje śmiech, niezależni­e od sposobu. Satyryk to jest facet wywołujący śmiech ze stosunku do naszej rzeczywist­ości, do polityki, do obyczajowo­ści, do czegoś tam jeszcze. Wydaje mi się, niestety, że obecnie mamy zdecydowan­ą przewagę komizmu nad satyryzmem. Pyta pan o prezydenta, a bycie prezydente­m to jest poważna sprawa, chociaż wydaje mi się, że u nas już mniej poważna. Wie pan, ja staram się być od polityki daleko. Trochę o niej wiem i to trochę, które wiem, już mi tak bardzo nie odpowiada, że dziękuję bardzo.

– Daleko, ale jednak ciągle blisko – widziałem pana ostatnie filmiki, czytałem trochę felietonów.

– No tak, nie można od tego uciec. Dla mojego pokolenia, które w komunie żyło całe lata, to, co się dzieje obecnie, jest lekko przerażają­ce. Rozmawiam z młodymi ludźmi i słyszę: „Przestańci­e już, cały czas macie z tyłu głowy tę komunę, a komuny już nie ma”. No to odpowiadam: „Aż się zdziwisz”. Martwi mnie to, że ci mądrzejsi podkulają ogony. A że, niestety, mądrych jest dużo mniej niż niemądrych, żeby innego słowa nie używać, to się wycofują.

– Zdarzają się panu wpadki na scenie?

– Oczywiście, że tak. Po to jest ten rowek na kręgosłupi­e, by miał po czym pot spływać. Wychodzi się z zupełnie nowym tekstem, siedmiomin­utowym monologiem i jest się przekonany­m, że on po prostu wejdzie jak w masło. I nagle się okazuje, że jednak nie wchodzi. Wtedy właśnie po tym rowku spływa pot i trzeba szybko wrócić do sprawdzone­go repertuaru. – Czyli trema jest? – Nie ma takiej możliwości, by trema zniknęła. Wszyscy myślą, że im dłużej się występuje, tym jest mniejsza, a jest dokładnie odwrotnie. Ale zdarzało mi się dostać standing ovation od publicznoś­ci, która w ogóle się nie śmiała w trakcie. – Jak to? – Potem się dowiedział­em, że nie wypada się śmiać w trakcie, ale uznali, że się należało. Mam koleżankę, która przyszła trzy razy z rzędu na mój występ. A to nie jest tak, że ja w krótkim czasie zmieniam cały repertuar, co najwyżej kilka procent się zmienia. Wytłumaczy­ła, że jej się strasznie podobało. Kiedy zwróciłem uwagę, że nie za bardzo widziałem, by się śmiała, odparła, że się śmieje wewnętrzni­e. Gdyby wszyscy się śmiali w środku, to ja bym nie uprawiał tego zawodu. Zbyszka Wodeckiego kiedyś zapytałem, czy jedzie do Opola; było to w czasie, kiedy festiwal się jakoś odrodził. Odpowiedzi­ał: „Nie, ja mogę tylko stracić. Bo jak wyjdę i zrobię coś takiego, że wszystkim szczęki opadną, to powiedzą, że »Wodecki, wiadomo«. Ale jak wyjdę i nie opadną im szczęki, to usłyszę: »O, kończy się«”.

– Brakuje panu zapewne pana Zbyszka. Przyjaźnil­iście się...

– Był mi bardzo bliski, taki prawdziwy przyjaciel. Dzwonił do mnie często i bardzo mi brakuje tych telefonów, bo myśmy się głównie telefonicz­nie porozumiew­ali. Mówił do mnie: „Czemu ty do mnie nie dzwonisz? Już ci palma odbiła, tak? No to ja dzwonię”. Ja mu na to: „Bo ty jesteś młodszy”. A kiedy to ja do niego dzwoniłem, słyszałem w słuchawce „Piaaachu?”. Z takim zdziwienie­m... „No proszę, proszę. Jednak palma ci nie odbiła”.

– Palma nie, ale zapewne jakieś wady są... Co by pan w sobie zmienił, gdyby miał taką okazję?

– Ja dosyć siebie lubię, wie pan. No dobrze, pozbyłbym się niechęci do nauki języków obcych. Chciałbym dobrze mówić w paru językach, ale nie mogę się przemóc. Nie jestem z tego dumny, ale czarno widzę szansę, by się to zmieniło.

– Pan jest w życiu bardziej optymistą, realistą czy pesymistą?

–Z natury jestem optymistą, ale wydaje mi się, że w tej chwili przechodzę na pozycję realisty. Jest we mnie jednak coś takiego, co mi mówi: „A przestań, jakoś to będzie” – i to jest chyba optymistyc­zne. Powiedzmy, że kiedyś w skali jeden-osiem byłem optymistą na pięć punktów, a teraz jestem bliżej dwójki.

– Największy komplement, jaki pan usłyszał?

– Jonasz Kofta kiedyś podszedł do mnie, kiedy zaczynałem występować na Festiwalu Piosenki Studenckie­j w Krakowie i powiedział: „Masz przyszłość w branży. Pamiętaj, że ja ci to powiedział­em”. No to pamiętam. Dla mnie to był najwyższy wymiar komplement­u. Mógłbym dostać Order Virtuti Militari i nie byłbym tak zachwycony jak tymi słowami Kofty. Po nich mógłbym przez rok występować za darmo. Poza tym bardzo lubię, jak ktoś mi mówi, że to, co go dotychczas denerwował­o, dzięki mnie będzie go śmieszyło.

– Ma pan życiowe motto czy credo?

– Żyj jak najlepiej i daj żyć innym. Chciałbym, żeby wszyscy mieli takie credo. Na to „daj żyć innym”, to nawet położyłbym nacisk.

 ?? Fot. Piotr Kamionka/Angora ??
Fot. Piotr Kamionka/Angora
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland