NIE TYLKO O SPORCIE
Tomasz Zimoch
– Wszystko w pana pracy wydaje się zaplanowane i ma ściśle określony czas. Nawet nasza rozmowa.
– Tak musi być. Nie możemy marnować ani minuty, wszystko po to, by optymalnie wykorzystać czas na właściwe przygotowania zawodników do sezonu zimowego. – Letni rozpoczął się kilka dni temu. – Dla skoczków narciarskich oczywiście najważniejsza jest zima. Letnie zawody, choć mają swój urok, są tylko etapem przygotowań. Wyniki nie są istotne, ważne, by zbudować odpowiednią formę, a konkursy na igelicie w tym tylko pomagają.
– Pana praca z polskimi skoczkami zaczęła się świetnie. Błyszczeli w inauguracyjnych zawodach Grand Prix w Wiśle.
– Cieszy wygrana w konkursie drużynowym, i to z ogromną przewagą nad pozostałymi ekipami. Zbudowanie dobrego zespołu jest marzeniem i ambicją każdego szkoleniowca. O sile skoków w danym kraju świadczy nie jeden, nawet najlepszy zawodnik, ale właśnie wartościowa grupa. – Dlaczego został pan skoczkiem narciarskim? – Od dziecka interesował mnie sport, przede wszystkim narciarstwo. Szybko nauczyłem się jeździć na zjazdówkach. Początkowo byłem alpejczykiem, ale intrygowały mnie skoki. Spróbowałem, spodobało mi się latanie i chciałem być już tylko skoczkiem narciarskim. – Co jest w tej dyscyplinie tak piękne? – Adrenalina! Skoki są czymś wyjątkowym. Człowiek może jak ptak fruwać w powietrzu, to sport tylko dla wybranych, nie każdy może skakać na nartach.
– Tak jak przykładowo pokopać piłkę czy porzucać do kosza.
– Ano właśnie. Tylko warto zwrócić uwagę, że piłkarz albo koszykarz po zakończeniu kariery może nadal bawić się na boisku czy parkiecie, a w skokach to właściwie niemożliwe, by zawodnik nadal sobie mógł fruwać w powietrzu. Skoki wymagają szczególnego przygotowania, to nie jest łatwa dyscyplina, przez wielu uznawana przecież za należącą do sportów ekstremalnych. – Czuł się pan wolny jak ptak? – Tego uczucia nie da się tak łatwo opowiedzieć, to trzeba samemu przeżyć. To jest niesamowite, kiedy po wybiciu z progu człowiek przelatuje bulę i widzi otwierającą się przed nim przestrzeń. Lot, a właściwie opadanie, daje poczucie wolności, ale chyba nie mogę stwierdzić, że czułem się jak ptak. – A strach pan odczuwał? – Normalny człowiek, jak stanie u góry na rozbiegu, często łapie się za głowę i powie, że nigdy nie odważyłby się na skok. Zawodnik uczy się jednak nie na dużych, tylko na małych skoczniach; systematycznie jest oswajany ze strachem. Też się bałem, miałem różne przygody, nie brakowało upadków. Skoczek największy strach odczuwa przy silnym, wirującym wietrze. Największy respekt czułem oczywiście na mamucich skoczniach.
– Najlepiej w dużych, ważnych zawodach spisał się pan na igrzyskach w Nagano. Był pan tam zdecydowanie lepszy od Adama Małysza. On w olimpijskich konkursach w Japonii był 51. i 52., a pan 8. i 11.
– Śmiać mi się chce, że tak to wyglądało. Adam w kolejnych latach pokazał, że jest mistrzem, a ja byłem tylko średniakiem. – Co pan robił po zakończeniu kariery? – Początkowo zostałem komentatorem w czeskiej telewizji. Potem, po przeprowadzce do Pragi, pracowałem w tamtejszym studiu filmowym.