Taka gmina!
„Czarnuchy nie wchodzą”
Kolor skóry, bo nic innego nie mogło nie spodobać się ochroniarzowi siedzącemu na bramce jednego z łódzkich klubów przy ulicy Piotrkowskiej, który wpuszczał ludzi do środka. Lub nie wpuszczał, jak w przypadku grupy młodych Afrykańczyków. Trzeźwych, grzecznych i wesołych, elegancko ubranych, chcących się po prostu pobawić. Ludzie stojący w kolejce byli zszokowani, gdy – jak pisze „Gazeta Wyborcza” – z ust ogromnego mężczyzny wyrwało się: „Czarnuchy nie wchodzą”. Właściciel klubu powiadomiony o incydencie nie wierzył, że takie zachowanie mogło mieć miejsce. Zapewniał, że czarnoskórzy goście i świadkowie musieli źle zrozumieć powód odmowy...
Góra butów
W gminie Jastków (woj. lubelskie) mają szczęście do tekstylnych śmieciarzy. 24 maja 2017 roku „Dziennik Wschodni” rozpisał się o gigantycznej stercie starych ubrań, które ktoś wyrzucił na prywatną, lecz nieogrodzoną działkę. Część ubrań sprawiała wrażenie dobrych jakościowo, z czego skorzystali okoliczni mieszkańcy. 9 lipca br. w Jastkowie mieszkańcy znów mogli podziwiać wielką górę odpadów. Tym razem starych buciorów, które ktoś również wyrzucił na cudze pole, pozbywając się problemu – podał „Kurier Lubelski”. Teraz problem ma gmina. Kto to uprzątnie?
Pijany na Giewont
Lekarstwem na problemy rodzinne 55-latka z Krakowa miał być alkohol pity podczas pieszej wycieczki w Tatry. Niezbyt mądry sposób radzenia sobie z życiem na szczęście zauważyli turyści. Walka z siłą grawitacji i dwoma promilami w drodze na Giewont o mały włos nie zakończyła się tragicznie. Mężczyźnie udało się uruchomić całą machinę służb ratunkowych TOPR i policji. Teraz, oprócz problemów z rodziną, piechur ma również kłopoty z prawem, a za nocleg w policyjnym „hotelu” będzie musiał zapłacić 180 zł. Gdyby poszedł z problemami na Słowację, koszty tej wyprawy byłyby naprawdę gigantyczne. Polski TOPR jeszcze ratuje za darmo.
Pochwy i penisy na ladzie
Powiatowa rzeczniczka konsumentów w Krasnymstawie bezradnie rozłożyła ręce w sprawie sztucznych penisów i pochw, jakie mogą podziwiać klienci jednego z lokalnych sklepów, który nie jest sex shopem. W tej sprawie redakcję „Nowego Tygodnia” zaalarmował czytelnik, który odwiedził sklep z 12-letnią wnuczką. Nie potrafił jej wytłumaczyć, czym są budzące pąs przedmioty. Tylko inspekcja handlowa może sprawdzić, czy dany sklep ma prawo handlować takim towarem. No i może jeszcze ksiądz...
WOJCIECH ANDRZEJEWSKI