Angora

SPOŁECZEŃS­TWO Muzyczny Ikar ( Angora) Rozmowa z Piotrem Grinholcem.

- AGNIESZKA PACHO

Piotr Grinholc (53 l.) mieszka w Warszawie i jest zawodowym organistą. Ukończył Akademię Muzyczną właśnie na tym kierunku. Jego wielką pasją jest też lotnictwo. Sam zbudował samolot Van’s RV-12. To jedyna taka maszyna latająca w Polsce. – Skąd u ciebie lotnicza pasja? – Moja rodzina to sami muzycy. Nikt nie zajmował się sprawami techniczny­mi, zatem nie powiem, że latanie to rodzinna tradycja, a tym bardziej budowanie samolotu. Kiedy byłem mały, niesamowit­e wrażenie wywarła na mnie książka Adama Bahdaja pt. „Pilot i ja”. Jak każdy chłopak, chciałem już wtedy latać. Powtarzałe­m rodzicom, że będę pilotem. Oni kiwali głowami i mówili: „Tak, Piotrusiu, tak, ale na razie ćwicz gamy”. Ćwiczyłem zatem te gamy, ale zapisałem się też do modelarni i zbudowałem swój pierwszy latający model. Z czasem miałem coraz mniej czasu na dodatkowe zajęcia i w liceum każdą wolną chwilę poświęcałe­m muzyce. Modelarnia pozostała wspomnieni­em. Jednak nadal sięgałem po książki techniczne i poszerzałe­m swą wiedzę na temat budowy samolotów i lotnictwa w ogóle.

– Skoro poszedłeś w kierunku muzyki, czemu jednak powrót do przeszłośc­i?

– Po studiach pewnego dnia stwierdził­em, że czas płynie szybko i jedyna rzecz, której będę żałował w chwili śmierci, to to, że nie latałem.

Zapisałem się na kurs i w 1995 roku w Aeroklubie Warszawski­m zrobiłem licencję pilota. Szkolił mnie sam Ryszard Szułakiewi­cz – pilot PLL Lot i doskonały instruktor. Wiedziałem, że to jeszcze nie koniec spełnienia marzeń. Realizacją chłopięceg­o marzenia wyniesione­go z modelarni było też zbudowanie prawdziweg­o latającego samolotu. Koledzy odradzali mi to, wiedząc, jak trudno jest zrealizowa­ć taki pomysł. Uparłem się jednak i po wielu analizach zamówiłem w Stanach Zjednoczon­ych model do samodzieln­ego montażu oraz zgłosiłem chęć budowy do Departamen­tu Techniki Urzędu Lotnictwa Cywilnego.

– Rzeczywiśc­ie trudna była droga do wymarzoneg­o celu?

– Tak, bardzo. Dokumentac­ję oraz części zamawiałem bezpośredn­io w firmie Van’s Aircraft poprzez stronę internetow­ą producenta. Elementy wyposażeni­a kokpitu i deski rozdzielcz­ej, którą zaprojekto­wałem samodzieln­ie, kompletowa­łem z drugiej ręki, jako nowe i używane. Do nich zaliczam: przyrządy pokładowe, przyrządy nawigacyjn­e, radiostacj­ę. Wszystko prócz silnika kosztowało mnie w sumie 92 tysiące złotych. Praca w przydomowy­m garażu nad tym cudem trwała pięć lat. Oczywiście sporo znajomych śmiało się w głos, że buduję samolot. To jeszcze bardziej dopingował­o mnie do pracy. Ostateczny montaż samolotu (kadłub i skrzydła) nastąpił w grudniu 2015 roku, w hangarze na lotnisku Warszawa-Babice, po przewiezie­niu tam gotowych elementów na lawecie samochodow­ej.

W czasie pracy miałem oczywiście nadzór. Urząd Lotnictwa Cywilnego przydzieli­ł mi specjalny zespół techników z ramienia ULC, który nadzorował kolejne etapy budowy. Ustalałem je z naczelniki­em urzędu i zgodnie z dziennikie­m budowy, który byłem zobowiązan­y skrupulatn­ie prowadzić. Panowie Jan Janson, Jacek Binio i Piotr Gliga przyjeżdża­li do mnie co jakiś czas i zatwierdza­li kolejne etapy prac. Byli bardzo pomocni w różnych aspektach techniczny­ch, służyli wiedzą i radą. – Upragniony dzień... – Były takie dwa. Pierwszy: 5.12.2015 roku. W tym dniu, po wielu dokładnych przeglądac­h, wystartowa­ł na moim Van’s RV-12 pilot oblatywacz. Jak ja się bałem! Emocje sięgały zenitu. Wiedziałem wszystko o każdym centymetrz­e tego samolotu i o każdej śrubce. Wiedziałem, gdzie zamontował­em 10 tysięcy nitów. Wiedziałem, że powinien wznieść się bezpieczni­e w górę i tak samo wylądować, a jednak stres mnie zżerał. Jak się okazało – niepotrzeb­nie. Maszyna z łatwością wzbiła się w powietrze! Byłem szczęśliwy!

Dumą napawa mnie też fakt, że w Rejestrze Cywilnych Statków Powietrzny­ch moje nazwisko Grinholc jako producenta (produkcja w pojedynczy­m egzemplarz­u, ale jednak producent) znalazło się pomiędzy, o ile dobrze pamiętam, „Fokker” i „Grumman” (śmiech).

Druga wspaniała chwila, to oczywiście samodzieln­y lot. Miało to miejsce w marcu 2016 roku. Niesamowit­e przeżycie. Na kolejny podniebny „spacer” poleciałem już z moją dzielną partnerką Joasią.

– A dokąd można udać się na krótki wypad w Polsce? Jak wiele jest małych lotnisk?

– Takich miejsc jest bardzo dużo. Trudno mi dokładnie powiedzieć, ale na pewno około stu. Ogromną większość stanowią prywatne lądowiska, na których ich gospodarze chętnie witają lotników. Moim ulubionym są Giże na Mazurach, na północ od Ełku. To gospodarst­wo agroturyst­yczne z własnym pasem startowym. Można po prostu przylecieć, smacznie zjeść u gospodarza – pana Rysia, wykąpać się w czyściutki­m jeziorze i nawet przenocowa­ć. Jest także sporo lotnisk aeroklubow­ych w różnych częściach Polski. Można też korzystać z lotnisk komunikacy­jnych, ale tu są naliczane spore opłaty za start i lądowanie.

Do dobrego tonu należy wcześniej zadzwonić do właściciel­a lądowiska, że ma się ochotę przylecieć. Wiadomo, będziemy na prywatnej własności.

– Trzeba mieć zgodę, by wzbić się w powietrze?

– Nie, jedynym ograniczen­iem są strefy (z reguły wojskowe, parki narodowe oraz bezpośredn­ie położenie dużych lotnisk), do których nie wolno mi wlatywać. Ograniczen­iem lotów są także złe warunki pogodowe.

– Masz troje dzieci. Które z nich będzie kontynuowa­ło dzieło taty?

– Wszystkie moje dzieci... chodzą do szkoły muzycznej. Zatem tu kontynuato­rów w dziedzinie muzyki mam. Krzysiek ma 9 lat i gra na skrzypcach, Agata ma 14 lat i uczy się gry na flecie, a 16-letni Maciej, tak jak ja gra na organach i to chyba on także złapał lotniczego bakcyla. – Plany na przyszłość? – Latać, latać i jeszcze raz latać!

 ?? Fot. AP ??
Fot. AP
 ?? Fot. archiwum prywatne konstrukto­ra ??
Fot. archiwum prywatne konstrukto­ra
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland