Emocje wygrały z rozumem Dwa lata pracy społecznej dla internetowego hejtera. ( Angora)
Internetowy hejter z Dolnego Śląska musi przez dwa lata pracować społecznie. To kara za jego wyjątkowo agresywną i wulgarną aktywność w sieci
Na co dzień szanowany inżynier pracujący w poważnej firmie. Uznawany za spokojnego, taktownego i opanowanego człowieka. W domu przykładny mąż i ojciec dwójki dzieci. Kiedy jednak siadał przed komputerem, pokazywał drugie oblicze – wulgarnego i obrażającego wszystkich autora internetowych komentarzy.
42-letni Jarosław F. namiętnie czytał informacje zamieszczane na portalu kresy.pl i żarliwie je komentował. Obrywało się prawie wszystkim, od prezydenta RP po premiera polskiego rządu. Nie oszczędził też papieża Franciszka. Pod tekstem zatytułowanym „Czy katolik może publicznie krytykować papieża?” napisał: „Katolik nie powinien krytykować, ale towarzysz Franciszek nie jest papieżem. To lewak w sutannie niszczący Kościół katolicki”.
Po przeczytaniu artykułu „Polacy i pożar Moskwy” napisał: „Dobrze się czyta o grabieniu i niszczeniu Moskwy. Szkoda, że to gniazdo żmij nie zostało całkowicie zamienione w popiół”, a informację o tym, że Polacy przejmują biuro podróży na Litwie, skomentował tak: „Kawałek po kawałku i Litwa będzie w polskich rękach. Tak trzymać!”.
Ucieszyła go też informacja o tym, że polski żołnierz pobił dwóch amerykańskich: „Naszemu żołnierzowi należy się medal. Sam spuścił łomot dwóm hamburgerowcom”. Zmartwiła natomiast wypowiedź wiceminister kultury o tym, że delegalizacja ONR jest absolutnie niezbędna: „Co za ścierwo. Jak takie coś zostało wiceministrem?” – oburzył się.
Pogarda dla Ukraińców
Jarosław F. był też bardzo zbulwersowany informacją, że na polskich drogach rośnie liczba wypadków spowodowanych przez obcokrajowców. Natychmiast odniósł się do naszych wschodnich sąsiadów: „Ukrainiec, który jest sprawcą wypadku, powinien na miejscu zostać powieszony na drzewie przy granicy z naszymi okupowanymi Kresami. Jego ścierwo powinno wisieć, aż samo spadnie. Tak sobie marzę...”.
Swoją pogardę i nienawiść do Ukrainy i Ukraińców wyrażał najbardziej. O pani ambasador napisał: „Bladź w randze ambasadora”, a o znanej ukraińskiej pisarce: „Ten banderowski k... szon powinien dostać, po banderowsku, siekierą między oczy”.
Każdy przeczytany tekst na temat Ukrainy i Ukraińców wzbudzał w inżynierze nieprawdopodobne wręcz emocje i prowokował do wulgarnych komentarzy. Pisał tak:
„Dzicz, dzicz, dzicz... To bydło niczym nie różni się od swoich zdziczałych przodków, którzy mordowali naszych bezbronnych rodaków (...)”.
„To ukryta mieszanina najgorszych cech genetycznych, to potomkowie zbiegłych chłopów, wszelkiej maści bandytów (...)”.
„Tłuc rezuny, ile wlezie! Ten kraik to nieporozumienie i wielki błąd świata. A resztę niech Ruskie biorą i się męczą”.
„Do Ukraińców policja najpierw powinna strzelać, a dopiero później przystąpić do ich legitymowania czy aresztowania”.
„Aż się prosi, żeby postawić kilka ckm-ów i pociągnąć po tym stadzie bydła. Jeszcze 50 lat temu byłoby to jak najbardziej do zrobienia i pies z kulawą nogą by się tym nie zainteresował. A teraz, jakby służby porządkowe użyły ciepłej wody i pluszowych kajdanek – to wszelkiej maści lewactwo i pedalstwo od razu podniosłoby alarm”
Inżynier Jarosław F. skomentował też informację, że w zakładach „Morliny” trwa dochodzenie epidemiologiczne, bo związek z zatruciem wędlin mogą mieć pracownicy z Ukrainy. Zbulwersował się strasznie: „Jak można jeść coś, co dotykali Ukraińcy?”.
Nie miał też wątpliwości, że „jak świat światem nigdy Ukrainiec nie będzie Polakowi bratem” oraz że „gnój to naturalne środowisko bytowania Ukraińców”.
Wpisami Jarosława F. zainteresowała się prokuratura. W pierwszej kolejności biegły informatyk ustalił ponad wszelką wątpliwość, że był on właścicielem konta, z którego pisał komentarze, i jego jedynym użytkownikiem. Przez 1,5 roku opublikował ponad 80 wpisów, które prokuratura uznała za publiczne znieważanie obywateli obcych państw – oprócz Ukraińców także Żydów i Afrykanerów. Oskarżyciel doszedł do takiego wniosku, opierając się m.in. na „Słowniku polskich przekleństw i wulgaryzmów” pod redakcją Macieja Grochowskiego. Słowa: „śmieć, ścierwo, dzicz, hołota, kupa, gówno, tałatajstwo, sucz czy bladź noszą bowiem charakter zniewagi i okazania pogardy”. Ustalono też, że zwrot „na pohybel” – choć nieco archaiczny – także spełnia kryteria nawoływania do nienawiści.
Granice wolności słowa?
Podczas przesłuchania Jarosław F. zapewniał, że nie zdawał sobie sprawy, że pisanie komentarzy w takiej formie jest przestępstwem.
– Byłem przekonany, że poruszam się w granicach wolności słowa. Dodam też, że mam do komentowanych przeze mnie zdarzeń bardzo emocjonalny stosunek. Proszony o wyjaśnienie, odpowiedział: – Jest to związane z historią mojej rodziny. Mój świętej pamięci dziadek ze strony mamy jako jedyny z sześcioosobowej rodziny przeżył na Wołyniu. Od małego pamiętam, że ten temat był wielokrotnie poruszany.
– Kto o tym mówił? – dociekał prokurator.
– Były to opowieści mojej babci i mamy. Mówiły mi, że bliscy dziadka zostali zamordowani przez Ukraińców. Te przekazy o tamtych wydarzeniach były bardzo drastyczne. Wiem, na przykład, że podczas napadu na dom dziadek wyskoczył ze swoją siostrą przez okno i wtedy Ukraińcy zaczęli do nich strzelać. Siostra została trafiona i dziadek zaciągnął ją do lasu, przykrył gałęziami i pobiegł do polskich partyzantów, wśród których byli jego dwaj bracia. Gdy wrócił z nimi do domu, całe gospodarstwo stało w płomieniach. Koło pieńka na podwórku znalazł obcięte ręce siostry. Dziadek do końca życia to przeżywał i obwiniał siebie, że nie zdołał jej uratować.
Jarosław F. wyjaśniał dalej, że bracia dziadka zaginęli i po wojnie nieustannie ich szukał.
– Babcia mi opowiadała, że ciągle słuchał audycji Czerwonego Krzyża o poszukiwanych i odnalezionych ludziach. Dorastałem obciążony taką wiedzą, przerażała mnie skala okrucieństwa i bestialstwa. Z czasem zacząłem interesować się tym tematem szerzej. Dowiedziałem się, na przykład, że Ukraińcy działający w UPA stosowali aż 260 metod uśmiercania Polaków. – Skąd czerpał pan wiedzę? – Pogłębiałem ją z książek oraz z informacji dostępnych w internecie.
– Często korzystał pan z portalu kresy.pl?
– Interesuję się historią Polski i bardzo często zaglądałem na te strony oraz na prawy.pl, bo tam publikuje się treści o tematyce wschodniej. I często, czytając te artykuły, byłem zbulwersowany ich treścią. Denerwowałem się opisanymi tam faktami i dawałem upust swoim emocjom. Pisałem wyłącznie w domu, czasami korzystałem z telefonu komórkowego.
– Zdawał pan sobie sprawę z treści swoich komentarzy?
– Owszem, pisałem czasem wulgarnie – jest mi za to teraz wstyd, ale byłem przekonany, że korzystam z wolności wypowiedzi i jest to zgodne z prawem. Nie chodziło mi o podżeganie do przestępstwa. To były tylko takie chwilowe impulsy, refleksja przychodziła zbyt późno. Zamieściłem już na stronie kresy.pl przeprosiny pod moimi komentarzami. Nie mogłem tego zrobić na stronie prawy.pl, bo zmienił się format tego serwisu i nie miałem już dostępu.
Nieprzemyślane określenie
Prokurator chciał się dowiedzieć, jakie ma znaczenie i do kogo odnosił się zwrot „świńskie plemię” zamieszczony w jednym z komentarzy internetowych.
– On miał znaczenie emocjonalne i odnosił się do ludzi, którzy w sposób relatywistyczny traktują naszą historię: podkreślają wydarzenia z czasów I Rzeczypospolitej, a negują lub umniejszają ludobójstwo na ludności polskiej na terenie Wołynia i Małopolski Wschodniej. Ale nie wiem, dlaczego akurat takich słów użyłem.
– A zwrot „świński naród” do kogo się odnosił?
– Do ludzi, którzy przyjeżdżają do Polski i nie potrafią się przystosować. Nie szanują naszego prawa i obyczajów.
– Co pan miał na myśli, pisząc „ścierwo”?
– To odnosiło się do ukraińskiego zbrodniarza, o którym była mowa w komentowanym artykule. Ci zbrodniarze doczekali spokojnej starości i spokojnie umarli, a ich ofiary leżą w dołach śmierci na Ukrainie i nie ma możliwości ich godnie pochować. Ale przyznaję, że było to nieprzemyślane określenie.
– Użył pan też zwrotów: „parchy”, „plemię debilów”, „ludzki podgatunek”?
– Chodziło mi o ludzi, którzy jawnie zakłamują historię poprzez wymazywanie oczywistych faktów. Zareagowałem tak między innymi na artykuł opisujący książkę, która była dla mnie wielką propagandą i kłamstwem. Moje komentarze oceniały tych, którzy tworzą tego typu literaturę urągającą elementarnej wiedzy naukowej.
Zniszczone życie inżyniera
Jarosław F. przyznał, że zdaje sobie teraz sprawę, że użyte zwroty miały charakter pogardliwy i naruszały godność i wyraził ubolewanie z powodu „tej nieprzyjemniej sytuacji”.
– Bardzo to przeżywam, bo przez to wszystko zniszczyłem sobie życie. Ale naprawdę nie chciałem tymi wpisami nikogo urazić, nikomu zaszkodzić. Po prostu moje emocje wzięły górę nad rozsądkiem. Teraz mogę tylko przestrzec innych przed takim zachowaniem. Sam natomiast obiecuję, że nigdy nie wykażę już takiej aktywności w sieci.
W akcie oskarżenia przeciwko Jarosławowi F. prokurator napisał: „Nie sposób nie zauważyć, że ze względu na liczbę słów, ich częstotliwość oraz ciężar gatunkowy – poziom pogardy, wulgarność użytych określeń oraz bezwzględność sformułowania poglądów wyróżnia oskarżonego wśród innych użytkowników portalu kresy.pl (...). To zjawisko bezprecedensowe”.
Jarosław F. stanął przed wrocławskim sądem. Wcześniej jego adwokat złożył wniosek w sprawie dobrowolnego poddania się karze. Ustalono z oskarżycielem, że inżynier hejter będzie musiał przez dwa lata pracować społecznie. Wniosek ten został zgłoszony na pierwszej rozprawie. I taki też wyrok usłyszał oskarżony dwa tygodnie później. Przez dwa lata będzie musiał przepracować co miesiąc 20 godzin. Sąd zobowiązał go także do zapłacenia kosztów procesu w wysokości 300 zł oraz opublikowania wyroku w jednej z lokalnych gazet na własny koszt.
– Wbrew panującej powszechnie opinii wielu osób, które zamieszczają tego typu wpisy w internecie, człowiek w sieci nie jest anonimowy. Oskarżony bez większych problemów został zlokalizowany i zidentyfikowany jako autor komentarzy – uzasadniał wyrok sędzia Łukasz Franckiewicz.