Złodzieje z karty SIM (Angora) Oszuści i ich bankowi wspólnicy.
Przestępcy, którzy znaleźli sprytny sposób, aby okradać konta bankowe zamożnych warszawiaków, dwukrotnie wystrychnęli prokuraturę na dudka.
Mechanizm działania był prosty, a jego głównym elementem był duplikat karty SIM. Za jego pomocą można było wprowadzić w błąd bankowy system bezpieczeństwa i uzyskać dane umożliwiające wykonanie przelewu. Potem wystarczyło odczekać kilka godzin i można już było cieszyć się ze zrabowanych pieniędzy. System działał tak skutecznie, że prokuratura umorzyła śledztwo, a po kilku latach potrzebowała przypadku i gangsterskich porachunków, aby złapać sprawców.
„Wtyka” w systemie
Była wiosna 2014 roku. Mało znany warszawski gangster Norbert W., ps. „Wołyń”, spotkał się ze swoim szkolnym kolegą Piotrem G. Obaj bardzo potrzebowali w krótkim czasie zdobyć duże pieniądze. Obaj byli gotowi złamać w tym celu prawo, jednak w taki sposób, aby nie trafić za kratki. „Wołyń” myślał o skomplikowanych, trudnych do udowodnienia wyłudzeniach VAT, G. niedawno znalazł pracę jako doradca klienta w banku i gotów był za pieniądze przekazywać poufne informacje na temat klientów.
Wystarczyło jedno spotkanie, aby gangster i bankowiec porozumieli się. Piotr G. miał znaleźć kilkunastu zamożnych klientów banków, którzy posiadali lokaty na większe sumy, oraz zdobyć ich dane osobowe, numery telefonów i – co najważniejsze – loginy do kont bankowych. Login to indywidualny identyfikator właściciela konta. Najczęściej składa się z 6 – 8 cyfr. Aby dostać się do rachunku bankowego i sprawdzić jego saldo lub wykonać przelew, klient musi wpisać login i hasło – znane tylko sobie. Do tej ostatniej informacji pracownik banku nie ma dostępu.
Skok przez kartę SIM
Po kilku dniach Piotr wytypował pierwszą ofiarę. Waldemar K. – z zawodu finansista – dorobił się dużych pieniędzy na operacjach giełdowych. Założył lokatę na ponad pół miliona złotych. Piotr spisał wszystkie jego dane i przekazał „Wołyniowi”. Norbert W. skontaktował się z fałszerzem dokumentów, który pracował dla warszawskiego półświatka, i poprosił go o wyrobienie „dowodu osobistego” zawierającego dane Waldemara K. i zdjęcie innej osoby. Na fotografii widoczny był Marek S. – drobny przestępca, zbliżony wiekiem do K.
Kilka dni później S. odwiedził salon operatora sieci komórkowej. Przedstawił się jako Waldemar K., powiedział, że stracił telefon i poprosił o wyrobienie duplikatu karty SIM. Pracownik salonu nie znał wcześniej Waldemara K. i nie miał świadomości, że dowód osobisty jest sfałszowany. Przeprowadził więc całą procedurę i po kilkunastu minutach wydał duplikat karty SIM. W tym czasie oryginalna karta finansisty Waldemara K. przestała działać.
S. wyszedł z salonu i wsiadł do samochodu, w którym czekał... „Wołyń”. Obaj przejechali kilkaset metrów i zatrzymali się na parkingu przy popularnej galerii handlowej. Tam gangster otworzył laptopa i połączył się z internetem, a następnie wybrał stronę internetową banku, wpisał login finansisty Waldemara K. i przypadkowe hasło. System je odrzucił. W. ponowił więc próbę. Po trzecim, błędnym kodzie, system zablokował dostęp i wysłał SMS z informacją o tym, że należy pilnie skontaktować się z biurem obsługi. SMS przyszedł na telefon, w którym znajdował się duplikat karty SIM. „Wołyń” wykonał więc połączenie i po krótkiej rozmowie otrzymał jednorazowe hasło umożliwiające zalogowanie się do systemu. Natychmiast wykorzystał je i zlecił przelew całej kwoty z lokaty Waldemara K. Kilka godzin później pieniądze zaksięgowały się na wskazanym koncie.
Fałszywy „kasjer”
Właścicielem wskazanego rachunku był Sebastian R. – gangster znajomy Norberta W. Kilka dni wcześniej udał się on do placówki bankowej i założył dla siebie konto. Wylegitymował się fałszywym dowodem osobistym na dane człowieka, który przebywał na stałe za granicą. Rutynowo otwarto dla niego rachunek osobisty. Gdy pieniądze się zaksięgowały, przestępca udał się do banku i poprosił o ich wypłatę, którą zrealizowano. Z gotówką wyszedł z placówki i ślad po nim zaginął. Jeśli wierzyć w ustalenia warszawskiej prokuratury, to tego samego dnia doszło do podziału pieniędzy. Pół miliona po jednej czwartej podzielili między siebie „Wołyń”, Sebastian R., Marek S. i nieuczciwy pracownik banku – Piotr G. Na tym jednym skoku każdy z nich zarobił więc 125 tysięcy złotych. Fałszerz, który podrabiał dla nich dowody osobiste, nie dostawał „działki”.
Śledztwo donikąd
Waldemar K., jak wynika ze śledztwa, miał tego dnia wyjątkowo napięty grafik. Spotkania i ważne rozmowy przeciągały się. Zajęty finansista wyłączył więc telefon. Nie zauważył, że nagle jego aparat przestał działać (właśnie wtedy, gdy gangsterzy uzyskali duplikat jego karty SIM) i nie miał świadomości, że sprytni przestępcy włamali się do jego konta bankowego. K. zorientował się, co się stało, późnym wieczorem, gdy próbował zalogować się na swój rachunek i zapłacić za prąd i wodę. Nie uzyskał dostępu do rachunku. Następnego dnia popędził więc do placówki bankowej i tam zorientował się, że z jego konta zniknęły pieniądze. Bank wszczął procedurę wyjaśniającą, zawiadomiono policję. Sprawa trafiła w końcu do Prokuratury Okręgowej Warszawa – Praga (V Ds. 114/14). Po wielu miesiącach umorzono ją z powodu „niewykrycia sprawców”.
W Warszawie i Łodzi
Gdy śledztwo trwało, „Wołyń” i jego koledzy dokonywali następnych kradzieży. Sposób był zawsze ten sam: Piotr G. zdobywał dane zamożnych klientów, gangsterzy podrabiali dowód osobisty, zachowując autentyczne dane i zmieniając zdjęcie na zdjęcie osoby zbliżonej wiekiem do ofiary. Potem zdobywali duplikat karty SIM, dzięki któremu uzyskiwali hasła dostępu do konta i dokonywali przelewów, a jeszcze tego samego dnia wypłacali gotówkę. Aby uniknąć wpadki, finalizowali wypłaty pieniędzy w Łodzi. I tak Norbert W. koordynował działania w Warszawie, a Sebastian R. nadzorował kasjerów wypłacających gotówkę. Na policję i do prokuratury zaczęły zgłaszać się kolejne osoby, których konta bankowe okradziono w ten sposób. Policyjni specjaliści od cyberbezpieczeństwa ustalali lokalizację miejsca, z którego złodziej łączył się przez internet z systemem bankowym. I na tym ślad się kończył, bo zawsze działo się to w centrum Warszawy, w miejscach, gdzie przebywają tysiące ludzi (np. w galeriach handlowych). Adresu IP komputera nie udawało się ustalić. Wydawało się, że nieznana szajka opanowała sposób na przestępstwo doskonałe. Poszkodowanych przybywało, a śledczy załamywali ręce.
Mafijna vendetta
W styczniu 2017 roku Norbert W., zupełnie nieoczekiwanie, zgłosił się do warszawsko-praskiej prokuratury i poprosił, aby przyznać mu status tzw. małego świadka koronnego, który w zamian za zeznania ujawniające przestępstwa może liczyć na złagodzenie kary. Ta wizyta zaskoczyła śledczych. „Wołynia” nie wzywano na przesłuchanie w żadnej sprawie, nikt też nie łączył jego osoby z jakimkolwiek przestępstwem.
Norbert W. opowiedział śledczym, że został uprowadzony na polecenie innego gangstera – Patryka R. Porwano go spod szpitala, w którym się leczył, przewieziono w nieznane miejsce na odludziu i ciężko pobito. R. domagał się od niego pieniędzy i zwolnił „Wołynia” dopiero wtedy, gdy otrzymał całą gotówkę.
Prokurator skrupulatnie zanotował wszystko, a potem spytał o motyw uprowadzenia. I tu niespodzianka. „Wołyń” ujawnił, że R. sprawował nieformalną, mafijną kontrolę nad terenem, na którym działał i wszyscy, którzy żyli tam z przestępstw, byli zobowiązani płacić mu haracz. Tymczasem R. dowiedział się, że „Wołyń” sprytnym sposobem wyłudza pieniądze z banków i nie odprowadza „działki” dla R. Postanowił więc przywołać do porządku niepokornego kolegę z półświatka. Przy okazji sprawy uprowadzenia prokuratura podjęła na nowo śledztwo w sprawie bankowych oszustów (I Ds. 31/2017). Sprawców ustalono na podstawie zeznań „Wołynia”. Wiosną 2017 roku zapukali do nich policjanci.
Co ciekawe: Patryk R. domagał się należnej sobie „działki” również od Sebastiana R., który w Łodzi koordynował pracę kasjerów wypłacających gotówkę. Sebastian R. przestraszył się nie na żarty i również... poszedł do prokuratury. Zadenuncjował tam i swojego prześladowcę, i wspólnika – Norberta W. Także on wynegocjował dla siebie status „małego świadka koronnego” i stara się uzyskać jak najniższy wyrok. Paradoksalnie: szansę na najdłuższy wyrok mają nie ci, którzy wyłudzili kilka milionów złotych, tylko ten, który brutalnie ich „dyscyplinował” za to, że się nie podzielili.
Metoda na „Holiłoda”
Do 72-letniej mieszkanki Bochni zwrócili się policjanci rozpracowujący szajkę złodziei obserwujących jej mieszkanie. Śledczy zapewnili, że obstawili teren i czyhają już tylko w ukryciu na sprawców. Jedyne, co pozostało kobiecinie, to zamknąć drzwi na cztery spusty i wyrzucić przez okno całe oszczędności. W momencie przejęcia łupu przez złodziei gliny wkroczyły do akcji... Przejęły łup i tak emerytka straciła blisko 6 tysięcy euro.
Na podst. „TEMI”
Zamiana ciał
Na taki pomysł ucieczki z więzienia mógł wpaść jedynie ktoś mający do czynienia z narkotykami. Mafijny boss z Brazylii wymózgował, że przebierze się za córkę, by umknąć zza krat. Wciągnął na twarz gumową maskę, która miała (!) ją przypominać, perukę, wbił się w dżinsy, stanik i różową bluzkę. Efekt był tak żałosny, że nie minął nawet pierwszej bramki i teraz oboje z córką poniosą dodatkowe konsekwencje.
Na podst. „Super Expressu”
Morze gwałtu
Chyba do masowych gwałtów szykowali się przestępcy, których zatrzymało CBŚ z ponad toną odurzającej substancji GBL. Z takiej ilości specyfiku można przygotować ok. 2,5 mln tzw. pigułek gwałtu. A śledczy twierdzą, że przemytnicy mogli przewieźć przez Polskę nawet 335 ton GBL o wartości ok. 21 mln euro. Transporty nadawane z Litwy miały trafiać do odbiorców w krajach zachodniej Europy. Na podst. inform. prasowych
Transgenderyta
Nie przeszedł wałek przygotowany na wypadek kontroli antydopingowej przez amerykańskiego koszykarza D.J. Coopera. Nie wiedział bowiem, oddając do badania mocz swej żony zamiast własnego (ciekawe czemu?), że kobieta jest w ciąży. Tymczasem obecność gonadotropiny kosmówkowej, czyli hormonu wytwarzanego przez łożysko ciężarnej kobiety, w organizmie faceta pozostaje wyłącznie w fazie najśmielszych marzeń lobby LGBT+.
Na podst. „Przeglądu Sportowego”
Superokazja
Serię szybkich upustów i rabatów cenowych zastosowali wobec „klientki” oszuści wymuszający usługę wymiany rynien na domkach jednorodzinnych w Łodzi. W odpowiedzi na pytanie, czy przysłała ich znajoma, zeszli z 6 na 3 tys. zł, zaś wobec perspektywy wezwania policji obniżyli stawkę jeszcze o tysiąc. A już prawdziwymi samarytanami stali się, gdy przed domem stanął radiowóz. Wtedy zaoferowali, że wymienią rynny za darmo, ale było już za późno. Na podst. „Polski Dziennika
Łódzkiego”