Hello Berlin Paryski nie-co-dziennik Leszka Turkiewicza.
Panie Gorbaczow, niech pan otworzy tę bramę! Niech pan zburzy ten mur! – nawoływał prezydent Reagan przed Bramą Brandenburską. Dwa lata później, czyli blisko 30 lat temu, mur runął. Kilka lat temu przed otwartą bramą, symbolem zjednoczenia państwa niemieckiego, a szerzej – Wschodu i Zachodu Europy, prezydent Obama powtórzył w geście solidarności słynne słowa Kennedy’ego: Jestem berlińczykiem ( Ich bin ein Berliner), poprzedzając je przyjaznym powitaniem Hello Berlin. Za Trumpa relacje te osłabły, choć przed urzędem kanclerskim ciągle powiewają trzy flagi: niemiecka, amerykańska i unijna.
Wpatruję się w tę bramę zwieńczoną uskrzydloną Wiktorią, boginią zwycięstwa, która kieruje kwadrygę z Krzyżem Żelaznym i orłem do stolicy Niemiec. Do miasta, w którym płonął Reichstag obciążony złowrogą symboliką nazistowską, ale i miasta jego znakomitych mieszkańców: Marleny Dietrich, Alberta Einsteina, Mendelssohna, braci Grimm, von Karajana, Brechta czy Hegla. Oby więc mylił się ten ostatni, pisząc: Historia uczy, że ludzkość niczego się z niej nie nauczyła.
Jest sierpniowe popołudnie. Miesiąc, w którym ponad pół wieku temu pojawiły się zasieki z drutu kolczastego i zaczęto stawiać mur. Brama Brandenburska stała na środku obszaru granicznego; nie można jej było przekraczać ani z zachodniej, ani ze wschodniej części miasta. Szczęśliwie minął ten czas, o którym Marlena Dietrich mawiała, że „przykro się przyznać, że się urodziło w Niemczech”. Dziś, w sobotnie popołudnie, po jednej stronie bramy trwa pokojowa demonstracja aktywistów Falun Gong, chińskiej praktyki duchowej łączącej medytację, ćwiczenia doskonalenia ciała i umysłu z filozofią moralną opartą na zasadach prawdy, życzliwości i cierpliwości. Początkowo popierana przez władze chińskie, stała się celem ich represji, uważana za formę ruchu religijnego utrudniającego kontrolę społeczeństwa.
A po drugiej stronie bramy trwa Biała kolacja – biesiadne spotkanie berlińczyków w plenerze. Ubrani na biało, za stołami nakrytymi na biało, kultywują białą kulinarną spontaniczność. Wśród nich dojrzałem jakby bohatera filmu Wendersa „Niebo nad Berlinem”, byłego anioła Damiela, który zakochawszy się w pięknej berliniance Marion, by poradzić sobie z nieznanym mu uczuciem, zrezygnował z nieśmiertelności i stał się człowiekiem. W pozafilmowym życiu został aktywistą Liebe fur die Welt. Po pękatym kielichu wina wskazał mi przewodniczkę po już swoim Berlinie.
Jedziemy, idziemy, patrzymy. Naprzeciwko Bramy Brandenburskiej, za placem Paryskim, zaczyna się aleja Pod Lipami ( Unter den Linden), o której Marlena śpiewała, że „Dopóki kwitną na niej lipy, Berlin pozostanie Berlinem”. Kwitną! Ale nie o tej porze roku. Mijamy Operę i Uniwersytet Humboldta, na którym studiowało kilkudziesięciu noblistów z Einsteinem na czele. Dalej rzeka Sprawa i Wyspa Muzeów ( Museumsinsel), wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, m.in. z Pergamonmuseum, jednym z największych muzeów sztuki starożytnej. Jeszcze dalej Alexanderplatz, duma niegdysiejszej stolicy NRD z najwyższą budowlą Berlina, 368-metrową wieżą telewizyjną z tarasem widokowym i obracającą się kawiarnią. Środek lata, a chłodem powiało. „Następnym razem wszystko będzie inaczej” – czytamy złotą myśl na pomniku Marksa i Engelsa.
Zostawiamy wschodni wiatr historii na rzecz innych przyjemności, które mniej niż wszystko inne potrzebują ideologicznej obrony. Podsdamer Platz. Jak miasto w mieście z okazałymi budowlami. Zaglądamy do Sony Center pod wielką efektowną kopułę, gdzie obowiązuje inna myśl złota: „Najpierw konsumpcja, potem moralność”. Obok – bulwar gwiazd: od Fritza Langa po Fassbindera, Herzoga, Hannę Schygullę, Romy Schneider. Cały panteon niemieckiej sztuki filmowej. Przystajemy nad gwiazdą Wima Wendersa, twórcy „Nieba nad Berlinem”, i jak jego aniołowie lecimy nad Kulturforum, zespołem muzeów i sal koncertowych do Charlottenburga, dzielnicy uchodzącej za najbardziej wyrafinowaną, elegancką, kosmopolityczną. Masywne kamienice, kawiarnie, restauracje, galerie, butiki... No i zoo, jedno z największych na świecie. Przywołuje mądrość Hegla, że i my: „Stanowimy społeczność zwierząt, co używa rozumu tylko po to, by wyartykułować indywidualne interesy, by wmanipulować innych w służbę naszym przyjemnościom. Tworzymy świat, któremu brak duchowej substancji, zachowując się jak inteligentne zwierzęta”. Zwłaszcza te z nocnego podziemnego pawilonu drapieżników Zoologischer Garten.
Przed nami jeszcze Kreuzberg – dzielnica poszukiwaczy alternatywnych stylów życia, tureckich rodzin, artystów, gejów, studentów. Stwarza problemy. Były tu siedziby instytucji terroru: centrala Gestapo, dowództwo SS, urząd bezpieczeństwa Trzeciej Rzeszy. W ich miejscu stoi centrum dokumentacji terroru. Dużo nocnych barów; a noc właśnie zapadła. Może więc Würgeengel? W tym „Aniele” odbywa się jakaś psychodeliczna opera za trzy eurocenty. Anioły deliberują mniej więcej tak: Raj na ziemi stworzyć każdy chce. Ale czy forsę ma? Niestety, nie! Money, money: dolar, euro, yuan, jen... Moja biała anielica odleciała. Na biały sabat pod Bramę Brandenburską.