Salonowe burze – Nie mam kompleksu wieku – rozmowa z piosenkarzem Edwardem Hulewiczem.
Rozmowa z EDWARDEM HULEWICZEM, piosenkarzem
W tym roku obchodzi okrągły jubileusz 60-lecia pracy artystycznej. Otrzymał z tej okazji Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski i srebrny medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”. Odznaczył go także ZASP, w którym aktywnie działa. Jedna z jego ostatnich piosenek „Bo życie jedno mam” stała się motywem przewodnim telewizyjnego „Sanatorium miłości”. W czerwcu nagrał hit „Salsa corazon” wraz z teledyskiem, który cieszy się dużą popularnością w internecie. Jego największy przebój „Za zdrowie pań” był hymnem kampanii „Piękna, bo Zdrowa” 2019, a piosenkarz został jej honorowym ambasadorem.
– Czy piosenka „Bo życie jedno mam” mówi też o panu?
– Tak, zresztą mam nadzieję, że nie tylko o mnie, ale o całym moim pokoleniu. Moją dewizą jest działać, iść do przodu, nie oglądając się wstecz, nie rozpamiętując o sukcesach, osiągnięciach czy porażkach. Ja nie mam na to czasu ani takiej potrzeby.
– Zgodził się pan, żeby piosenka promowała „Sanatorium miłości”?
– Naturalnie, bo dawało to możliwość dotarcia z przesłaniem do szerszego grona odbiorców. Reżyser Jakub Michnikowski to spiritus movens pomysłu. To on wynalazł utwór znakomitego kompozytora Adama Rupa, uznał, że świetnie oddaje klimat programu, i zadzwonił do mnie. Serial wysłany na światowe targi filmów telewizyjnych uznano za najlepszy. Posypały się propozycje zakupu, więc jest nadzieja, że moja piosenka wyruszy za granicę.
– Poznał pan uczestników tego programu?
– Podczas nagrywania mojego koncertu na widowni siedzieli wszyscy pensjonariusze „Sanatorium”. Potem poznałem kilkoro z nich w czasie występu w telewizyjnym „Pytaniu na śniadanie”.
– Jest pan po osiemdziesiątce, a działa bardziej aktywnie niż w innych okresach życia. Czemu to przypisać?
– Nie mam kompleksu wieku, więc nie razi mnie ta dziennikarska maniera dopisywania cyferek obok nazwiska. I chociaż nie bryluję na pierwszych stronach kolorowych czasopism, nie pojawiam się zbyt często w telewizji, to robię swoje. Jestem wciąż czynny zawodowo, sporo koncertuję, nagrywam nowe piosenki, które nawet odnoszą sukcesy.
– Jak długo pracował pan na to, żeby być wiecznie młodym?
– Bardzo pan łaskaw. Aż korci mnie, żeby przytoczyć ludowe porzekadło: „Pozory mylą – rzekł jeż, schodząc ze szczotki ryżowej”. Ale tak już poważnie – potrzeba ogromnego samozaparcia, uporu i silnej woli. Tego wszystkiego wymaga ode mnie mój zawód, jeśli chcę jeszcze przez parę lat go wykonywać.
– Zapewne towarzyszy temu duży reżim?
– Naturalnie. Przede wszystkim zasada: „NŻ”, czyli nie żreć, zrezygnować z mięsa. A poza tym pływanie, poranna gimnastyka i spacery.
– Czy nie ubiera się pan zbyt młodzieżowo?
– Nie sądzę. Zdarza się, że ludzie się za mną oglądają, ale nie słyszałem żadnych komentarzy u nas ani za granicą, gdzie często bywam,
– Nadal jest pan rozpoznawalny tak jak dawniej?
– Nie tak jak dawniej i bardzo dobrze, bo z powodu nadmiaru popularności uciekłem za granicę. Moja psychika człowieka spokojnego i skromnego nie mogła sobie poradzić z tym szumem medialnym. A wracając do pytania, to dzisiaj ludzie często uśmiechają się do mnie, kłaniają, co śmielsi podchodzą i zagadują, i – co mnie najbardziej śmieszy – pytają: czy pan to pan?
– Zawód piosenkarza trwa krótko, wiedział pan o tym, gdy go pan wybierał?
– Nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Szczęśliwy byłem, że mogłem śpiewać, że chcą mnie słuchać, a najdziwniejsze było to, że chcą mi jeszcze za to płacić.
– Zamierza pan powtórzyć fenomen Mieczysława Fogga?
– Jakbym śmiał, zresztą ta pozycja już jest zajęta przez Marylę Rodowicz. A pana Miecia, co już określa mnie jako matuzalema, miałem szczęście i zaszczyt poznać osobiście, jeździliśmy razem w tzw. trasy. To był człowiek wiecznie młody, pełen energii, życia, planów na przyszłość.
– Jerzy Połomski poddał się i wycofał...
– Niezręcznie mi o tym mówić, zresztą jak mi wiadomo, dalej koncertuje. Lubię Jurka, cenię i podziwiam za jego osiągnięcia, wielki talent. Jest gwiazdą ponadczasową, ikoną polskiej piosenki, wielkim i prawdziwym artystą, jednym z niewielu na naszym rynku muzycznym, którzy pozycję i sukcesy osiągnęli dzięki talentowi, pracy i sztuce przez wielkie „S”.
– Po co studiował pan w Wyższej Szkole Pedagogicznej, skoro od początku pan wiedział, że będzie śpiewał?
– Po skończeniu liceum zdawałem do szkoły filmowej. Ale cóż mógł zwojować skromny chłopak z prowincji, bez układów, stosunków, znajomości. Żeby nie tracić roku, złożyłem papiery na kilka uczelni i najszybciej odpowiedziała WSP. Poszedłem więc tam i siłą rozpędu studiowałem, aż wyciągnął mnie stamtąd telegram od kumpla z liceum: „Pakuj manatki i przyjeżdżaj, mam zespół i załatwiłem kontrakt w klubie”. – Jak trafił pan do Warszawy? – Najpierw zjechałem z zespołem pół Polski; wykonywany zawód zmusił mnie do zamieszkania w stolicy.
– Kto pomógł panu w przebiciu się na rynek muzyczny?
– Nikt. Dawniej człowiek sam sobie był artystą, menedżerem i całym tym sztabem pomagierów kręcących się wokół dzisiejszych gwiazd. – Dzisiaj byłoby trudniej? – Kiedyś na zawodową scenę wdrapywało się latami, przez co każdy najmniejszy sukces ceniło się bardziej. Trzeba było zdać egzamin przed państwową komisją z całego materiału studiów w akademii teatralnej, ze znajomości muzyki, solfeżu, czytania nut i śpiewu z nut a vista i otrzymywało się dyplom zawodowego artysty. A dziś praktycznie każdy z widzów może z łatwością przeskoczyć tę sceniczną barierę dzielącą go od artysty i zaistnieć. I tak się najczęściej dzieje.
– Czym zajmuje się pan w Związku Artystów Scen Polskich?
– Od kilkudziesięciu lat jestem członkiem zarządu sekcji estrady, a poza tym przewodniczącym kilku komisji.
– Kiedy odkrył pan w sobie duszę społecznika?
– Od zawsze byłem wrażliwy na cudze nieszczęścia i biedę. Niesienie pomocy było dla mnie normalnym odruchem przyzwoitego człowieka.
– Jako artysta idzie pan z duchem czasu?
– Staram się nie zasklepiać w stylistyce obowiązującej w moich czasach, iść z duchem czasu, słuchać współczesnej muzyki, dostosowywać się do wartościowych odkryć.
– Płyta „Rock cafe” jest tego przykładem?
– Absolutnie tak. To współczesny pop-rock, łącznie z wokalistyką zgodną z dzisiejszymi wymogami.
– Nie powiedział pan jeszcze ostatniego słowa?
– Odpowiedzią niech będzie moja najnowsza piosenka z muzyką Marcina Nierubca i słowami Grażyny Orlińskiej „Salsa corazon”. Jest energetyczna, rozśpiewana i roztańczona w latynoskich rytmach. Polecam teledysk na YouTubie i śpiewanie razem z nami.
– Czy już pan wie, jak będą wyglądały uroczystości jubileuszowe?
– Rozpoczną się w listopadzie w sali koncertowej ZASP z udziałem władz związku, przedstawicieli Ministerstwa Kultury i mediów.