Były ksiądz i poseł skazany za plany zabicia żony
Nr 189 (14 – 15 VIII). Cena 3,20 zł
Były ksiądz i poseł 52-letni Roman K. został skazany przez Sąd Okręgowy na 10 lat więzienia – m.in. za nakłanianie do zabicia swojej małżonki Ewy K. i za różne przestępstwa finansowe.
Roman K. pochodzi z Wielkopolski. Wstąpił do seminarium duchownego. Jest magistrem teologii. Księdzem został w 1993 r. Po trzech latach porzucił stan kapłański, ożenił się i pod pseudonimem Roman Jonasz wydał głośną autobiografię „Byłem księdzem”, na której zbił fortunę. Zaczął wydawać skrajnie lewicowy tygodnik antyklerykalny „Fakty i Mity”. Związał się z SLD, a potem z Ruchem Palikota. W wyborach parlamentarnych w 2011 r. został posłem.
Jak to się stało, że Roman K. usłyszał zarzut podżegania do zabójstwa swojej małżonki?
Dwaj koledzy z seminarium duchownego, Roman K. i Edmund G., w maju 2012 r. spotkali się przypadkowo w centrum handlowym w Łodzi. Nawiązali stały kontakt. Wkrótce – według ustaleń prokuratury – Roman K. dał do zrozumienia, że chce zabić byłą żonę, która go opuściła i utrudnia kontakt z dziećmi. Edmund G. podjął się mokrej roboty. Zainkasował 20 tys. zł zaliczki i poleciał do Kanady, aby wykonać zlecenie.
Śledczym przyznał potem, że nie miał zamiaru zabijać kobiety, że podjął grę z majętnym Romanem K., aby wyłudzać od niego pieniądze. Dlatego szybko wrócił do kraju i oznajmił zleceniodawcy, że nie było sposobności do zabójstwa.
Wtedy dawny duchowny stwierdził, że jego byłą żonę będzie można zabić w Polsce, bo wkrótce z okazji Wszystkich Świętych przyjedzie do Kłodawy na groby bliskich. I poradził Edmundowi G., aby zadzwonił do Ewy K., podszywając się pod znanego dziennikarza. Tak też się stało. Edmund G. zadzwonił, spotkał się z Ewą K. i ujawnił mroczne plany jej byłego męża. Efekt był taki, że wstrząśnięta kobieta zadzwoniła do Romana K., a Edmund G. zgłosił się do prokuratury.
Ruszyło śledztwo i okazało się, że Roman K. nakłaniał też do zabicia byłej żony – np. w wyniku wypadku drogowego lub utopienia w jeziorze – swego pracownika Bartłomieja K., oferując mu 500 tys. zł. Na szczęście i ten zamach nie został zrealizowany. Bartłomiej K. tłumaczył się, że nie chciał zabić Ewy K., a temat ten podjął z pryncypałem dlatego, że bał się utraty posady (...).