Starsi panowie trzej
ANGORA NA SALONACH WARSZAWKI
Inspiracją tego scenariusza podobno było życie. Gdy reżyser przeczytał w gazecie, że trzech dziarskich staruszków napadło na bank, postanowił dopisać to, czego nie było w artykule, a co podpowiadała mu wyobraźnia. Tak powstał film „Na bank się uda”, który właśnie możemy oglądać na ekranach kin w całym kraju.
W tak zwany weekend otwarcia (pierwszy na ekranie) polska komedia kryminalna tylko o włos przegrała z nowym Tarantino. Film o napadzie na krakowski bank cieszył się naprawdę dużym powodzeniem i spora w tym na pewno zasługa znanych aktorów. Określenie plejada gwiazd będzie tu jak najbardziej na miejscu. Marian Dziędziel (72 l.), Adam Ferency (67 l.), Lech Dyblik (62 l.) właściwie nie znikają z ekranu. Do tego przedstawiciele młodszego pokolenia: Maciej Stuhr (44 l.) i Józef Pawłowski (29 l.). I jeszcze w epizodycznej roli Bronisław Cieślak (75 l.). Nie ma wątpliwości, że ludzie właśnie na nich idą do kina. To są artyści, którzy nawet w szkolnym przedstawieniu wystawionym w ciasnej sali gimnastycznej nie zeszliby poniżej pewnego poziomu. I tak jest i tym razem, ale nie da się też powiedzieć, że wznieśli się na jakieś artystyczne wyżyny. Wręcz przeciwnie, czasem ma się, niestety, wrażenie, że podglądamy jedynie próbę prowincjonalnego teatrzyku. Niby wszystko w tej historii jest jak należy – kolejne wątki otwierają się jak schowane w wielkim pudle coraz mniejsze pudełeczka, a jednak nie ma w tym blasku, brakuje błyskotliwego dowcipu, którym ta opowieść powinna się skrzyć. Nie ma tempa lub może jest zbyt wolne i brak też emocji, zupełnie jakby reżyser bał się nakreślić postaci wyraźną kreską. Z przyjemnością patrzy się na wspomnianego już wyżej Józefa Pawłowskiego, który ma urodę amanta z początku XX wieku, ale niestety – drogie panie – oddał już serce ślicznej wokalistce zespołu Xxanaxx Klaudii Szafrańskiej (24 l.). Para wzięła ślub parę miesięcy temu. Premiera „Na bank się uda” to było ich pierwsze oficjalne wyjście razem. On był niemal nie do poznania, na potrzeby filmu „Piłsudski” zgolił bowiem głowę na łyso, ale niezmiennie tym samym zakochanym wzrokiem – co w dniu ślubu – patrzył na świeżo poślubioną ukochaną. Miłym dodatkiem do niewykorzystanej do końca opowieści o staruszkach gangsterach są zgrabne piosenki w wykonaniu Mrozu – jego nowy utwór „Napad” napisany specjalnie do filmu i stary przebój „Jak nie my, to kto”.
Najbardziej intrygujące jest to, czego nie widać. Nie sztuka pójść do restauracji, choćby najdroższej i najbardziej eleganckiej, o której wszyscy wiedzą. Teraz najmodniejsze jest bywanie w miejscach, które znają tylko wtajemniczeni. Takie miejsca są na całym świecie, a bywalcy strzegą tajnych adresów jak najcenniejszych skarbów. Nasi czytelnicy na pewno zasługują na to, żeby zdradzić im najgorętszy warszawski sekret. Otóż, na samej górze hotelu Bristol, na niewielkim okrągłym tarasie zwanym Gloriettą, piją teraz szampana ci, którzy dostąpili tajemnicy. Ci, którzy po pierwsze, wiedzą o istnieniu tam Belle Epoque Champagne Baru, a po drugie – równie ważne – znają tajne hasło, które otwiera drzwi do tego tajemniczego miejsca. Jest kilka powodów, dla których warszawskie VIP-y robią wszystko, żeby teraz tam trafić. Po pierwsze – pije się tam najlepsze na świecie bąbelki zamknięte w eleganckich kieliszkach. Po drugie, widok na Trakt Królewski i najpiękniejsze zachody słońca są jedyne w swoim rodzaju. Po trzecie, Belle Epoque niedługo przestanie działać, żeby powrócić dopiero za rok. Wreszcie, któż by nie chciał być w kręgu wtajemniczonych wybrańców, nawet jeśli chodzi tylko o bar z alkoholem. Kto nie lubi tego uczucia, że jest lepszy od innych, wie więcej, dostaje więcej od innych. Ambasadorkami tego niezwykłego miejsca zostały Agnieszka Woźniak-Starak (41 l.) i Gosia Baczyńska (54 l.). A to znaczy, że istnieje też duża szansa na spotkanie tam prezenterki i projektantki. A może nawet na zawarcie z nimi choć krótkiej znajomości. Wszak jedyne w swoim rodzaju musujące wino z Szampanii najlepiej smakuje w towarzystwie, rozwiązuje języki i skraca dystans. „Chodźcie prędko, ja piję gwiazdy!” – miał ponoć zakrzyknąć mnich Pierre Perignon, gdy pierwszy raz otworzył butelkę z szampanem. Sierpniowe noce wciąż są jeszcze ciepłe i często bezchmurne, a wtedy z tarasu hotelu Bristol można podziwiać spadające z nieba gwiazdy. Tak naprawdę są to Perseidy, czyli roje meteorów, ale kto by tam bawił się w dokładność, kiedy w głowie szumią już bąbelki. Czy jest lepszy moment i miejsce, żeby wśród gwiazd próbować, jak smakują gwiazdy zamknięte w butelce.