Podpisy do kontroli, proszę!
Startują konwencje wyborcze, koalicji jest w tej chwili chyba więcej niż chętnych do nich partii – jednym słowem za chwilę ruszy na ostro kolejna kampania wyborcza. Rozpocznie się też przedstawienie ze zbieraniem podpisów poparcia dla kandydatów i ugrupowań. I właśnie na temat tych podpisów chciałbym poczynić kilka uwag i propozycji.
Komitety wyborcze, aby zarejestrować listę, mają obowiązek zebrać pięć tysięcy podpisów pod listą swoich kandydatów w danym okręgu. Dotąd jest wszystko jasne. Komitety zresztą zazwyczaj zbierają tych podpisów więcej niż ustawowe minimum, na wypadek gdyby któreś z nich nie przeszły procedury weryfikacji. Dotąd jest sprawa jasna. Ale zaczyna się ta weryfikacja, która jest – siłą rzeczy – wyrywkowa. Dotychczasowe doświadczenia wskazują, że nawet wyrywkowa kontrola prawidłowości podpisów, która siłą rzeczy musi ograniczyć się do takich oczywistych i sprawdzalnych cech jak: czytelność wpisu, zgodność numeru PESEL z danymi systemu i kompletność, może wykryć nieprawidłowości czasem skutkujące nawet niezarejestrowaniem listy. A to przecież tylko kontrola formalna, niestwierdzająca wcale, że osoba o takich danych podpis złożyła rzeczywiście.
Wiemy, jak odbywa się wypełnianie podpisami list poparcia. Partie organizują swoje stoiska w różnych uczęszczanych miejscach, nawet takich trochę „dziwnych”, jak pod kościołami. To po to, by pokazać, że podpisy się zbiera. Ale tak naprawdę to gros podpisów zbierają poszczególni działacze partyjni i komitetowi. Na każdym szczeblu komórkom terenowym wyznacza się cele: ile podpisów mają zebrać. Oczywiście, liczba zebranych podpisów wyznacza aktywność danej grupy, a tym samym osoby nią kierującej. Robi ona więc wszystko, by pokazać się swojej partii z jak najlepszej strony.
Te wypełniane podpisami listy komitety sprawdzają pod względem kompletności – tylko i wyłącznie. Potem listy trafiają do okręgowych komisji wyborczych, gdzie również podlegają tylko wyrywkowej i formalnej kontroli. Chcąc wykazać się przed partyjnymi władzami, wystarczy tak naprawdę mieć dostęp do danych PESEL, by wpisywać – samemu lub z pomocą kilku wtajemniczonych – nazwiska, a potem – na zmianę prawą i lewą ręką, zmieniając czasem długopisy – podpisywać się za obywateli popierających kandydatów. Wykrywane przy każdych wyborach – niektóre bardzo głośne – przypadki potwierdzają tylko, że tak jest. Dostęp do bazy PESEL ma wiele osób, w tym urzędnicy obsadzeni z partyjnego klucza. Ale korzysta się też w dużej mierze z danych historycznych: z poprzednich wyborów, z list poparcia dla rozmaitych inicjatyw lokalnych i obywatelskich itp., których kopie zapobiegliwi działacze trzymają przecież. Wpadki zdarzają się dlatego, że niektórzy następnych wyborów nie dożyli.
W moim przekonaniu konieczne jest stworzenie systemu kontroli poparcia udzielanego kandydatom. Przysłowiowy Kowalski powinien mieć prawo i możliwość sprawdzenia, na jakiej liście złożył podpis w odbywających się wyborach. Tak jak to jest na przykład ze sprawdzeniem zabiegów wykonywanych w ramach NFZ. Systemy informatyczne już z pewnością na to pozwalają, trzeba je tylko przystosować do takiego celu. Zapewniam, że to lepszy sposób na wyeliminowanie wyborczych przekrętów niż szklane urny, mężowie zaufania itd., bo działamy od razu na wstępie. To prawdziwa kontrola merytoryczna podpisów. Zdaję sobie sprawę z tego, że taki system sprawdzania wymaga wielu ograniczeń w zakresie dostępu wyłącznie do „własnego” poparcia, rozwiązania sposobu i trybu zgłaszania nieprawidłowości itp. Ale to wszystko jest do rozwiązania przy odrobinie dobrej woli. To byłby też może pierwszy krok do internetowego głosowania w przyszłości, czego przecież nie da się odciągać w nieskończoność w obawie o utratę własnego elektoratu mało obeznanego z nowoczesnymi technologiami.