Cud na polu kukurydzy Fotografia Komitetu Śledczego badającego przyczyny katastrofy
226 pasażerów samolotu Uralskich Linii Lotniczych może mówić o prawdziwym cudzie. Nikt nie zginął, gdy po awarii obu silników pilotom udało się posadzić maszynę bez wysuniętego podwozia. Na polu kukurydzy.
Airbus A321 wystartował w czwartek rano z Moskwy. Miał lecieć do Symferopola na Krymie, ale kłopoty zaczęły się chwilę po starcie. Jeszcze podczas wznoszenia samolot zderzył się ze stadem mew, które zostały zassane przez silniki. Jeden silnik zgasł natychmiast, drugi stracił 2/3 mocy. Sytuacja była krytyczna – pilot nie miał szans, by zawrócić na lotnisko.
– Silnik próbował przejść do normalnego trybu, ale się nie udało. Ciągu wznoszenia, nabierania wysokości nie ma, prędkość nie wzrasta. Widać, że nabrali 100 – 200 metrów wysokości, ale zaraz zaczęli ją tracić. Nie manewrowali, widać, że nie ma żadnych skrętów, nie odchodzą w lewo ani w prawo... – komentował ekspert lotniczy Wadim Łukaszewicz.
Decyzja, co robić, należała do kapitana. Damir Jusupow miał na to sekundy. Błąd kosztowałby życie jego, załogi i pasażerów. – Wysokość była nieznaczna. Początkowo postanowiliśmy zawracać, ale kiedy zobaczyliśmy, że drugi silnik też odmawia posłuszeństwa, podjąłem decyzję: posadzić samolot – opowiadał pilot.
W nieszczęściu miał on łut szczęścia. Przed samolotem rozciągało się pole kukurydzy... Oczywiście, nie mogła ona zamortyzować zetknięcia z ziemią – uderzenie było silne i aż 74 osobom znajdującym się na pokładzie trzeba było udzielić pomocy medycznej. 29 trafiło do szpitala, wśród nich dziesięcioro dzieci. Życiu nikogo z nich nie zagraża jednak niebezpieczeństwo. Samolot, który pilot spróbował zamienić w szybowiec, nie zarył nosem w ziemię, nie przewrócił się, nie rozpadł ani nie zapalił. Prawdopodobnie dlatego, że kapitan Jusupow wbrew instrukcji schował podwozie, a łodygi gęsto rosnącej kukurydzy spełniły rolę „smaru”, który nieco złagodził kontakt brzucha samolotu z podłożem.
„Cudowne” lądowanie od razu zaczęto porównywać ze słynnym awaryjnym lądowaniem sprzed 10 lat, kiedy również z ptakami zderzył się amerykański Airbus A320-21. Po awarii obu silników kapitan Chesley „Sully” Sullenberg lotem szybowcowym posadził maszynę w centrum Nowego Jorku, na rzece Hudson.
– Gdy rozpatrzeć to szczegółowo, nie ma tu podobieństw. Podczas „cudu nad Hudsonem” ptaki wpadły do silników już po wzniesieniu się samolotu, w trakcie nabierania wysokości – podkreśla Wadim Łukaszewicz. – „Sully” miał większy zapas szybkości, wysokości i sam wybierał miejsce lądowania.
Pozostało jeszcze wyjaśnić, skąd nad samym pasem startowym wzięło się stado ptaków. Niezależni eksperci grzmią, że to niedopuszczalne, a przedstawiciele lotniska Żukowski, nad którym omal nie doszło do tragedii, zapewniają, że system odstraszania działał. Ekolodzy sugerują, że stado mew przyleciało znad pobliskiego wysypiska śmieci.
Na czas postępowania kapitan Jusupow wraz załogą został odsunięty od lotów, ale nie ma wątpliwości, że akurat piloci zasłużyli na największe pochwały. W piątek, decyzją prezydenta Putina piloci otrzymali tytuł „Bohatera Rosji”, a pięciorgu pozostałym członkom załogi nadano Ordery Męstwa.
Nagrodzić „swoich” lotników postanowił też występujący w rosyjskiej ekstraklasie klub piłkarski Ural z Jekaterynburga. Zafundował załodze Airbusa dożywotnie wejściówki na mecze swojej drużyny. (CEZ)