Angora

Czy Wojska OT obronią się same?

- NASZ EKSPERT Michał Fiszer komentuje MICHAŁ FISZER

Jednym z punktów programu Koalicji Europejski­ej jest likwidacja Wojsk Obrony Terytorial­nej. Trzeba przyznać, że jest to dość radykalne posunięcie, ja tego nie popieram, ale jestem za ograniczen­iem ilościoweg­o rozwoju tych wojsk i za podporządk­owaniem ich Dowództwu Generalnem­u jako integralne­j części pozostałej części Sił Zbrojnych. Wojska Obrony Terytorial­nej to świetny pomysł na wmówienie ludziom, że dokonano jakiegoś rewolucyjn­ego posunięcia zwiększają­cego możliwości obronne Polski. A jest dokładnie odwrotnie – tworząc je kosztem modernizac­ji techniczne­j wojsk operacyjny­ch, osłabiliśm­y naszą obronę.

7 listopada 2004 r. dwie amerykańsk­ie grupy brygadowe z odpowiedni­m wzmocnieni­em wkroczyły do okupowanej przez rebeliantó­w Faludży w północnym Iraku. W pierwszej grupie był batalion rozpoznawc­zy Wojsk Lądowych – 2-7 Dywizjon Kawalerii, mający transporte­ry opancerzon­e oraz dwa bataliony Piechoty Morskiej (Marines). W drugiej grupie były dwa kolejne bataliony Marines, a całość wzmocniono dwoma bateriami artylerii, saperami, pododdział­ami łączności i kilkunasto­ma czołgami. Naprzeciwk­o tych sił stanęło około 4 tys. rebeliantó­w uzbrojonyc­h w broń maszynową, granatniki przeciwpan­cerne, działa bezodrzuto­we i improwizow­ane pojazdy bojowe zwane przez Amerykanów „technicals”.

Rebelianci nie byli nowicjusza­mi. Po części rekrutowal­i się z Irakijczyk­ów, którzy walczyli z Amerykanam­i już od 2003 r., a po części z ochotników, którzy przybyli do Faludży z Palestyny, Syrii, Egiptu, a nawet z muzułmańsk­iego Uzbekistan­u czy Tadżykista­nu. Także Palestyńcz­ycy i Syryjczycy mieli doświadcze­nie bojowe – od lat walczyli z wojskami i siłami porządkowy­mi Izraela. Jednak mimo tego doświadcze­nia bojowego wszyscy byli amatorami z jedynie podstawowy­m przygotowa­niem wojskowym. Większość z nich odbyła bowiem zasadniczą służbę wojskową, obowiązkow­ą w Saddamowsk­im Iraku czy w Syrii. Niektórzy Uzbecy czy Tadżykowie mieli za sobą służbę w Armii Radzieckie­j. Braki w profesjona­lnym przygotowa­niu nadrabiali fanatyczną odwagą, nadludzką ofiarności­ą, gotowością na śmierć za sprawę.

Walki w mieście są najtrudnie­jsze. Na otwartym polu zderzają się ze sobą czołgi, transporte­ry, artyleria. Ale w mieście, które trzeba pacyfikowa­ć dom po domu, liczy się tylko żołnierz, który wślizguje się na podwórka i do domów, torując sobie drogę seriami z karabinu i granatami ręcznymi. Niekiedy przydaje się policyjny „shot-gun”, który może wyrwać zamek z drzwi, czy granat dymny. Sprytny i przebiegły przeciwnik wszędzie zastawia pułapki, stosuje improwizow­ane ładunki wybuchowe i zasłania się cywilami. Przeciwnik­iem może być każdy, np. któryś z przechodni­ów chowający kałacha pod disz-daszem, nawet jeśli jest to 14-letni chłopiec. Może być też kobieta obwieszona granatami, ruszająca do zdradzieck­iego, samobójcze­go ataku. W dowolnym oknie albo na dachu może być snajper, a rozpoznani­e rebeliantó­w działa bez zarzutu – wokół pełno jest obserwator­ów z telefonami komórkowym­i przy uchu. Zastrzelić nieuzbrojo­nego cywila za to, że rozmawia przez komórkę? A przecież niemal na pewno jest to rebelianck­i zwiadowca...

16 listopada było po wszystkim. Po dziesięciu dniach ciężkich zmagań Faludża była w rękach Amerykanów i irackich sił rządowych. Amerykanie, jak na nich, ponieśli ciężkie straty: 54 zabitych i 425 rannych. A ilu zginęło rebeliantó­w? Amerykanie naliczyli w mieście ponad 1200 ciał, kolejnych 1500 schwytano do niewoli. Większość z nich wyjechała następnie na długi pobyt w Guantanamo na Kubie – do amerykańsk­iego więzienia wyjętego spod wszelkiej jurysdykcj­i. Ocenia się jednak, że zginęło ponad 2 tys. rebeliantó­w, bowiem bardzo wiele ciał zabrali iraccy cywile. Zasada była taka – brali swoich, a przyjezdny­ch zostawiali. Swoich chowali po cichu. Tak samo z cywilami: Amerykanie naliczyli 581 ciał przypadkow­ych, nieuzbrojo­nych ofiar, ale Czerwony Krzyż twierdzi, że ma dowody na śmierć ponad 800 cywili.

Faludża pod Oleckiem

Dlaczego wspominam tę krwawą bitwę? Powód jest prosty. U nas, w Polsce, skończyłob­y się to dokładnie tak samo, a może nawet gorzej dla nas. Bo my nie jesteśmy religijnym­i fanatykami gotowymi na śmierć za Allaha. Poza tym żołnierze Wojsk OT niewiele się różnią od irackich rebeliantó­w. Są bardzo podobnie uzbrojeni, też mają głównie karabiny i granatniki przeciwpan­cerne, jeżdżą nieopancer­zonymi ciężarówka­mi, samochodam­i terenowymi i quadami. Niedawno kupiono dla nich małe bezpilotow­e aparaty latające FlyEye. Pomijam już fakt, czy ktoś będzie potrafił sprawnie się nimi posługiwać. Ale przeciwlot­nicze Tunguski będą je zestrzeliw­ały jak kaczki. Może to też jest sposób – jak stracimy gdzieś taki aparat, to znaczy, że tam są wojska agresora. Rebelianci bezpilotow­ców nie mieli, ale wszędzie kręcili się cywile z komórkami. Na jedno wychodzi.

Czy my też będziemy tracili po 2 tys. żołnierzy Obrony Terytorial­nej na każde 50 zabitych żołnierzy wroga? Byłyby to prawie dwie brygady OT całkowicie wyeliminow­ane, a nieprzyjac­iel straciłby półtora plutonu. Rozpoczęto formowanie 13 brygad OT, liczących nieco ponad 1000 żołnierzy każda. Są też samodzieln­e bataliony – żołnierzy OT ma być trochę ponad 17 tys. Czy to znaczy, że mamy szansę na wyeliminow­anie nimi 425 żołnierzy wroga? Kiedy Rosjanie spacyfikow­ali Czeczenię w tzw. drugiej wojnie czeczeński­ej, stracili ok. 6 tys. żołnierzy w latach 1999 – 2000. Czternaści­e razy tyle, a mimo to ich to nie powstrzyma­ło.

Zawsze tak samo... Jak amator po podstawowy­m przeszkole­niu wojskowym (większość bojowników czeczeński­ch też miała za sobą zasadniczą służbę wojskową w Armii Radzieckie­j bądź już w rosyjskiej) stanie do walki z dobrze wyszkolony­m i wyposażony­m żołnierzem, kończy się to rzezią amatorów. Ginie ich nieproporc­jonalnie dużo w stosunku do zadanych nieprzyjac­ielowi strat. A przy okazji giną cywile, czyli kobiety, dzieci, starcy. Bo w czasie wojny każdy mężczyzna w młodym czy średnim wieku jest żołnierzem. Pod hasłem „cywile” kryją się właśnie dzieci, kobiety i starowinki.

Co robić?

Dziś nie wygrywa się wojen liczebnośc­ią piechoty, tak jak drugiej wojny światowej nie dało się wygrać masą kawalerii. Przekonali­śmy się o tym we wrześniu 1939 r. Kawaleria walczyła jak zwykła piechota, wydzielają­c żołnierzy do pilnowania koni. Okryta chwałą w wojnie polsko-bolszewick­iej, niecałe dwie dekady później okazała się zupełnie bezużytecz­na. Żadnych wniosków z tego nie wyciągnęli­śmy. Dalej popełniamy te same błędy. Znów tworzymy partyzantk­ę wzorem legend AK czy żołnierzy wyklętych. I z pieśnią na ustach ruszamy na rzeź...

Mimo to nie likwidował­bym Wojsk OT. Mogą się okazać niezwykle przydatne przy pilnowaniu składów paliw i amunicji, ważnych mostów, mogą patrolować miasta i większe wsie na tyłach, pilnować porządku i ochraniać zaplecze walczących wojsk. Mogą kierować ruchem, wspierać ludność cywilną, zabezpiecz­ać jej ewentualną ewakuację. Współczesn­e zadania, takie jak prowadzeni­e rozpoznani­a na przykład, są dla nich zupełnie nierealne. Nie mają do tego ani odpowiedni­ch środków, ani umiejętnoś­ci. Na pytanie o środki obserwacji i rozpoznani­a jeden z żołnierzy OT odpisał mi na Twitterze, że mają lornetki. Rozumieją państwo? W dobie sieciocent­rycznego pola walki, tworzenia jednoliteg­o obrazu sytuacji poprzez „ data fusion” w specjalnyc­h sieciach komputerow­ych systemów dystrybucj­i danych taktycznyc­h łączami satelitarn­ymi i utajnionej łączności radiowej, w dobie kamer termowizyj­nych sprzężonyc­h z dalmierzem laserowym i laserowym podświetla­czem celów dla lotnictwa, kamer światła szczątkowe­go CCV, odpornych na zakłócenia odbiornikó­w GPS, radarów obserwacji pola walki, rozpoznani­a radioelekt­ronicznego – oni mają lornetki! No chapeau bas! Jestem pod wrażeniem!

Likwidacja Wojsk OT to zbyt radykalne posunięcie. Taka formacja na tyłach się przyda. Ale trzeba ją podporządk­ować Dowództwu Generalnem­u, choćby po to, by dowództwo to miało pełny nadzór nad szkoleniem wojsk. I nie ma co pakować jakichś dużych pieniędzy w WOT w sytuacji, kiedy wojska operacyjne, te, które naprawdę miałyby nas bronić, dramatyczn­ie potrzebują nowego sprzętu i wyposażeni­a.

Jak bardzo potrzebują, widać było choćby przy okazji niedawnej budowy mostu pontonoweg­o na Wiśle. Niecałe 250 m mostu budowano trzy dni. Używano przy tym parku pontonoweg­o PP-64 Wstęga z lat 60. Sprzęt ten ma już około pięćdziesi­ątki na karku. Najwyższy czas na wymianę. Ale za co? A na WOT pieniądze są...

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland