Trup w wersalce
Fajbusiewicz na tropie
Irena Bajtała – ofiara mordercy – w latach siedemdziesiątych mieszkała we Wrocławiu na nowym osiedlu Huby w dzielnicy Krzyki. Była starą panną, bowiem nie znalazła mężczyzny, z którym związałaby się na stałe. Stanowiła typ samotnika i uchodziła za osobę nader zasadniczą, bardzo chłodną w kontaktach towarzyskich.
Była już na emeryturze, a wcześniej pracowała jako pielęgniarka, wiele lat asystując znanemu wrocławskiemu profesorowi Akademii Medycznej. Uchodziła tam za osobę bardzo sumienną i obowiązkową. Miała siostrę w Kanadzie i być może dlatego wiele osób sądziło, że jest bogata. Bliskie kontakty utrzymywała tylko z jedną sąsiadką – panią Elżbietą, która od blisko 10 lat miała klucze do jej mieszkania. W czasie wyjazdów zagranicznych pani Ireny to właśnie ona opiekowała się jej domem. Kiedy pani Irena była w Polsce, widywały się codziennie.
W czwartek 7 maja 1991 roku pani Irena wyszła po zakupy do pobliskiego supersamu. Sąsiad widział ją o godz. 9. Wiedziano, że tego dnia miała być na pogrzebie męża kuzynki, ale na cmentarzu się nie zjawiła. Kiedy około godz. 20 panią Bajtałę odwiedziła sąsiadka, gospodyni oglądała powtórkową transmisję rozdania corocznych Oscarów. Ale nie to było najważniejsze dla późniejszych zdarzeń, bowiem w czasie rozmowy sąsiadka zauważyła, że z pokoju przechodzi do łazienki jakaś kobieta (wiek około 30 lat, czarne włosy). Minął dzień...
Pani Elżbieta zauważyła w mieszkaniu pani Ireny uchylone okno. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że tego i następnego dnia nie spotkała sąsiadki. To ją zaniepokoiło, więc swoimi spostrzeżeniami podzieliła się z inną sąsiadką. Nieobecność Ireny Bajtały spowodowała, że pani Elżbieta poprosiła o pomoc policję.
Zwłoki pani Ireny znaleziono w wersalce. Drzwi nie były zamknięte, a z palników kuchennych ulatniał się gaz. Denatka miała na sobie tylko biustonosz, figi i podkolanówki, a na głowie torbę foliową, zaś nogi i ręce skrępowane paskami. W mieszkaniu był idealny porządek. Jak później ustalono, została uduszona cztery dni wcześniej. Z mieszkania pani Ireny nic nie zginęło.
Przesłuchano kilkadziesiąt osób, aby móc odtworzyć ostatnie godziny jej życia. Przypomnijmy, że tragiczne wydarzenia miały miejsce 7 maja 1991 roku we Wrocławiu. Pani Irena musiała tego dnia spodziewać się gościa lub gości – świadczyły o tym większe niż zwykle zakupy. Być może owym gościem była kobieta, którą wieczorem widziała sąsiadka. Osoba, która zamordowała panią Irenę, przebywała w mieszkaniu ponad dobę. Potwierdza ten fakt sąsiadka mieszkająca piętro wyżej, bo 9 maja, czyli już po zabójstwie, widziała rękę otwierającą okno. Być może morderca przebywał tak długo w mieszkaniu, bo chciał zatrzeć ślady. Szybko wykluczono motyw rabunkowy i seksualny, a na pierwszy plan wysunął się mord na tle nieporozumień rodzinnych. Ewentualnie zemsta. Mimo wielu apeli nie zgłosiła się do policji tajemnicza kobieta, która skryła się w łazience. Najprawdopodobniej to ona dokonała tej zbrodni. 25 września 1991 roku prokuratura umorzyła śledztwo z powodu niewykrycia sprawcy zabójstwa. Zajmowałem się tą sprawą dwukrotnie w „Magazynie 997” – również bezskutecznie.
Wiesz coś o tej zbrodni, pisz: rzecznik.kwp@wr.policja.gov.pl