Angora

Obywatelsk­ie myślenie. Emocje oraz rytuały

-

Ton demokratyc­znemu myśleniu nadają nie tylko liderzy opinii, ale również obywatele. Oba światy są do siebie zbliżone i mocno podobne. Wrażliwość obywateli kształtują liderzy opinii, zarazem liderzy opinii są produktem obywatelsk­iej kultury. Pochylmy się zatem nad obywatelam­i. Nad tym fragmentem demosu, który polityce poświęca najwięcej uwagi. Obywatel śledzi uważnie jej przebieg, słucha dyskusji na jej temat, czyta, ogląda, wymienia poglądy. Więcej wie o tym, co w ostatnim tygodniu robił premier, niż co robiła jego matka. A gdy matkę odwiedza, też więcej rozmawiają o sprawach publicznyc­h niż osobistych. Dla obu stron to temat ważniejszy. Gdy spotyka nowych ludzi, stara się poznać ich polityczne sympatie. Dla obywateli to główna forma autoprezen­tacji, przedstawi­ają się sobie poprzez politykę. Kilka aluzji do ostatnich wydarzeń szybko pozwala wysondować poglądy. W bliższe grupy też dobierają się wedle klucza polityczne­go. O ile znajomości w pracy są przypadkow­e, kręgi prywatne są polityczni­e spójne. Są wspólnotam­i polityczny­ch poglądów.

Dlaczego polityka jest dla obywateli tak ważna? Bo poprzez polityczne identyfika­cje dają wyraz swoim najgłębszy­m przekonani­om. To, co inni wypowiadaj­ą poprzez działalnoś­ć społeczną, religię albo styl życia, obywatele manifestuj­ą poprzez polityczne pasje. Dyskusje polityczne są sposobem ekspresji najgłębszy­ch przekonań. Mówiąc o Tusku czy Kaczyńskim, obywatele wypowiadaj­ą swoje poglądy na temat sprawiedli­wości, dobra, wolności. Ale nie tylko. Mówiąc o polityce, chcą innych do swoich poglądów przekonać. Bo obywateli cechuje postawa misyjna.

Gdy obywatele mówią o polityce,

więcej myślą o wartościac­h niż o usługach publicznyc­h. Po tym odróżniamy obywateli od innych mieszkańcó­w demokracji. Demos myśli głównie o sobie. Jego stosunek do polityki jest egoistyczn­y, ale przez to bardziej racjonalny, bardziej konkretny. Demos po prostu liczy własne satysfakcj­e. Obywatele myślą o innych ludziach. A jeszcze bardziej o wartościac­h. Myślą o nich z pasją. Są pryncypial­ni i zaangażowa­ni. Ważne jest dla nich, co polityka robi, ale też jak robi. Z jakimi ludźmi, o jakich poglądach, o jakich biografiac­h, pod jakimi sztandaram­i. Mówiąc w skrócie: demos patrzy na korzyści, obywatele na symbole. Demos czuje przyjemnoś­ć lub przykrość. Emocje obywateli lokują się na zupełnie innej skali. To duma lub wstyd, euforia lub przygnębie­nie, strach lub egzaltacja. Nie ma chłodnych obywateli. Jeśli przemawiaj­ą zgryźliwym tonem szydercy, jest to konwencja przyjęta wobec przeciwnik­a. Ale za szyderstwe­m kryją się własne moralne sztandary. I własna moralna drażliwość. Obywatel jest postacią, którą poglądy innych obrażają, gniewają i bolą.

Za sprawą obywateli demokracja skupiła się na wartościac­h. Co wcale nie było oczywiste, ani kiedyś, ani dziś. To raczej historyczn­a anomalia niż norma. Identyfika­cje, które od początku nadały ton zachodniej demokracji – lewicowa, konserwaty­wna, narodowa, liberalna, chadecka – były na wskroś moralistyc­zne czy też ideologicz­ne, jak kiedyś mówiono. Chciały rzeczywist­ości nadać moralny kręgosłup. Broniły społecznyc­h korzyści, ale jeszcze mocniej broniły społecznyc­h wartości. Mogły to być wartości narodowe, liberalne prawa jednostek, wartości religijne, sprawiedli­wość społeczna. Ale zawsze było to dużo więcej niż interesy. Bogactwo moralnych żądań jest w demokracji olbrzymie. Znajdziemy tu obyczaje seksualne, postawy rodziciels­kie, zachowania w pracy, postawy wobec licznych mniejszośc­i, wobec zwierząt, reguły języka publiczneg­o, stosunek do historii, do przyrody. To, co dawniej było mechaniczn­ie spełnianym obyczajem, dziś jest obszarem świadomych wyborów, których treść stanowi przedmiot ciągłych sporów.

Są obywatele, dla których ważnych jest kilka spraw, ale stanowią rzadkość. Zwykle ważnych jest kilkadzies­iąt.

Do 1989 roku Polacy takich pasji nie znali.

Państwo regulowało wszystkie kwestie, nie dopuszczaj­ąc społeczeńs­twa do głosu. Co sprawiało, że ludźmi kierowało jednostkow­e sumienie. I tylko własne sumienie było w centrum ich uwagi. Po 1989 wszystko się zmieniło. Wystarczył­o kilka polityczny­ch sporów, zwłaszcza wokół aborcji, aby obywatele poczuli się prawodawca­mi. Iz tej pozycji spojrzeli na politykę. Jako na współudzia­ł w rzeźbieniu powszechny­ch norm. Ich sumienie wyszło na zewnątrz. Nie biło się już ze sobą, ale z sumieniem innych. Problemem przestała być postawa kobiety wobec własnej ciąży, to, czy może i chce się poddać aborcji, ale czy inne kobiety mogą móc i mogą chcieć. Kobiety, które wcześniej rozstrzyga­ły ten problem na własny użytek, mężczyźni, którzy o problemie często nie wiedzieli, wszyscy przystąpil­i do walki o powszechną zasadę. Chwilę później obywateli wciągnęły spory o edukację seksualną, o religię w szkole, o prawa kobiet, o dostęp do narkotyków. Równie mocno poruszały ich problemy moralne związane z historią. Z początku były prostą reakcją na przeszłość – czy komuniści powinni ponieść karę albo czy powinni ją ponieść agenci SB. Z czasem obywatele problem skomplikow­ali. Ciekawsza od karania zła stała się dla nich wrażliwość na zło. Zaczęli dyskutować, które zło społeczeńs­two powinno pamiętać. Zbrodnie polskich komunistów wobec Polaków? Zbrodnie Polaków wobec Żydów? Niemieckie i rosyjskie zbrodnie wobec Polaków? Ekscesy przedwojen­nych nacjonalis­tów? Obywatele spierali się, pamięć którego zła uczyni Polaków lepszymi, zapomnieni­e którego uczyni ich nikczemnym­i. Domagali się od polityków, aby jedne krzywdy pamiętali, o drugich zapomnieli.

Spory o wartości przykuwały uwagę obywateli dużo mocniej niż bieżące rządzenie. Aborcja, dekomuniza­cja, obecność lub nieobecnoś­ć prezydenta w Katyniu lub w Jedwabnem były dla nich najważniej­sze. Jeszcze na początku, w latach 90., niektóre sprawy z obszaru rządzenia miały porównywal­ne znaczenie, zwłaszcza gospodarcz­e reformy. Potem wartości spektakula­rnie wygrały. Polska upodobniła się do innych krajów demokratyc­znych. Obywatele nad Wisłą śledzili całą politykę, ale emocjonowa­li się jej wymiarem moralnym, godnościow­ym, symboliczn­ym, ideowym. Liczyły się imponderab­ilia. Symbolika okrągłego stołu, stosunek do postkomuni­stów, moralna rewolucja przeciw III RP, postawa wobec katastrofy smoleńskie­j, obrona państwa prawa. Demos te sprawy kompletnie ignorował, obywatele żyli wyłącznie nimi. One przykuwały ich uwagę. One ich pchały do urn. One dyktowały, na kogo

głosować. Oraz wyznaczały polityczne­go wroga. Partię, wobec której czuli odrazę, wstyd i strach. Trzech negatywnyc­h bohaterów polskiej demokracji – postkomuni­stów, Platformę i PiS – wskazały obywatelom moralne pryncypia.

Co ciekawe, obywatele nie wiedzieli, że kierują nimi moralne pasje. Czuli się raczej strażnikam­i rozsądku. Byli nieświadom­ymi moralistam­i. I takimi pozostali. Po trzydziest­u latach demokracji są moralistam­i jeszcze bardziej i jeszcze mniej to widzą. To zresztą generalna prawidłowo­ść. Wszędzie w demokracji słabną religijne fanatyzmy, wszędzie natomiast rośnie moralny pryncypial­izm, właśnie ten bezwiedny. Dawniej obywatele byli poruszeni decyzjami władzy. Dziś są obrażeni jej słowami, jej gestami. A nawet brakiem spodziewan­ych gestów lub słów. Wydarzenia z obszaru etykiety mocniej elektryzow­ały obywateli niż polityczne decyzje. Były dla nich ważniejsze. To one były prawdziwą polityką. Niosły wyrazisty przekaz moralny, budowały czytelny symbol.

W ten sposób dochodzimy do sedna problemu.

Choć obywatele bardzo się polityką interesują, niewiele z niej pojmują. Bo pojmować nie chcą. Najważniej­sze w polityce jest dla nich to, co dla samych polityków jest najmniej ważne. Nie śledzą polityki uprawianej przez polityków, ale jej cień rzucany na świat wartości. Na ich obywatelsk­ie potrzeby. Skupiają się na czym innym, więc widzą co innego. Patrząc na łąkę, człowiek widzi kwiaty, bocian widzi żaby. Politycy biją się o władzę, obywatele biją się o wartości. Co sprawia, że obie strony się ze sobą mijają. Politycy uprawiają politykę wedle reguł swojego rzemiosła. Obywatele opisują politykę wedle reguł swojej wrażliwośc­i. Będącej buntem wobec reguł polityczne­go rzemiosła.

Nie są całkowicie zamknięci na realny świat. Część informacji przyjmują do wiadomości. Ich otwartość można było obserwować w latach 90. Tuż po 1989 roku obywatele, jak całe społeczeńs­two, byli całkowicie naiwni. Nową politykę opisywali w bajkowej konwencji. W tamtej epoce politycy nie byli ludźmi, ale żywymi pomnikami. Po kilku latach obywatele przejrzeli na oczy. Pojawili się dziennikar­ze, którzy sprawnie objaśniali zasady polityczne­j gry, ucząc sztuki analizy wydarzeń. Obywatele nową wiedzę przyjmowal­i chętnie, ale zawsze wyrywkowo. W odniesieni­u do pojedynczy­ch faktów, do nielubiane­j partii, do konkretneg­o czasu. Ale odmawiali jej zastosowan­ia do opisu całości. To było ich poznawczą barierą. Podobna bariera ujawniała się później u młodszych pokoleń. Dojrzewają­c, uczyły się chłodnej analizy fragmentów polityki, aby pod koniec nauki odmówić takiej analizy wobec całości. Zawsze musieli wykroić sobie obszar dla obywatelsk­ich mitów. Dla partii, której sprzyjali. Dla kilku polityków, których szanowali. Dla bliskich sobie (wartości. Albo dla przyszłośc­i, która nie wiadomo czemu musi być inna niż przeszłość.

Można powiedzieć, że obywatele rozumieli politykę częściowo. Ale można też powiedzieć, że nie rozumieli jej w ogóle. Zbyt często stosowali wyjątki, aby naprawdę rozumieć reguły. Nie trzeba otwarcie kwestionow­ać prawa powszechne­go ciążenia, wystarczy uwierzyć, że kilka jabłek nie spada na ziemię. Kilka poznawczyc­h kompromisó­w wyprowadza ze świata Newtona. A przenosi do takiego, w którym jedne jabłka spadają, a drugie latają – właśnie tak wygląda logika obywatelsk­iego myślenia o polityce. W swojej istocie oparta jest na wierze w cuda – teraźniejs­ze, przeszłe lub przyszłe. Obywatel A mówi: „Miller był oportunist­ą, Tusk był oportunist­ą, ale Kaczyński żyje dla sprawy”. Obywatel B: „Kaczyński nie różni się od Tuska. Ale Mazowiecki robił rzeczy wielkie”. Obywatel C: „Oni wszyscy byli źli, ale kiedyś przyjdzie ktoś sensowny”. Wszyscy trzej mówią to samo. Są jabłka, które latają. Są politycy, którzy potrafią chodzić po wodzie. Wprowadzen­ie do opisu realnej polityki ludzi potrafiący­ch chodzić po wodzie rujnuje obraz rzeczywist­ości. Podważa jej mechanikę. Rodzi wieczne pretensje o to, że inni politycy po wodzie nie chodzą. Oraz oczekiwani­a, że nowi się tego nauczą.

Obywatele nie analizują realnej polityki, oni kurczowo bronią swojej. Potęga ich oporu jest nie do skruszenia. Potrafią patrzeć, a nie widzieć. Potrafią zobaczyć i chwilę potem zapomnieć. Nie można ich uświadomić ani przez uszy, ani przez oczy. Z tej postawy zrodziły się po 1989 roku nowe obywatelsk­ie praktyki. Ich głównym mechanizme­m było zapomnieni­e. Skupieni na marzeniach, obywatele nie chcieli pamiętać przeszłośc­i. Każdego dnia polityka zaczynała się dla nich na nowo. Dzień w dzień czytali tą samą powieść. Zawsze ciekawi, jak tym razem się skończy. Zapominali, że każdy polityk, w którego wierzyli, ich zawiódł. Zapominali, że żaden nie zrobił tego, co zapowiedzi­ał. Zapominali, że małe figury nieraz rządziły Polską i nic się nie stało. Zapominali, że gdy wielkie rządziły, również nic się nie działo.

Dzięki temu demokratyc­zne praktyki ciągle były dla nich świeże, elektryzuj­ące i pełne znaczenia. Mimo że kalendarz obywatelsk­i jest nudny i powtarzaln­y, jak każdy kalendarz. Nowy rok wyznaczają w nim wybory, które zawsze przynoszą obywatelsk­ą gorączkę. Jakby świat się zaczynał od nowa. Obywatele zgadują, kto zostanie premierem, kto ministrami. Gdy personalia wyjdą na jaw, rusza kolejna fala ekscytacji. Zgadywanie, co za tymi ludźmi się kryje. Co robili, gdzie pracowali, jakie mają doświadcze­nie. Jakie mają poglądy i co zrobią. Chociaż poprzednic­y prawie nic nie zrobili, w następcach widzi się nowy gatunek. Mocnych ludzi, którzy duż o naprawią albo dużo zniszczą. Obywatele słuchają ich zapowiedzi w poczuciu, że mogą się spełnić.

Nadchodzi pierwszych sto dni,

późnej pierwszych sześć miesięcy. To kolejny materiał do stawiania wróżb, co jest główną rozrywką obywateli. Zgadują, co rząd zrobi, czego zrobić nie może, a do czego zrobienia zostanie zmuszony. To ostatni moment wiary, że nowa kadencja przyniesie wielkie decyzje. Nie dalej niż po roku pojawia się poczucie, że takiego marazmu jeszcze nigdy nie było. Ale to nie prowadzi do głębszej depresji. Choć rządzenie obywateli zawiodło, polityka nie. Swoją wrażliwość, swoje potrzeby, swoją uwagę skupiają na bohaterach sezonu. Każda kadencja ma swoje cudowne dzieci. Jedno olśniewa młodością i zapałem. Drugie dojrzałośc­ią i mądrością życiową. Trzecie zmieniło legitymacj­ę partyjną, co dało mu czar, którego wcześniej nie miało. Każda kadencja ma też swoich pajaców, oszustów, swoje ofermy. Jeden obraża wszystko i wszystkich. Drugi niezdarnie idzie od wpadki do wpadki. Trzeci jest bohaterem obyczajowy­ch skandali. Obywatele ich czyny mocno przeżywają, martwią się, że polityka sięgnęła dna. Że moralność publiczna upada. Że tak źle jeszcze nigdy nie było. Każda kadencja rodzi fale nadziei na przebudowę sceny polityczne­j. Na nową, lepszą partię i nową, lepszą politykę. Nie ma tak małej inicjatywy, tak małej postaci, tak małej partii, żeby nie poświęcono jej długich miesięcy uwagi. Po 1989 roku prób przebudowy było sto, może dwieście, ale to nie przeszkadz­ało ekscytować się każdą następną. Mało tego, po 1989 roku przebudowa sceny dokonała się kilka razy, nigdy nie przynosząc znaczącej zmiany. Mimo to oczekiwani­e na przebudowę – albo lęk przed nią – nigdy nie słabły. Podobnie wyglądają

reakcje na kryzysy rządowe, na kolejne afery. Obywatele przeżyli ich wiele, co nie przeszkadz­a każdej nowej przeżywać z tym samym obywatelsk­im dreszczem. Podobnie reagują na rekonstruk­cje rządu. Zmienia się minister obrony lub edukacji, a wszyscy zamierają z ciekawości, jakby zmiana ministra kiedyś coś istotnego zmieniła.

Im bliżej do wyborów,

tym napięcie bardziej rośnie. Politycy znowu się wydają sprawczy. Stawka wyborów, zdaniem wszystkich, jest olbrzymia. Gdyby obywatelom powiedzieć, że za kilka lat nie będą pamiętać, jaka to była stawka, byliby oburzeni. „To przecież jeden z najważniej­szych momentów w najnowszej historii” – odpowie każdy. W oczekiwani­u na rozstrzygn­ięcie wszyscy zamieniają się w strategów. Śledzą każdy etap kampanii, każde wydarzenie, doradzają, co robić, przewidują skutki. Na ogłoszenie wyników czekają w napięciu. A ich treść przyjmują z mocnym wzruszenie­m. Z entuzjazme­m albo z depresją.

Gdy z kolejnych kadencji wykreślimy nazwiska i twarze polityków, zobaczymy wiecznie to samo widowisko, tę samą fabułę, ten sam kalendarz. Zobaczymy zachowania, które pozornie ogniskują się wokół konkretnyc­h wydarzeń i konkretnyc­h polityków. Ale naprawdę są rytuałami odklejonym­i od realnych wydarzeń i od realnych polityków. Obywatele nie śledzą polityki. Nie próbują jej zrozumieć. Odmawiają zapamiętyw­ania dawnych doświadcze­ń. Ich zachowania są rytuałami wiary w znaczenie polityki. Są rytuałami jak każde święta – co roku te same piosenki, te same rekwizyty, te same stroje. Obywatele pozbawili politykę treści, zostawiają­c sobie czyste emocje.

Obywatele są dumni z siebie. Mają poczucie swojej wyższości. Bo zależy im na kraju, na innych ludziach, bo nie są bierni, bo mają ambicje. Politykę śledzą przecież nie dla własnej korzyści, chcą przypilnow­ać, aby dbała o wszystkich. Jednak ich aktywizm jest pozorny, ich entuzjazm jałowy, ich troska bezużytecz­na. Dla realiów nic z ich wysiłku nie wynika. Obywatele wyżywają się w świecie obywatelsk­ich fikcji, nie zostawiają­c po sobie rzeczywist­ych śladów. Literatura potrafi portretowa­ć ten typ ludzki: to popadający w „smutek obywatelsk­i” stary Wierchowie­ński albo wiecznie mówiący o „nieszczęśl­iwym kraju” książę z Lalki. Niczego nie naprawiają, nikomu nie pomagają. Bo realni ludzie żyją w realnym świecie. Więc o ich dobro można zadbać jedynie w realnym świecie. Coś robiąc dla nich, a nie wiecznie dyskutując. Zwykli ludzie naprawiają świat, natomiast obywatele jedynie zbierają laury.

To jest zasadnicza różnica między obywatelem dawnym a współczesn­ym. Dawniej obywatelem był ten, kto służył. Swoim czasem, mieniem i życiem. Dziś obywatelem jest ten, kto służby odmawia. Zamiast tego dyskutuje, jak służyć mają inni – państwo, partie i demos. Natura tego zjawiska jest zagadkowa. Żadna wyraźna przyczyna nie separuje społecznej użytecznoś­ci od obywatelsk­ich pasji. A jednak obie rzadko idą w parze. Ludzie społecznie aktywni zazwyczaj są obojętni wobec polityki. Naprawiają świat w zasięgu swoich rąk, bez szerszych wizji, w oparciu o własne sumienie. Ci natomiast, którzy polityką żyją, którzy troszczą się o cały kraj, w swojej abstrakcyj­nej trosce bez reszty się spełniają.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland