Za Ziobrą nikt płakał nie będzie...
Kiedy 27 sierpnia w TVN24 usłyszałem od premiera, że poseł PiS robiący aktualnie za prezesa tej partii, największej z trzech tworzących Zjednoczoną Prawicę, będzie po jesiennych wyborach zdecydowanie lepszym szefem rządu niż on, uznałem, że ten wazeliniarski polityczny neofita nie ma zielonego pojęcia, jaki może być rzeczywisty cel działań posła, który kazał mu robić za premiera pewnie tylko dlatego, że podpowiedziano mu o nabytych umiejętnościach kreatywnej księgowości. Przy dobrej koniunkturze gospodarczej w Europie i na świecie jeszcze w ubiegłym roku Pan Kłamczuszek mógł sobie poszaleć – ale to już się definitywnie kończy, o czym sam mówił tej samej dziennikarce jeszcze w marcu tego roku.
Często słyszę i czytam, że „Kaczyński to dyktator”. Owszem, tak, ale tylko dla członków PiS, o czym wielu się przekonało. Na dyktatora kraju też się nie nadaje. Marzy mu się przedwojenny sanacyjny model zarządzania państwem, ale Józef Piłsudski nie był ani liberalnym demokratą, ani dyktatorem, bo i warunki były inne. Wydaje się, że „polityczny półanalfabeta” – jak nazwał posła jeden z tygodników – czerpie wzorce z lat dzieciństwa, wzorce bardziej z epoki Mieczysława Moczara niż Edwarda Gierka.
Do frakcyjnych walk wewnątrz partii, polowania na szpiegów, wrogów ustroju i opozycjonistów, do przykręcania śruby, zamkniętych granic, a nawet krwawych zamieszek niewiele już brakuje. Wygrana PiS to dokończenie destrukcji sądów (Ziobro nie będzie już potrzebny), repolonizacja mediów – a włączenie w struktury partii struktur dowódczych wojska, policji i służb specjalnych już powoli następuje, bo konstytucja (której wojskowi też nie przestrzegają) to dla posła nic nieznacząca broszurka.
Afera hejterska nie miała wszak miejsca w resorcie bezpośrednio kierowanym przez PiS, ale uderza brutalnie i bezpośrednio w jej wizerunek jako partii ideowej. Wywalenie trzech sędziów jest najlepszym dowodem winy Zbigniewa Ziobry. Tak to odbierają prości ludzie na wsi, w której mieszkam, z ramowymi antenami TV na dachu domu. A skoro tak, to poseł Jarosław K. nakazał, jak zawsze, w całym kraju zrobić własne sondaże i wie już, że Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry może mu zabrać nawet 5 procent poparcia – a to naprawdę dużo. Nie tolerując nieudolnych wykonawców, którzy dali się złapać na brudnej robocie, poseł może kazać odesłać szefa Solidarnej Polski w kajdankach na Rakowiecką – a nawet dać mu ekstracelę bez dostępu do mediów. Wśród prokuratorów, którzy tak dla picu dopiero po kilku dniach od wybuchu skandalu weszli do resortu Ziobry po nośniki elektroniczne, MOGĄ być ludzie protoplasty Mieczysława Moczara, czyli Mariusza Kamińskiego – takich scenariuszy wykluczyć już nie można. Zwykły poseł wie, że nikt za Ziobrą płakać nie będzie, a gdyby po wyborach brakło mu kilku posłów do magicznej liczby 231, bez problemu ich „dokupi”.
Można by zapytać: Gdzie leży granica wytrzymałości moich rodaków na nadużycia, przestępstwa i jawne kłamstwa obecnej władzy? Niestety, nikt nie zna odpowiedzi. Pisowski, i nie tylko, elektorat bierze kasę za przymykanie oczu i za odwracanie głowy. A dlaczego? Bo przed wyborami, jak na razie, aktualne jest motto nie ILE mogą wytrzymać, ale ZA ILE. Idźmy zatem na wybory i powstrzymajmy dziecięce marzenia posła Jarosława Kaczyńskiego. FILEMON (imię, nazwisko i adres internetowy do wiadomości redakcji)