Weneckie rozdanie
Najsilniejszą kartą tegorocznej Wenecji okazał się „Joker” w reżyserii Todda Phillipsa i to on zdobył nagrodę główną – Złotego Lwa. Tych, którzy coś dla siebie ugrali, było naprawdę wielu. Nie tylko producenci, reżyserzy i aktorzy, lecz także styliści gwiazd i organizacje społeczne zabiegające o różne prawa.
Na obu polskich reżyserów prezentujących swoje filmy na festiwalu spadł deszcz uznania. Wielki nieobecny Roman Polański został uhonorowany Srebrnym Lwem (odebrała go Lady in Red, czyli jego żona Emmanuelle Seigner w asymetrycznej sukni), Green Drop Award (od organizacji pozarządowej zajmującej się zrównoważonym rozwojem), nagrodą krytyki społecznej (od studenckiego stowarzyszenia kultury UCL) oraz prestiżową nagrodą krytyków FIPRESCI. Z nomenklaturą tej ostatniej i doliczeniem się trofeów FIPRESCI w dorobku reżysera było trochę zamieszania.
Otóż Międzynarodowa Federacja Krytyków Filmowych dała swój laur Polańskiemu, ale nie było to ustanowione w 1999 roku Grand Prix – bo ta nazwa jest zarezerwowana dla nagrody FIPRESCI dla najlepszego filmu minionego roku – i w 2019 roku przypadnie ono, za Romę, Alfonsowi Cuarónowi (wręczenie 20 września na festiwalu w San Sebastián). Oficer i szpieg otrzymał nagrodę FIPRESCI, jaką Federacja od 1948 roku premiuje filmy na najważniejszych festiwalach. W tym roku, przed Wenecją, nagrodziła nią dzieła prezentowane w Palm Springs, Berlinie, Seattle, Prisztinie, Motovun, Locarno i Haugesund. W ramach festiwalu w Wenecji Polański po raz drugi został laureatem tej nagrody (pierwszy raz w 1962 roku za Nóż w wodzie). Natomiast ma też na koncie Grand Prix FIPRESCI, które dostał w 2010 roku za Autora widmo.
Z kolei Jana Komasę doceniono nagrodą LABEL, dzięki której Boże Ciało będzie wyświetlane w 59 krajach, a także nagrodą za zainteresowanie problematyką inkluzji społecznej, przyznaną przez Uniwersytet w Padwie i forum kulturalne „Król Edyp” (nazwa pochodzi od goszczącej artystów łodzi należącej do zamordowanego reżysera Pasoliniego i malarza Zigainy).
Lwy za całokształt twórczości powędrowały do Pedra Almodóvara (podobno to wymarzony prezent na zbliżające się 70. urodziny hiszpańskiego reżysera) i aktorki „najbardziej na świecie nielubiącej gotować”, 83-letniej Julie Andrews. Sekretem dobrej formy niezapomnianej Mary Poppins jest rzucanie przekleństwami zawsze wtedy, kiedy sytuacja tego wymaga, bo to uwalnia złą energię z każdej prawdziwej damy. Nie ma wątpliwości, że Andrews damą jest w 100 procentach, ponieważ posiada Order Imperium Brytyjskiego.
Gala wręczania statuetek przebiegała sprawnie i dość sztywno. Stylizacją i przemową o Hongkongu wyróżnił się od lat niestarzejący się Yonfan, który odbierał Lwa za najlepszy scenariusz. Najciekawiej wypadł Luca Marinelli wcielający się w Martina Edena, nagrodzony za najlepszą rolę męską Pucharem Volpiego. Lista jego podziękowań nie miała końca, co zawsze się sprawdza, aw podsumowaniu, zgrabnie nawiązując do Jacka Londona marynarza, zadedykował swoją nagrodę osobom takim jak kapitanka Carola Rackete, które na morzu ratują życie desperatom „uciekającym przed niewyobrażalnymi sytuacjami”. Ariana Ascaride, najlepsza aktorka, złożyła podobną deklarację w hołdzie spoczywającym na dnie Morza Śródziemnego.
Na festiwalu na niespotykaną dotąd skalę – z ekranu, w kuluarach, do mikrofonu – wzmacniano głos osób i organizacji zaangażowanych w batalie o ważne prawa, od tych zagwarantowanych w konwencji praw dziecka, po normy dotyczące ochrony środowiska. Tolerowano manifestacje, sprzeciwiano się cenzurze, ujawniano konflikty, pamiętano o uchodźcach. W tle mówiło się o uwolnieniu przez Rosjan ukraińskiego reżysera Olega Sencowa. To znak, że dzisiejsze kino nie jest świątynią czczej rozrywki, ale coraz bardziej wchodzi w strefę sensu i misji.
Chociaż bywało podniośle, to nie zabrakło dobrej zabawy. Ponieważ głównym sponsorem festiwalu była grupa Campari, bitter z alkoholem lał się strumieniami, zwłaszcza na pożegnalnym ekskluzywnym party w hotelu Sina Centurion Palace. Wszyscy szaleli na luzie, bo sesje na czerwonym dywanie już zdążyły obiec tabloidy i internet, więc nie trzeba się było martwić o świeżość oblicza. Generalnie w Wenecji było kolorowo, choć największe elegantki postawiły na sprawdzoną czerwień, jak Monica Bellucci w zmysłowej, pełnej koronek i falbanek kreacji Dolce & Gabbana. Wśród pań dominowały jedwabne tiule, cekiny i rozcięcia od Chanel, Givenchy, Diora oraz Armaniego Privé. Wśród najlepiej ubranych na Lido była Cate Blanchett. W galowej czarno-złotej sukience wyglądała niczym luksusowa bombonierka z witryny paryskiej cukierni. Do tego nietypowe uczesanie: rozpuszczone włosy, podpięte z tyłu z jednej strony biżuteryjnymi spinkami. Juliette Binoche postawiła na perłową biel od Armaniego, do której dobrała klejnoty ręcznej roboty od Marca Bicego, które zachwycają kobiety, bo zapewniają niesamowity blask. Fryzura na współczesną syrenę – mokre fale kończące się dokładnie tam, gdzie zaczyna się biust – miała subtelnie podkreślać seksualność dojrzałej aktorki.
Panowie podczas oficjalnych momentów starali się być nienaganni. Brad Pitt na czerwonym dywanie pokazał się w szytym na miarę smokingu od Brioniego i pod jedwabną muszką. Pozwolił sobie jedynie na niesforne włosy, jak za czasów, gdy grał w filmie Thelma i Louise. Wyglądał jeszcze przystojniej niż zwykle, uśmiechał się chłopięco i cierpliwie rozdawał autografy. Klasycznie, lecz nieco po piracku – w adamaszkowej marynarce, kolczykach i w przyciemnianych niebieskich okularach – wystylizował się Johnny Depp. Mick Jagger nosił sneakersy na każdą okazję, zwłaszcza do smokingu, co się bardzo podobało i na pewno się przyjmie. Roger Waters, o którym wiadomo, że kocha czarne T-shirty, gdy już zapozował w wersji garniturowej, ograniczył się do przewieszenia przez szyję fularu. Ronn Moss osiągnął doskonałość prezencji figury woskowej. (ANS)