Tak się kiedyś żyło
(Głos Wielkopolski) Zmarł Władysław Krupka, autor komiksu o kapitanie Żbiku.
Komiksy o dzielnym kapitanie Milicji Obywatelskiej Janie Żbiku ukazywały się przez piętnaście lat i osiągnęły niebotyczny nakład 11 mln egzemplarzy. 2 września zmarł twórca postaci Żbika, Władysław Krupka.
Komiksy o kapitanie Żbiku, które władze nazywały kolorowymi zeszytami, żeby nie lansować przesadnie nazwy komiks, ukazywały się w latach 1967 – 1982, najpierw w gazetach, potem jako odrębne zeszyty. Łącznie było ich 53, każdy w nakładzie około 220 tys. sztuk. Poza postacią głównego bohatera łączył je charakterystyczny znak graficzny, tzw. palemka, czyli naszywka noszona przez milicjantów na kołnierzach mundurów.
Szczególnie chłopcy kupowali je masowo i to jest poza sporem. Choć współcześni analitycy uważają łączny nakład serii – ponad 11 mln egzemplarzy – za zawyżony. Nie dlatego, że tyle nie wydrukowano, ale dlatego, że wydawnictwo nie przyjmowało od „Ruchu” zwrotów „Żbików” i część egzemplarzy szła pewnie z konieczności na przemiał.
Na przełomie lat 60. i 70. narastało zainteresowanie komiksem. A władza przestawała się upierać, że to kolejny element amerykańskiego imperialistycznego nihilizmu. Atrakcyjność komiksu wyczuli i docenili ówcześni szefowie milicji. „Żbiki” miały poprawiać wizerunek MO w oczach młodego pokolenia. Sukces odniosły dlatego, że były świetnie narysowane (z dialogami nie było już tak dobrze, często raziły sztucznością) i miały wyrazistego bohatera, który mógł się kojarzyć z samym Jamesem Bondem. Nawet jeśli był to Bond na miarę PRL-u. Charakterystyczne dla komiksu rysunki z dymkami podobały się bardzo. Wciągała wartka akcja każdego z odcinków. A trochę drętwe albo nasycone ideologią dialogi mniej raziły w czasach, gdy podobna nowomowa płynęła na co dzień z radiowych i telewizyjnych głośników.
Łącznie przy zeszytach „Żbika” pracowało kilkanaście osób przy tworzeniu fabuł i osiem przy rysowaniu. W pamięci czytelników najmocniej zostali trzej z nich: Grzegorz Rosiński, Bogusław Polch i Jerzy Wróblewski. Rosiński stał się później znany jako twórca Thorgala. Na okładce odcinka „Diadem Tamary” narysował porucznika Żbika bez czapki. Cenzura nie chciała rysunku puścić. Funkcjonariusz musi być w czapce. Rysownik się uparł. Tłumaczył, że skoro milicjant walczy w tej scenie z bandytą, to czapka podczas stosowania chwytu judo mogła mu spaść. Cenzor dał za wygraną.
Żbik rysowany przez Bogusława Polcha był jak lata 70. Bardziej kolorowy, modny, ubrany w eleganckie koszule i krawaty. Do tego stopnia się podobał, że dostawał listowne propozycje spotkań od czytających komiksy młodych dziewczyn. Ale prawdziwy sznyt amanta nadał postaci milicjanta Jerzy Wróblewski, jeden z głównych autorów magazynu „Relax” i autor różnorodnych komiksów od historii, przez western, po kryminał. Spod jego ręki wyszło około 30 kolorowych „Żbików”.
– Znając stosunek ludzi do ówczesnej milicji, nie liczyliśmy na wielką popularność kapitana Żbika – wspominał po latach ppłk Władysław Krupka, twórca postaci. – Być może stało się tak dlatego, że Żbik wyróżniał się ze swego grona tym, że rzadko kiedy posługiwał się środkami przymusu, że nie zawsze używał broni. Był elegancki, pomagał każdemu, chętnie współpracował z innymi funkcjonariuszami i to bez względu na stopień i zajmowane stanowisko. Nie mówił o polityce i nigdy w niej nie działał.
Władysław Krupka był prawnikiem i podpułkownikiem MO odpowiedzialnym za kontakty z plastykami, filmowcami i dziennikarzami. Jego dziełem było 36 scenariuszy „Żbika” (cztery napisał we współpracy z innymi autorami). Wydał też dwie powieści kryminalne i cztery opowiadania z popularnej serii „Ewa wzywa 07”. W latach 80. przeszedł na emeryturę.
Każdy zeszyt o Janie Żbiku opowiadał nową historię mieszczącą się na 32 stronach. Kapitan prowadził śledztwa w sprawach morderstw, kradzieży i porwań. Tropił szpiegów gospodarczych i wojskowych. W kraju zdarzało mu się na potrzeby śledztwa pracować w szkole w charakterze nauczyciela wf. albo przenikać do środowiska tzw. gitowców. Jego współpracownikami i przyjaciółmi byli często uczniowie w harcerskich mundurach (...).
– Postanowiliśmy stworzyć bohatera jednoznacznie dobrego – przyznawał w rozmowie z dziennikarzem „Przekroju” w 2002 roku Władysław Krupka. – Faktycznie wyszła z tego postać nieco oficjalna i dziś żałuję, że nie uczyniliśmy go bardziej zwyczajnym. Bardzo często zastanawialiśmy się na przykład, czy Żbik nie powinien założyć rodziny albo chociaż mieć dziewczynę.
Autorzy komiksu tej ostatniej pokusie nie ulegli. W otoczeniu Żbika pojawiają się wprawdzie piękne milicjantki: porucznik Ola, oraz funkcjonariuszki (pułkownik Krupka dał im imiona swoich córek, Marzena i Iwona). Ale dzielny kapitan utrzymuje z nimi wyłącznie służbowe relacje. Nie ma w sobie – pod tym względem – nic nie tylko z Bonda, ale nawet z porucznika Borewicza z telewizyjnego serialu „07, zgłoś się”. Jest też odporny na nałogi, jeśli nie liczyć papierosów „Caro”.
Na drugiej stronie zeszytu Żbik konsekwentnie pisał list do czytelników ( w rzeczywistości autorem tych tekstów do „Drogich Przyjaciół” był Władysław Krupka). To już była propaganda bez kostiumu. Namawiał do przestrzegania prawa, angażowania się w życie społeczne i przypominał młodym o kanonach dobrego wychowania. Przekonywał, że milicjanci są przyjaciółmi obywateli, a przestępca, choćby najbardziej przemyślny, sprawiedliwości nie umknie. Ale nawet taka moralina dodana do dobrze opowiedzianej i narysowanej historii jakoś działała. Na podany na końcu adres zwrotny pisali do kapitana Żbika dorośli i dzieci. Informowali o kłusownikach, którzy grasują w ich okolicy, albo o sąsiedzie, który w ostatnim czasie stał się podejrzanie rozrzutny. Można się tylko domyślać, że te donosy trafiały na biurko we właściwym komisariacie.
Osobom, które pisały w listach, że myślą o służbie w milicji, Żbik radził, co mają zrobić, by zostać funkcjonariuszami. Jeden z rysowników, Grzegorz Rosiński, opowiadał kilkanaście lat temu w jednym z wywiadów, że został zatrzymany do kontroli drogowej w drodze powrotnej z Brukseli. Mimo belgijskich dokumentów kierowcy funkcjonariusz domyślił się, że sprawdza tego Rosińskiego od „Żbika”. Gdyby nie pan – przyznał – to ja bym nigdy do milicji nie poszedł.
Dzięki listom z czasem czytelnicy mogli sobie ułożyć biografię dzielnego oficera milicji. Urodzony w 1937, wstąpił do MO, ponieważ w dzieciństwie uratowali mu życie milicjanci. Znalazł się w niebezpieczeństwie, gdy wyśledził ukrywającego się po wojnie esesmana. Na trzeciej stronie okładki drukowano krótki komiks „Za ofiarność i odwagę”. Jego bohaterami byli ludzie odznaczeni za uratowanie życia innym. Wielu stałych czytelników miał też cykl „Nauka i technika w służbie MO” oraz rysunkowy kurs samoobrony jiu-jitsu.
Po raz ostatni komiks ze Żbikiem ukazał się w 1982 roku. Nie tylko dlatego, że zainteresowanie gatunkiem chwilowo spadło. Przede wszystkim zmieniła się doktryna. Komendant MO uważał, że młodzież wcale nie musi milicji kochać ani cenić, najważniejsze, by się bała. Reszty dokonała ekonomia. W rzeczywistości stanu wojennego brakowało pieniędzy na wszystko, nie było ich i na milicyjny komiks.
Nowe życie „Żbika” rozpoczęło się na nowo już w wolnej Polsce. „Ani King Kong, ani Janosik/Nie podobają się naszej Zosi/Jej się podoba kapitan Żbik/ Niebieski mundur, to jego szyk./Łapie złodziei i włamywaczy/Pomaga dzieciom i chorej klaczy/Leczy staruszki, karmi gołąbki/Komu potrzeba, wybija ząbki” – śpiewał ironicznie w 1991 roku w Jarocinie Big Cyc. Rysowany „Żbik” wrócił po równo dwóch dekadach. 24 odcinki komiksu (jego twórcami byli Władysław Krupka, Bogusław Poleli i Władysław Bem) pt. „Gdzie jest wybrzeże w Pourville” czytelnicy znaleźli w 2002 roku w „Bezpłatnym Tygodniku Poznańskim”. Jan Żbik – choć jest jednym z bohaterów – nie jest tu postacią pierwszoplanową. Zastąpił go w tej roli wnuk, Michał Żbik, pracownik Centralnego Biura Śledczego.
W 2008 roku kapitan Żbik zachęcał w ramach kampanii wizerunkowej „Warto wstąpić” – do podjęcia pracy w bydgoskiej policji. – Postanowiłem pójść w twoje ślady, dziadku, i zostać policjantem – mówił w tym komiksie do posiwiałego majora jego mały wnuk.