MY, NARÓD...
Wojciech Wencel – ortodoksyjny, katoprawicowy poeta, felietonista, miłujący nad życie Jarosława Polskęzbawa – swego czasu wyraził się o sobie, tudzież rodakach podobnie myślących jak on: „My, Naród Kaczyńskiego”! Tym zwrotem trafił Wencel w samo sedno. Dziś nie można lepiej określić owych 40 proc. dorosłych Polaków bezkrytycznie popierających Polską Zjednoczoną Partię Prawo i Sprawiedliwość. Oni są autentycznie „Narodem Kaczyńskiego”! Ich nic nie przeraża, nic nie zniechęca do głosowania na kandydatów namaszczonych przez Jarosława. Non stop wybija pisowskie szambo, smród jest coraz większy, ale „Naród Kaczyńskiego” tego nie czuje. Jemu wszystko pięknie pachnie. Tak jest zaczadzony dobrą zmianą. Na „Narodzie Kaczyńskiego” nie robią wrażenia afery i skandale. Jest na nie impregnowany. Wisi mu zwiędłą natką pietruszki partyjniactwo, nepotyzm i brak poszanowania prawa. „Naród Kaczyńskiego” stoi niewzruszony przy swoim wodzu – nadprezydencie, nadpremierze, nadmarszałku, nadwszystkim! Ma bezgraniczne do niego zaufanie. „Narodowi Kaczyńskiego” bardzo podoba się kampania wyborcza PiSlamistów. Jest zachwycony jej rozmachem. Partyjna wierchuszka i jej aparatczyki są wszędzie. W każdym mieście, w każdej gminie i wsi. Na wiecach, festynach, piknikach szczerzą zęby, wychwalają siebie pod niebiosa i obiecują złote góry. Jakby inaczej?! Wszak dzierżą władzę jedynie po to, żeby słuchać ludzi i im służyć! Wielką moc sprawczą ma takie zapewnienie. „Naród Kaczyńskiego” jest zadowolony i usatysfakcjonowany. Nie ma powodów do zmartwień. Dlatego w ogóle nie przejmuje się tym, co się dzieje w rządzie, Sejmie i Senacie. Ma w głębokim poważaniu to, że jego wybrańcy – parlamentarzyści – podczas głosowań nie zwracają uwagi na treść ustaw, uchwał, tylko na to, kto jest wnioskodawcą. Swój czy z opozycji? To jest dla nich najistotniejsze i najważniejsze! Od tego wyłącznie zależy, czy coś zostanie uchwalone, czy też nie. Odchodząc nieco od dywagacji na temat „Narodu Kaczyńskiego”, chciałbym zwrócić uwagę na pewnego rodzaju cyklicznie powtarzające się zjawisko. Występuje ono w gronie debiutujących, świeżo upieczonych parlamentarzystów z lewicy, prawicy i środkowicy. U wszystkich, bez wyjątku. Otóż nie wiadomo skąd, co jest tego przyczyną, że wraz z wyborem na posła, senatora pojawia się u większości z nich przekonanie, iż spływa na nich jakaś niesłychana mądrość, pewnego rodzaju dostojeństwo, tudzież nieomylność w formułowaniu opinii i sądów. Pierwszym przejawem tego intelektualnego ubogacenia jest to, że owi wybrańcy narodu przestają chodzić i zaczynają kroczyć. Nie mówią, tylko przemawiają. Z łatwością przychodzi im bezpodstawne oskarżanie przeciwników politycznych, wystawianie im świadectw moralności i przyzwoitości. Szybko przyswajają sobie najgorsze, najpodlejsze cechy zachowania swoich starszych partyjnych kolegów, medialnych gwiazdorów. Od nich się uczą kłamstwa, chamstwa, bezczelności i obłudy! Że też takie ohydne, nielicujące z wartościami chrześcijańskimi zachowanie pisowskich parlamentarzystów nie obraża rozmodlonego na maksa „Narodu Kaczyńskiego”! Dalibóg tego nie pojmuję!