Pływające farmy
Platforma z 32 krowami jest przycumowana niedaleko Schiedam w Holandii.
W rotterdamskim porcie, z daleka od łąk i w dodatku na wodzie, hodowane są z powodzeniem krowy.
Farmę przycumowano blisko Schiedam, miasta od XVI wieku słynącego z ginu Jenever. I już wtedy niewiele się tam marnowało. Odpadki z produkcji alkoholu zjadały w paszy krowy, których obornik użyźniał piaszczyste ziemie wykorzystywane przez rolników.
Rok temu na jednym z kanałów portu Merwehaven przycumowano platformę z 32 krowami. Każdego dnia „pływającą farmę” mijają ogromne kontenerowce, bo „Merwehaven” jest częścią długiego na 40 km, największego w Europie, portu w Rotterdamie.
Konstrukcja pływa na stalowej ramie o wymiarach 27 na 27 metrów. Na nią naciągnięta jest specjalna membrana, przez którą przesiąka mocz krów zbierany i przetwarzany na wodę do podlewania. Z kolei deszczówkę magazynuje specjalnie skonstruowany dach. Przydaje się ona nie tylko zwierzętom, bo na farmie przez cały rok przy sztucznym świetle hodowane są także trawy, koniczyna i lucerna. A naturalny bluszcz oplata sztuczne drzewa, które dają krowom cień.
Na pokładzie głównym znajduje się obora oraz stanowiska z robotami udojowymi. Zakład wyposażony jest w najnowocześniejszą technologię. Do obsługi wystarczy jeden rolnik. Albert Boersen spogląda jedynie na aplikację w telefonie. Zwierzęta karmione są automatycznie, a specjalny robot usuwa ich odchody. Na miejscu przetwarza się je w nawóz, który odbiera m.in. pobliski klub piłkarski. Oprócz hodowanych na miejscu świeżych roślin krowy jedzą siano pomieszane z paszą, która jest mieszaniną odpadków z okolicznych firm: z browarów przywożone są wysłodziny, z młynów otręby, od producenta frytek obierki ziemniaków, a z boisk piłkarskich świeżo skoszona trwa.
Krowy oddają dziennie około 800 litrów mleka. Pod głównym pokładem ulokowano maszyny do przetwarzania i pakowania produktów oraz sklep. Wielu okolicznych mieszkańców kupuje tam świeży produkt. Reszta jest pasteryzowana i trafia do mleczarni na lądzie, gdzie robiony jest jogurt. Odbiorcą mleka jest też sklep internetowy „Picnic”, który po świeże mleko przysyła elektryczne pojazdy dostawcze.
– Pomysł narodził się już w 2012 roku, gdy mój partner życiowy Peter pracował nad projektem w Nowym Jorku. Wtedy huragan „Sandy” uderzył z dużą siłą. Po dwóch dniach w tym ośmiomilionowym mieście zabrakło świeżej żywności na półkach sklepowych, bo żywioł uszkodził terminale logistyczne, a przez zalane ulice nie mogły przejechać dostawy żywności z innych części Stanów. Wtedy pomyśleliśmy, żeby produkować świeżą, zdrową żywność bezpośrednio na wodzie, w samym centrum dużego miasta, i zaczęliśmy rozwijać tę ideę – opowiedziała Reutersowi Minke van Wingerden, która z partnerem założyła w Rotterdamie firmę „Beladon”. – Poza tym większość dużych miast leży nad rzekami. Trzeba wykorzystać tę przestrzeń i ulokować produkcję jak najbliżej odbiorców, żeby ograniczyć koszty transportu. A wraz z ociepleniem klimatu lądów nadających się pod uprawę i hodowlę będzie przecież coraz mniej.
Toby Sterling, reporter Reutersa, który zwiedził farmę, napisał: „Zwierzęta zdają się nie zauważać, że spędzają czas na futurystycznej platformie unoszącej się na wodzie, i to w otoczeniu ciągle przepływających dużych statków”. A van Wingerden dodała: „We Fryzji, skąd pochodzę, często przewoziliśmy barkami krowy z wyspy na wyspę. Nie zauważyliśmy, żeby bały się wody albo cierpiały na chorobę morską. Poza tym platforma naszej farmy jest duża i stabilna, a na wielkich jednostkach, takich jak wycieczkowce, także ludzie lepiej znoszą bujanie”. W razie potrzeby, np. sztormu, zwierzęta mogą po kładce zejść na ląd.
Plan i wykonanie pierwszej na świecie pływającej farmy dla krów kosztowało „Beladon” 2,5 mln euro. Teraz pracuje nad kolejnymi projektami na wodzie: fermą kurczaków oraz szklarnią. Następną platformę dla krów chce zacumować w Singapurze. (PKU)