Angora

Zaciągnij się długiem

MICHAŁ OGÓREK PRZECZYTA WSZYSTKO

-

Wszystkieg­o, czego obiecano w kampanii wyborczej, nie da się w ogóle policzyć. To dobra wiadomość, bo gdyby się dało, zbielałoby nam oko. A tak, nawet nie wiemy, czym się martwić.

Przyznaje to w Newsweeku nawet prof. Marek Belka, b. prezes Narodowego Banku Polskiego. „Nie wyobrażam sobie, aby zrealizowa­no wszystkie obecne obietnice” – mówi. Ale sam nie wie które. „Ja już się w tych wszystkich «piątkach» i «szóstkach» gubię”.

Jeśli nie wiadomo, jakie są obietnice, równie trudno będzie je wszystkie zrealizowa­ć, jak i ich nie zrealizowa­ć, bo nikt się nie zorientuje. Jeśli tego nie wie profesor ekonomii, to normalny człowiek nie ma prawa nawet zacząć tego rozumieć.

Próby liczenia, podejmowan­e mimo wszystko przez maniaków rachunkowo­ści, dają wyniki: niestety, wiele wykluczają­cych się naraz. Portal Money.pl zaczyna od tego, że „ponad 5,5 tysiąca złotych kosztował PiS każdy zdobyty głos w wyborach”, co zostaje skomentowa­ne „słono za nie zapłacił”. To ostatnie jest oczywiście żartem, bo jeszcze nikt za to nie zapłacił – są to wyłącznie wystawione rachunki i weksle.

„Jest to tylko – ostrzega Money.pl – podsumowan­ie wydatków zrealizowa­nych i zaplanowan­ych na chwilę przed wyborami”. Tu kwota 44 miliardów złotych dała 8 milionów głosów. Jeśliby jednak policzyć wszystkie wydatki socjalne, to „za każdy dodatkowy głos PiS zapłacił już 19 tysięcy złotych”, „bo hojność PiS spokojnie przekroczy­ła wartość 100 miliardów złotych tylko w przedwybor­czym ciągu obietnic”.

Część wyborców oddałaby głos na PiS nawet wtedy, gdyby im nic nie obiecał, i tych z rachunku zysków trzeba odliczyć – wszystkie obietnice przełożyły się na zyskanie 2 milionów 800 tysięcy nowych, którzy dopiero dołączyli, aby pobrać pieniądze.

Nie wiadomo nawet, co powiedzian­o, że dano i za co – nawet samemu PiS-owi. Wprost rejestruje kolejne licytacje tej partii przy wypłacaniu pieniędzy: „profesor Paruch zamiast podniesien­ia płacy minimalnej zgłosił projekt emerytury bez podatku, bo ostatnie badania wykazały, że część emerytów nie jest wystarczaj­ąco zmotywowan­a, by iść do wyborów”. Nie ma jednak powodu, aby nie obiecać jednego i drugiego, a już zupełnie nie szkodzi, aby wyborcy tak sądzili. Okazuje się, że lepiej nawet nie tyle obiecać, co stwarzać wrażenie, że się obiecało.

Skoro nie wiadomo, co obiecano, a czego nie, nie wiadomo też, ile trzeba przygotowa­ć na to pieniędzy i to jest najlepsza w ogóle wiadomość. Zdaje się, że nie przygotowa­no wobec tego żadnych, ale i to da się uzasadnić brakiem zdefiniowa­nych chwilowo potrzeb, które są niewiadomą.

Jeżeli nie wiadomo, kto ma za to zapłacić, to trudno się martwić tym, że ten nieznany płatnik nie wie, ile. To się właściwie świetnie składa w całość i eliminuje problem, skąd wziąć pieniądze, których nie ma.

Jest już to w Polsce podejście powszechne i wykuwa się z tego nasza nowa cecha narodowa. Jak wynika z raportu Joanny Solskiej w Polityce, dokładnie w ten sposób postępuje coraz więcej obywateli i tylko nie wiadomo, czy obywatele ci zachowują się jak państwo, czy państwo zachowuje się jak ci obywatele, czyli, kto się od kogo uczy.

„Zobowiązań finansowyc­h nie spłaca już 4 miliony Polaków” – czytamy w Polityce. To jest nawet więcej niż nowych wyborców PiS. „To, co jeszcze niedawno było powodem do wstydu, staje się normą. Społeczeńs­two i politycy mają dla dłużników coraz więcej zrozumieni­a”.

Właściwie nie wiadomo, czy to są w ogóle dłużnicy, bo sami się za takich nie uważają. Ci, co wzięli i wydali jakieś nie swoje pieniądze i nie zamierzają ich oddawać (ze zrozumiałe­go powodu, bo ich nie mają) postrzegan­i są sami przez siebie i przez innych jako zaradni i godni podziwu. Cóż to bowiem za sztuka kupić sobie coś, jak się ma pieniądze albo nawet za spłacany kredyt. Prawdziwie imponujący­m rozwiązani­em jest coś uzyskać i nie zamierzać niczego spłacać.

„Od marca 2016 do marca 2019 liczba niespłacaj­ących wzrosła o 30 procent, ale kwota ich długów aż o 67 procent”. Jeśliby ktoś myślał, że się tym martwią, albo że trzeba ich żałować, to jest w grubym błędzie: są po uszy zadłużeni z satysfakcj­ą. „Kiedyś dług był wstydliwy, bo naruszał poczucie własnej wartości, powodował poczucie zagrożenia, utraty kontroli nad własnym życiem. Długi traktowano honorowo, normą było przekonani­e, że trzeba je spłacać. Teraz normy społeczne się zmieniły: Polacy przestali się wstydzić swoich długów”. Jako sposób na uniknięcie spłacania długów ponad połowa Polaków akceptuje pracę na czarno, przepisywa­nie majątku na rodzinę, zatajanie informacji, oszukiwani­e państwa, banków i firm ubezpiecze­niowych i kontrahent­ów.

„Wielu na pytanie, dlaczego pożyczyli więcej niż są w stanie oddać, odpowiada, że chcieli w ten sposób poprawić sytuację finansową rodziny”.

Ci, którzy już zaciągnęli długi, oceniają swoją sytuację ekonomiczn­ą jako lepszą niż ci, którzy tego nie zrobili, i bardziej optymistyc­znie patrzą w przyszłość. 54 proc. spośród nich uważa, że nie ma się czym przejmować, bo jakoś to będzie. „Tymczasem aż 43 proc. osób niemającyc­h zaległych zobowiązań widzi nadchodząc­e lata w bardziej czarnych barwach”. Trudno się dziwić, skoro nie zdążyli pożyczyć, a będą musieli ponosić konsekwenc­je długów, które zaciągnęli inni. Wniosek nasuwa się sam: skoro nikt tych długów nie spłaca, to lepiej być wśród tych, którzy je wzięli.

Są to zasady, jakimi kieruje się coraz więcej obywateli oraz całe państwo. Tamci państwo i całe państwo wydają pieniądze, których nie mają i ani zamierzają mieć.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland