DLACZEGO POZWALAMY?!
Okazja uczczenia jubileuszu
Dziś felieton dwuwątkowy. Najpierw odniosę się do zachowania Mariana Banasia, człowieka, który przestał kaczystom się kłaniać. Znarowił się, zhardział, podskakuje i bryka. Jak twierdzą politycy zbliżeni do pancernego Mariana, po wyborze na szefa NIK-u stał się niezależny. Sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem. Mało tego, poczuł w swoich trzewiach tak wielką siłę i odwagę, że pokazał lokatorowi z Nowogrodzkiej środkowy palec. Nie widziałem, nie wiem, co tam komu Banaś pokazał, ale w mediach taki właśnie jego obraz malują. Twardziela, który sprzeciwił się woli Kaczyńskiego. Osobiście nie wierzę w tę propagandową bajeczkę stworzoną li tylko po to, żeby ciemnemu ludowi zrobić wodę z mózgu. Ta cała szopka z Banasiem to ruchy pozorowane, pisowska ustawka i nic poza tym! Prymitywne przedstawienie z dobrym carem i złym bojarem w rolach głównych. Gdyby faktycznie Kaczyński chciał pozbyć się Banasia, usunąć go ze stanowiska i sceny politycznej zrobiłby to już dawno i nie byłoby po nim śladu. Sposobów na błyskawiczne rozprawienie się z pancernym Marianem ma Jarosław Wszechmogący tysiąc sto pięćdziesiąt albo i więcej. Tylko ludzie naiwni, podatni na propagandę mogą wierzyć w to, że Kaczyński przejmuje się konstytucją, przestrzega jej zapisów i dlatego nie rusza Banasia. Wszak ustawa zasadnicza gwarantuje mu niezależność i nietykalność. No „myly państwo”, jak powiada Wałęsa, bez jaj. Dla kaczystowskiej władzy łatwiej złamać konstytucję niż splunąć. Żaden problem. Mogą to zrobić w każdej chwili. Mają za sobą cztery lata praktyki! Reasumując: show musi trwać ku uciesze gawiedzi. Banaś zaś potrzebny jest Kaczyńskiemu. Pancerny Marian będzie taki samodzielny i niezależny, że bez mrugnięcia okiem wykona każde polecenie Jarosława Polskęzbawa! Nie tacy niezłomni jedzą mu z ręki. Naprawdę zdziwię się i to bardzo, gdy okaże się, że jest inaczej niż przypuszczam. Na szczęście nie jestem saperem, więc mogę się mylić!
Drugą sprawą, która przykuła moją uwagę, jest wypowiedź byłego wojewody lubelskiego, obecnego posła PiS-u Przemysława Czarnka. Będąc uczestnikiem odbywającej się na KUL-u konferencji, wyjaśnił zebranym, po co Bóg stworzył kobiety: „Jak się dzieci rodzi w wieku 30 lat, to ile ich można urodzić? To są konsekwencje mówienia, że nie muszą robić tego, do czego zostały przez Boga powołane. Zwierzęta to wiedzą, dziki to wiedzą, a my nie wiemy. My zatraciliśmy instynkt samozachowawczy jako gatunek, już nie mówię, jako chrześcijanie!”. Ja od zawsze czułem, przypuszczałem, że z babami jest coś nie tak. Teraz już wiem, że kobietom nie tylko wiedzy, ale też instynktu samozachowawczego brak. Nawet dziki są od nich mądrzejsze. Na szczęście światły łeb z Lublina, chrześcijanin pełną gębą, zawsze gotowy do kopulacji w celu podtrzymania gatunku, uświadomił mi to wszystko. Czas najwyższy zabrać się za baby i głośno powiedzieć im, do czego zostały przez Boga powołane, tudzież ustawowo nakazać im, żeby rodziły, rodziły i nie ustawały w tym dziele. Oporne zaś, unikające stosunków prokreacyjnych, izolować i wsadzać do więzienia na tak długo, aż nabiorą rozumu i chęci!
Było to przed pięćdziesięciu laty. Moje młodzieńcze marzenia o aplikacji adwokackiej powoli zaczęły rozpływać się w działalności publicystycznej, pracy w radiu i planach wydawniczych.
Aż tu niespodziewanie pewien kolega ze studiów i działacz akademicki otrzymał propozycję pokierowania Państwowym Przedsiębiorstwem Imprez Estradowych. Tak się wtedy nazywała popularna i do dziś ceniona Estrada Poznańska. Postawiono jednak warunek. Musi tam wejść ekipa złożona z działaczy ruchu kulturalnego skupionego wokół ówczesnego ZSP, aby tak skompletowany młodzieżowy zespół poradził sobie z podejrzewanymi o różne przekręty wygami ówczesnego show-biznesu.
– Zgódź się przyjąć szefostwo artystyczne chociaż na rok – przekonywał mnie mój niegdysiejszy przyjaciel, kandydat na dyrektora naczelnego. Po wielu wahaniach zdecydowałem się, dodatkowo zachęcany przez Alojzego Andrzeja Łuczaka, ówczesnego dyrektora Filharmonii i twórcę fenomenalnej Pro Sinfoniki, a przedtem charyzmatycznego szefa tej właśnie Estrady, której tajemnice znał doskonale i natychmiast rozpoczął mi je zdradzać z niezwykłą kompetencją i fantazją.
Skoro po sukcesach w Estradzie Łuczak został dyrektorem Filharmonii, to może kiedyś spotka i mnie podobna propozycja – myślałem. Zaraz potem przeżyłem rok pełen doświadczeń w kierowaniu artystycznymi przedsięwzięciami, nabierania doświadczenia w pracy zespołowej, programowania repertuaru rozrywkowego (i nie tylko), edukacyjnego i teatralnego. Postanowiłem na przykład wyprodukować objazdową wersję Krainy uśmiechu Lehara, której adaptację i reżyserię powierzyłem Wandzie Jakubowskiej, primadonnie Operetki Poznańskiej, śpiewającej również w tym spektaklu rolę Lizy. W obsadach znalazły się czołowe gwiazdy teatrów muzycznych Poznania: Janina Rozelówna, Marian Kouba, Ewa Wójciak, Władysław Wdowicki, Jan Adamczyk, Piotr Trella, Rajmund Nowicki – jako kierownik muzyczny na czele niewielkiego zespołu – i podobny liczebnie balet, któremu choreografię ułożył Henryk Konwiński debiutujący w tej roli na profesjonalnej scenie. Wystawiliśmy ponad 350 spektakli w całej Wielkopolsce i wielu innych miastach i miasteczkach rozsianych po całym kraju.
W czasie tego mojego sezonu estradowego powstał Cygański Zespół Pieśni i Tańca „Roma”, Kabaret Tey z charyzmatycznym Zenonem Laskowikiem i autorem wspaniałych tekstów Krzysztofem Jaślarem (Filip był wtedy jeszcze niemowlęciem), prezentowany cyklicznie w Zamku program Poznań nocą czy adresowane do małych miejscowości Podorywki dla rozrywki. W ich programie na gitarze grał i rozbawiał publiczność Laskowik, a arię z Madame Butterfly śpiewała okropnym głosem przy akompaniamencie akordeonu (graliśmy to głównie w miejscowościach, gdzie nie było fortepianu) żona ówczesnego sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR, którą musieliśmy angażować, aby utrzymać się w Estradzie.
Niestety, mnie się to nie udało. Nierozważnie komentowałem sztukę wokalną tej wewnątrzpartyjnej gwiazdy, twierdząc, że na skutek jej śpiewania należy… wywietrzyć salę. Po jej debiucie w Tosce napisałem w „Gazecie Poznańskiej”, że godny zapamiętania był tylko kostium, w którym wystąpiła (notabene odziedziczony po Antoninie Kaweckiej). Tego było już za wiele. Sekretarz partii – mąż napiętnowanej pseudośpiewaczki – wezwał mnie do siebie i kazał napisać dymisję, ale bez daty, po czym schował ją do szuflady. Obiecał datę wpisać własnoręcznie, jeśli tylko się nie poprawię.
Następnego dnia poprosiłem wojewodę poznańskiego – już oficjalnie – o odwołanie mnie z tego stanowiska. Sądziłem, że w mojej obronie staną współpracownicy, koledzy, artyści. Niestety, głosu w tej sprawie nie zabrał nawet mój niegdysiejszy przyjaciel, przed rokiem namawiający mnie na wspólną pracę w Estradzie.
W ten sposób zamiast na bruku znalazłem się na stanowisku asystenta dyrektora Opery Śląskiej w Bytomiu. Jej dyrektor pozazdrościł bowiem asystentów, których zatrudniali dyrektorzy śląskich kopalń. Rekomendacji udzieliła mi osobiście sama Maria Fołtyn, co było jej rzadko szlachetnym wyczynem, którego nie mogę zapomnieć do dziś.
Tak rozpoczęło się moje życie w służbie opery, baletu, muzyki, działalności impresaryjnej, organizacji festiwali, wszelkiego rodzaju promocji i związanej z tym publicystyki. Przez to minione półwiecze mierzyłem się z o wiele większymi zadaniami niż te, na których połamałem sobie zęby w Estradzie. Okazuje się jednak, że „dobrze wspomina się minione zło” – jak powiada któryś uczony poeta.
Mój niezapomniany mistrz, operowy ojciec i przyjaciel Bogdan Paprocki twierdził, że „po pół wieku funkcjonowania, wstając rano, zawsze jest okazja, aby uczcić jakiś jubileusz”. Na ten mój postanowiłem zaprosić do poznańskiej „Sceny na piętrze” przy ul. Masztalarskiej w sobotę 2 listopada o godz. 19 wszystkich, którzy pomieszczą się na tamtejszej niewielkiej, ale sympatycznej widowni. W programie – jak napisano w zaproszeniu – będzie garść wspomnień, gwiazdy, przyjaciele i plany na przyszłość.
Dla czytelników trzymających w ręku ten felieton z „Angory” proszę dyrekcję Estrady Poznańskiej chociaż o miejsca dostawne. A więc do zobaczenia!