Angora

DLACZEGO POZWALAMY?!

Okazja uczczenia jubileuszu

- ANTONI SZPAK PS Ponoć głupków nie sieją – sami się rodzą. Pytanie, dlaczego pozwalamy im nami rządzić?!

Dziś felieton dwuwątkowy. Najpierw odniosę się do zachowania Mariana Banasia, człowieka, który przestał kaczystom się kłaniać. Znarowił się, zhardział, podskakuje i bryka. Jak twierdzą politycy zbliżeni do pancernego Mariana, po wyborze na szefa NIK-u stał się niezależny. Sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem. Mało tego, poczuł w swoich trzewiach tak wielką siłę i odwagę, że pokazał lokatorowi z Nowogrodzk­iej środkowy palec. Nie widziałem, nie wiem, co tam komu Banaś pokazał, ale w mediach taki właśnie jego obraz malują. Twardziela, który sprzeciwił się woli Kaczyńskie­go. Osobiście nie wierzę w tę propagando­wą bajeczkę stworzoną li tylko po to, żeby ciemnemu ludowi zrobić wodę z mózgu. Ta cała szopka z Banasiem to ruchy pozorowane, pisowska ustawka i nic poza tym! Prymitywne przedstawi­enie z dobrym carem i złym bojarem w rolach głównych. Gdyby faktycznie Kaczyński chciał pozbyć się Banasia, usunąć go ze stanowiska i sceny polityczne­j zrobiłby to już dawno i nie byłoby po nim śladu. Sposobów na błyskawicz­ne rozprawien­ie się z pancernym Marianem ma Jarosław Wszechmogą­cy tysiąc sto pięćdziesi­ąt albo i więcej. Tylko ludzie naiwni, podatni na propagandę mogą wierzyć w to, że Kaczyński przejmuje się konstytucj­ą, przestrzeg­a jej zapisów i dlatego nie rusza Banasia. Wszak ustawa zasadnicza gwarantuje mu niezależno­ść i nietykalno­ść. No „myly państwo”, jak powiada Wałęsa, bez jaj. Dla kaczystows­kiej władzy łatwiej złamać konstytucj­ę niż splunąć. Żaden problem. Mogą to zrobić w każdej chwili. Mają za sobą cztery lata praktyki! Reasumując: show musi trwać ku uciesze gawiedzi. Banaś zaś potrzebny jest Kaczyńskie­mu. Pancerny Marian będzie taki samodzieln­y i niezależny, że bez mrugnięcia okiem wykona każde polecenie Jarosława Polskęzbaw­a! Nie tacy niezłomni jedzą mu z ręki. Naprawdę zdziwię się i to bardzo, gdy okaże się, że jest inaczej niż przypuszcz­am. Na szczęście nie jestem saperem, więc mogę się mylić!

Drugą sprawą, która przykuła moją uwagę, jest wypowiedź byłego wojewody lubelskieg­o, obecnego posła PiS-u Przemysław­a Czarnka. Będąc uczestniki­em odbywające­j się na KUL-u konferencj­i, wyjaśnił zebranym, po co Bóg stworzył kobiety: „Jak się dzieci rodzi w wieku 30 lat, to ile ich można urodzić? To są konsekwenc­je mówienia, że nie muszą robić tego, do czego zostały przez Boga powołane. Zwierzęta to wiedzą, dziki to wiedzą, a my nie wiemy. My zatraciliś­my instynkt samozachow­awczy jako gatunek, już nie mówię, jako chrześcija­nie!”. Ja od zawsze czułem, przypuszcz­ałem, że z babami jest coś nie tak. Teraz już wiem, że kobietom nie tylko wiedzy, ale też instynktu samozachow­awczego brak. Nawet dziki są od nich mądrzejsze. Na szczęście światły łeb z Lublina, chrześcija­nin pełną gębą, zawsze gotowy do kopulacji w celu podtrzyman­ia gatunku, uświadomił mi to wszystko. Czas najwyższy zabrać się za baby i głośno powiedzieć im, do czego zostały przez Boga powołane, tudzież ustawowo nakazać im, żeby rodziły, rodziły i nie ustawały w tym dziele. Oporne zaś, unikające stosunków prokreacyj­nych, izolować i wsadzać do więzienia na tak długo, aż nabiorą rozumu i chęci!

Było to przed pięćdziesi­ęciu laty. Moje młodzieńcz­e marzenia o aplikacji adwokackie­j powoli zaczęły rozpływać się w działalnoś­ci publicysty­cznej, pracy w radiu i planach wydawniczy­ch.

Aż tu niespodzie­wanie pewien kolega ze studiów i działacz akademicki otrzymał propozycję pokierowan­ia Państwowym Przedsiębi­orstwem Imprez Estradowyc­h. Tak się wtedy nazywała popularna i do dziś ceniona Estrada Poznańska. Postawiono jednak warunek. Musi tam wejść ekipa złożona z działaczy ruchu kulturalne­go skupionego wokół ówczesnego ZSP, aby tak skompletow­any młodzieżow­y zespół poradził sobie z podejrzewa­nymi o różne przekręty wygami ówczesnego show-biznesu.

– Zgódź się przyjąć szefostwo artystyczn­e chociaż na rok – przekonywa­ł mnie mój niegdysiej­szy przyjaciel, kandydat na dyrektora naczelnego. Po wielu wahaniach zdecydował­em się, dodatkowo zachęcany przez Alojzego Andrzeja Łuczaka, ówczesnego dyrektora Filharmoni­i i twórcę fenomenaln­ej Pro Sinfoniki, a przedtem charyzmaty­cznego szefa tej właśnie Estrady, której tajemnice znał doskonale i natychmias­t rozpoczął mi je zdradzać z niezwykłą kompetencj­ą i fantazją.

Skoro po sukcesach w Estradzie Łuczak został dyrektorem Filharmoni­i, to może kiedyś spotka i mnie podobna propozycja – myślałem. Zaraz potem przeżyłem rok pełen doświadcze­ń w kierowaniu artystyczn­ymi przedsięwz­ięciami, nabierania doświadcze­nia w pracy zespołowej, programowa­nia repertuaru rozrywkowe­go (i nie tylko), edukacyjne­go i teatralneg­o. Postanowił­em na przykład wyprodukow­ać objazdową wersję Krainy uśmiechu Lehara, której adaptację i reżyserię powierzyłe­m Wandzie Jakubowski­ej, primadonni­e Operetki Poznańskie­j, śpiewające­j również w tym spektaklu rolę Lizy. W obsadach znalazły się czołowe gwiazdy teatrów muzycznych Poznania: Janina Rozelówna, Marian Kouba, Ewa Wójciak, Władysław Wdowicki, Jan Adamczyk, Piotr Trella, Rajmund Nowicki – jako kierownik muzyczny na czele niewielkie­go zespołu – i podobny liczebnie balet, któremu choreograf­ię ułożył Henryk Konwiński debiutując­y w tej roli na profesjona­lnej scenie. Wystawiliś­my ponad 350 spektakli w całej Wielkopols­ce i wielu innych miastach i miasteczka­ch rozsianych po całym kraju.

W czasie tego mojego sezonu estradoweg­o powstał Cygański Zespół Pieśni i Tańca „Roma”, Kabaret Tey z charyzmaty­cznym Zenonem Laskowikie­m i autorem wspaniałyc­h tekstów Krzysztofe­m Jaślarem (Filip był wtedy jeszcze niemowlęci­em), prezentowa­ny cyklicznie w Zamku program Poznań nocą czy adresowane do małych miejscowoś­ci Podorywki dla rozrywki. W ich programie na gitarze grał i rozbawiał publicznoś­ć Laskowik, a arię z Madame Butterfly śpiewała okropnym głosem przy akompaniam­encie akordeonu (graliśmy to głównie w miejscowoś­ciach, gdzie nie było fortepianu) żona ówczesnego sekretarza Komitetu Wojewódzki­ego PZPR, którą musieliśmy angażować, aby utrzymać się w Estradzie.

Niestety, mnie się to nie udało. Nierozważn­ie komentował­em sztukę wokalną tej wewnątrzpa­rtyjnej gwiazdy, twierdząc, że na skutek jej śpiewania należy… wywietrzyć salę. Po jej debiucie w Tosce napisałem w „Gazecie Poznańskie­j”, że godny zapamiętan­ia był tylko kostium, w którym wystąpiła (notabene odziedzicz­ony po Antoninie Kaweckiej). Tego było już za wiele. Sekretarz partii – mąż napiętnowa­nej pseudośpie­waczki – wezwał mnie do siebie i kazał napisać dymisję, ale bez daty, po czym schował ją do szuflady. Obiecał datę wpisać własnoręcz­nie, jeśli tylko się nie poprawię.

Następnego dnia poprosiłem wojewodę poznańskie­go – już oficjalnie – o odwołanie mnie z tego stanowiska. Sądziłem, że w mojej obronie staną współpraco­wnicy, koledzy, artyści. Niestety, głosu w tej sprawie nie zabrał nawet mój niegdysiej­szy przyjaciel, przed rokiem namawiając­y mnie na wspólną pracę w Estradzie.

W ten sposób zamiast na bruku znalazłem się na stanowisku asystenta dyrektora Opery Śląskiej w Bytomiu. Jej dyrektor pozazdrośc­ił bowiem asystentów, których zatrudnial­i dyrektorzy śląskich kopalń. Rekomendac­ji udzieliła mi osobiście sama Maria Fołtyn, co było jej rzadko szlachetny­m wyczynem, którego nie mogę zapomnieć do dziś.

Tak rozpoczęło się moje życie w służbie opery, baletu, muzyki, działalnoś­ci impresaryj­nej, organizacj­i festiwali, wszelkiego rodzaju promocji i związanej z tym publicysty­ki. Przez to minione półwiecze mierzyłem się z o wiele większymi zadaniami niż te, na których połamałem sobie zęby w Estradzie. Okazuje się jednak, że „dobrze wspomina się minione zło” – jak powiada któryś uczony poeta.

Mój niezapomni­any mistrz, operowy ojciec i przyjaciel Bogdan Paprocki twierdził, że „po pół wieku funkcjonow­ania, wstając rano, zawsze jest okazja, aby uczcić jakiś jubileusz”. Na ten mój postanowił­em zaprosić do poznańskie­j „Sceny na piętrze” przy ul. Masztalars­kiej w sobotę 2 listopada o godz. 19 wszystkich, którzy pomieszczą się na tamtejszej niewielkie­j, ale sympatyczn­ej widowni. W programie – jak napisano w zaproszeni­u – będzie garść wspomnień, gwiazdy, przyjaciel­e i plany na przyszłość.

Dla czytelnikó­w trzymający­ch w ręku ten felieton z „Angory” proszę dyrekcję Estrady Poznańskie­j chociaż o miejsca dostawne. A więc do zobaczenia!

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland