Młodzież patrzy w dół
MICHAŁ OGÓREK PRZECZYTA WSZYSTKO
Nie znając wyników wyborów, można by pomyśleć, że wygrani przegrali, a przegrani wygrali. Pisma prawicowe przekonują same siebie, żeby się cieszyć, i się wzajemnie do tego – jak napisano w Polityce – „szturchają”. Liberalne tygodniki po raz pierwszy od wielu miesięcy nie wyszły zmartwione.
Wrażenie zamiany ról jest powszechne. „W zwycięskim obozie dominują dość smutne nastroje, zaś w Koalicji Obywatelskiej mimo przegranej zapanowała radość” – notuje Wprost. „W znacznie lepszych nastrojach są ci, którzy arytmetycznie przegrali” – wtóruje Polityka i pisze o zwycięzcach: „Jeśli rzucenie tak wielkich sił na front nie przyniosło miażdżącego zwycięstwa, to już nie przyniesie. Pochód stracił impet i chyba też entuzjazm”.
Zwycięzcy wyborów nie cieszą się tak dalece, że pragną uznania ich za sfałszowane. Nikt nie podważa ich zwycięstwa, tylko oni sami.
Widzą, że z nowymi wyborami muszą się jak najbardziej śpieszyć, bo jak dorosną następni wyborcy, to już na tych nieprzekonanych do siebie samych zwycięzców nie zagłosują. Sieci alarmują, że wśród uczniów i studentów wyniki są zupełnie inne niż wśród ogółu społeczeństwa: 24 proc. głosów zostało oddanych na Koalicję Obywatelską, 23 proc. na SLD, a PiS jest dopiero na trzecim miejscu z 22 proc. Młodzi do 29. roku życia też zagłosowali inaczej: PiS prowadzi w tej grupie tylko z 26 proc., KO ma 24, Konfederacja – 20, Lewica – 17 i PSL – 10.
Młodzi uznawani byli dotychczas za takich, których to wszystko mało obchodzi; na demonstracje nie chodzili, z zacietrzewienia starych się podśmiewali, ale – okazuje się – swoje wiedzą. Zachowują się w sumie dużo bardziej dojrzale: zamiast krzyczeć i histeryzować, idą po cichu skreślić.
Czy to się komuś podoba, czy nie, z młodzieżą trzeba się liczyć, bo – jak mówiło się jeszcze w PRL-u – to ona będzie nam wypłacać emerytury. Dziś wprawdzie nie ma takiej groźby, bo jest jeszcze gorzej: gdyby to od niej zależało, nie wypłaciłaby nam żadnych emerytur, jeśli nie zrobimy tego sami.
Stres więc jest, bo to, w którą stronę pójdą młodzi, będzie rozstrzygające. Polityka przypomina, że „prezes Kaczyński po wygranych wyborach od razu zapowiedział «przyjrzenie się grupom społecznym, które nas nie poparły». Nie wiadomo, co prawda, dlaczego miałby się im przyglądać, ale zapowiedź baczniejszego obserwowania oponentów brzmi jak groźba”.
Cóż z baczniejszego przyglądania się młodym wynika? Że ich życie przeniosło się tym razem nie do podziemia – jak w stanie wojennym – ale do przyziemia. Młodzi patrzą wyłącznie w dół, wpatrując się bez przerwy w ekran swojego telefonu i nie podnosząc praktycznie nigdy głowy. Ktoś, kto wymyślił, że w telefon trzeba się wgapiać, będąc zgarbionym, nie tylko zaprogramował pokolenie pochylonych głów, ale pokrzywionych kręgosłupów. Przecież można to było chyba skonstruować jakoś tak, aby użytkowników nie ściągać w dół!
Cała ich aktywność odbywa się na malutkim ekraniku, dużo poniżej horyzontu, do którego został sprowadzony cały świat. W tym wycinku się wszystko rozgrywa.
Tygodnik Wprost pochylił się z kolei nad tymi pochylonymi i wysyła im powiadomienia. 23 proc. z grupy 15 – 19 lat i 26 proc. z grupy 25 – 34 lata żyje w ciągłym lęku, że coś ich może ominąć, jeśli przez chwilę nie zerkną na ekran. Ich życie sprowadza się do „wpatrywania się w telefon i angażowania w treści, które się na nim pojawią”. Są jak gdyby programowani przez komunikaty, które otrzymują, i nawet gdy to, co się wyświetla, nie jest personalnie adresowane do nich, traktują to jako polecenia, wskazówki i impulsy dla siebie.
Z punktu widzenia kogoś, kto chciałby nimi kierować, wydaje się to sytuacją wymarzoną, jednakże momentem kluczowym jest, z jakiego źródła są gotowi te komunikaty odbierać. To jest nie do ustalenia.
Okazuje się, że jedna trzecia z grupy najbardziej uzależnionych od sterowania telefonem „sprawdza go w trakcie mszy lub nabożeństwa”. Nie znajdują dla siebie żadnych wskazówek w kościele (choć niby po to tam przyszli) i ksiądz, zamiast kazać z ambony, powinien im coś kazać ledowo na ekranie; niestety, raczej go tam nie wpuszczą. Mało tego: w trakcie mszy lub nabożeństwa sprawdza telefon 6 proc. z ogółu obecnych w kościele, wykorzystując do tego częste momenty, w których i tak trzeba spuścić głowę, a i ksiądz nie wiadomo po co tak ciągle ją pochyla.
Prawicowo-religianckie Sieci nie piszą w tym kontekście wyjątkowo o Kościele, a jedynie o osobach, które są „online 24 godziny na dobę”, co w tym piśmie musi obejmować przecież i obowiązkową niedzielną mszę.
Czy dla partii politycznych wynikają stąd jakieś wnioski? Raczej nie trzynasta emerytura byłaby wabikiem dla wyborców, ale trzynasta apka; nie nowe żłobki dla dzieci, ale nowe żłobki i grafiki w telefonie.
Czegóż się można spodziewać na przyszłość? Oto jaki „postęp” i „przełom” anonsuje entuzjastycznie tygodnik Wprost, reklamując najnowsze wynalazki: „Nitka wszyta w bluzę albo krótkie spodenki pozwoli bezprzewodowo naładować smartfona podczas joggingu”. Telefon pobiegnie wszędzie za nimi.