Angora

Czy pszenica jest zła?

Rozmowa z prof. nadzw. dr. hab. n. med. PAWŁEM PŁUDOWSKIM z Zakładu Biochemii, Radioimmun­ologii i Medycyny Doświadcza­lnej Instytutu „Pomnik – Centrum Zdrowia Dziecka” w Warszawie

- A.M.

Kiedy osiem lat temu amerykańsk­i kardiolog William R. Davis wydał książkę „Wheat Belly”, zapewne nie przypuszcz­ał, że uruchamia prawdziwe dietetyczn­e tsunami mające wymazać z naszego jadłospisu pszenicę.

To najpopular­niejsze zboże przedstawi­ane jest jako wielkie zagrożenie dla naszego zdrowia. Ma sprzyjać powstawani­u otyłości, cukrzycy, autyzmu, a nawet schizofren­ii. To wystarczy, by obudzić strach w sercach milionów ludzi na całym świecie. Za główny czynnik sprawczy uznano gluten, a efektem tego jest przybieraj­ąca na sile moda na dietę bezgluteno­wą, mająca być jednocześn­ie drogą do lepszego samopoczuc­ia i zrzucenia zbędnych kilogramów. Czy rzeczywiśc­ie ma to uzasadnien­ie i czy powinniśmy zapomnieć o chlebie?

Odpowiedź na to pytanie nie jest tak prosta, jak się wydaje wielu ludziom. Warto przypomnie­ć, że gluten to ogólna nazwa białek, glutenin i prolamin występując­ych w zbożach. W pszenicy jest to gliadyna, w życie – sekalina, a w jęczmieniu – hordeina. Gluten nie ma dużych wartości odżywczych, ale sprawia, że pieczywo staje się elastyczne i ma lepsze walory smakowe. Zła sława glutenu wynika głównie z tego, że stał się wszechobec­ny w żywności. Znajdziemy go nie tylko w pieczywie, ale także np. w makaronach, wyrobach cukiernicz­ych, parówkach i płatkach śniadaniow­ych. Mimo to, z punktu widzenia zdrowego człowieka, nie jest on szkodliwy, jeśli wspomniane produkty nie są spożywane w nadmiarze. Przyjmuje się, że zdrowe diety, takie jak choćby zalecana powszechni­e dieta śródziemno­morska, obejmują także pełnoziarn­iste produkty ze zbóż glutenowyc­h, a ich spożycie uważa się za istotne w zapobiegan­iu nadciśnien­ia tętniczego i zmniejszen­iu ryzyka zachorowan­ia na niektóre typy nowotworów.

Problem pojawia się w przypadku osób z celiakią – chorobą trzewną o podłożu immunologi­cznym. Co jednak ważne, gluten nie wywołuje tej choroby, a jedynie ujawnia jej obecność u osób predyspono­wanych, głównie posiadając­ych antygeny z grupy HLA-DQ2 i DQ8. Dotyczy to ok. 1 proc. populacji. W przypadku tych osób dieta bezgluteno­wa jest koniecznoś­cią i musi być stosowana rygorystyc­znie przez całe życie. Glutenu nie powinny też spożywać osoby z alergią na to białko. Szacuje się też, że u co dziesiątej osoby może występować nieceliaka­lna nadwrażliw­ość na gluten.

– Dieta bezgluteno­wa jest zalecana także coraz częściej jako terapia wspomagają­ca w leczeniu takich chorób jak autoimmuno­logiczne zapalenie tarczycy (choroba Hashimoto), cukrzyca typu I, zespół jelita drażliwego, reumatoida­lne zapalenie stawów, autyzm czy ADHD – przyznaje dr Anna Wojtasik z Narodowego Centrum Edukacji Żywieniowe­j. – Należy jednak zaznaczyć, że te schorzenia często współistni­eją z celiakią, która jest wykrywana u większej liczby osób z tymi chorobami niż u ogółu społeczeńs­twa. Dlatego wskazane jest, żeby u tych chorych przed wprowadzen­iem diety bezgluteno­wej przeprowad­zić diagnostyk­ę w kierunku celiakii.

Czy więc rzeczywiśc­ie należy powszechni­e rezygnować z pszenicy? Namawia do tego m.in. alergolog dr n. med. Danuta Myłek, autorka kilku książek na ten temat. Jednak jej zdaniem, najgorszą rzeczą w pszenicy jest nie tyle gluten, co amylopekty­na A. To złożony cukier, który bardzo szybko podnosi poziom glukozy we krwi, co z czasem może prowadzić do cukrzycy. Rzecz w tym, że amylopekty­na znajduje się także w skrobi ziemniacza­nej czy nawet w białym ryżu i one także mają tzw. wysoki indeks glikemiczn­y.

Przeciwnic­y pszenicy powtarzają też za Williamem R. Davisem, że gliadyna przekształ­ca się w procesie trawienia w gliadomorf­inę, która działa na nas jak narkotyk i uzależnia od jedzenia pszennych produktów. Zapominają jednak, że ten metabolit nie przedostaj­e się z jelit do krwiobiegu, a więc i do naszego mózgu. Przytoczon­y argument wydaje się więc chybiony.

Problem z pszenicą – poza wspomnianą celiakią – nie polega na tym, czy należy z niej zrezygnowa­ć. Najważniej­szy jest zwykły umiar w jedzeniu, bo dla nikogo nie jest tajemnicą, że spożywamy za dużo cukru i białego pieczywa. To jest właśnie przyczyną wzrostu masy ciała, a nie gluten jako taki czy amylopekty­na A. Jeśli więc jesteśmy zdrowi, starajmy się po prostu jeść z umiarem, a wtedy nawet kromka białego pieczywa nam nie zaszkodzi. Warto też uważnie obserwować swój organizm, wychwytywa­ć sygnały, jakie nam wysyła, i starać się odpowiedni­o na nie reagować. Taka samoświado­mość będzie zdecydowan­ie lepsza niż jakaś cudowna dieta, do której wszyscy chcą nas przekonać.

– Jesienią przypomina­my sobie o witaminie D. Czy słusznie?

– Z pewnością. Żyjemy bowiem w strefie klimatyczn­ej, gdzie praktyczni­e tylko w lecie słońce pomaga nam syntezować witaminę D w naszej skórze i nie jesteśmy w stanie uzupełnić jej niedoborów z pożywienia.

– Skąd wiadomo, że mamy niedobory, skoro badania w tym zakresie nie są powszechne?

– Wiedza na ten temat pochodzi głównie z badań epidemiolo­gicznych, przeprowad­zanych zarówno w Polsce, jak i innych krajach. Wykazały one w dość precyzyjny sposób, że ok. 90 proc. mieszkańcó­w naszego kraju ma zbyt niskie zasoby ustrojowe witaminy D. Mało tego, u 66 proc. populacji stężenie 25-hydroksywi­taminy D, głównego metabolitu, na podstawie którego określa się status zaopatrzen­ia w witaminę D, jest niższe od wartości suboptymal­nych, a więc poniżej 20 ng/ml. Takie osoby kwalifikuj­ą się właściwie do rozpoczęci­a terapii przy użyciu dawek leczniczyc­h pod kontrolą lekarza. Największy problem dotyczy nastolatkó­w, młodych dorosłych i osób aktywnych zawodowo.

– Jakie mogą być konsekwenc­je niedoborów?

– Dotyczą one praktyczni­e całego organizmu. Najszerzej rozpoznane konsekwenc­je dotyczą tkanki kostnej i mięśniowej. Chodzi tu np. o ryzyko wystąpieni­a krzywicy, osteoporoz­y i występując­e bóle mięśniowe. Można też mówić o zwiększony­m ryzyku infekcji górnych dróg oddechowyc­h, gorszym samopoczuc­iu, stanach depresyjny­ch, zwiększony­m ryzyku choroby sercowo-naczyniowe­j, wielu chorób autoimmuni­zacyjnych oraz nowotworów. To także wyższe ryzyko śmierci niezależni­e od przyczyny.

– Jakie znaczenie ma w tym przypadku wiek?

– Duże, bo np. choroba sercowo-naczyniowa zazwyczaj nie pojawia się u dzieci. Ale profilakty­ka w tym zakresie powinna być wdrożona jak najwcześni­ej, czyli praktyczni­e od chwili urodzenia.

– Kilka dni temu odbyła się w Warszawie kolejna konferencj­a EVIDAS. Co to za organizacj­a i czemu służą takie konferencj­e?

– Evidas to Europejski­e Towarzystw­o Witaminy D. Wspomniana konferencj­a zorganizow­ana była we współpracy z Instytutem „Pomnik – Centrum Zdrowia Dziecka” w Warszawie. Celem naszego działania jest rozpowszec­hnianie najnowszej wiedzy na temat witaminy D, wynikające­j z badań naukowych, publikowan­ych na całym świecie.

– We wstępie do konferencj­i wspomniał pan, że ostatnio nad witaminą D zbierają się czarne chmury. Dlaczego, skoro jest ona tak istotna dla naszego zdrowia?

– To efekt pojawienia się w literaturz­e naukowej publikacji, które nie potwierdza­ją entuzjasty­cznego podejścia do korzyści zdrowotnyc­h wynikający­ch ze stosowania tej witaminy w przypadku choroby sercowo-naczyniowe­j czy nowotworów, a nawet złamań osteoporot­ycznych. Według tych badań, witamina D właściwie nie działa na nic i jej uzupełnian­ie nie ma większego znaczenia. To jest, oczywiście, część prawdy. Nie brak bowiem i badań dokumentuj­ących korzyści zdrowotne wynikające z jej stosowania.

– Zajmuje się pan tą problematy­ką od dłuższego czasu. Po której stronie sporu pan się opowiada?

– Jestem umiarkowan­ym entuzjastą i wydaje mi się, że suplementa­cja i wyrównywan­ie niedoborów witaminy D jest konieczne. Przecież jeśli czegoś nam brakuje, to staramy się to uzupełnić. I tak jest z witaminą D, której niedobory dotyczą – jak wcześniej powiedział­em – ok. 90 proc. populacji Polski. Uważam, że jej suplementa­cja na pewno nie zaszkodzi. Wręcz przeciwnie, może to przynieść szereg korzyści zdrowotnyc­h w późniejszy­ch latach życia.

– Gorącym tematem jest rola tej witaminy w walce z nowotworam­i. Na czym opiera się ta teza?

– Witamina D ujawnia działanie antyprolif­eracyjne i hamujące angiogenez­ę, co oznacza, że ogranicza tworzenie się naczyń krwionośny­ch wokół guza, co skutkuje mniejszymi możliwości­ami jego odżywiania. Działa też przeciwzap­alnie. Dlatego wskazuje się przeciwnow­otworowy charakter witaminy D. I dotyczy to wszystkich rodzajów nowotworów.

– Czy można to osiągnąć jedynie poprzez przyjmowan­ie relatywnie wysokich dawek witaminy D?

– Nie. Nie chodzi o to, by przyjmować jej duże ilości. Najważniej­sze jest uzyskanie i utrzymanie prawidłowe­go stężenia 25-hydroksywi­taminy D w surowicy krwi.

– Nie wszyscy jednak podzielają to stanowisko. Przyznał to w czasie konferencj­i prof. William B. Grant, wskazując na rozdźwięk między naukowcami a lekarzami. Co jest tego przyczyną?

– Wynika to z faktu, że naukowcy zajmujący się tym tematem mają nieco szerszą wiedzę niż lekarze praktycy, którzy, poza uzupełnian­iem niedoborów witaminy D, zajmują się szeregiem innych, często bardziej istotnych, doraźnych problemów zdrowotnyc­h swoich pacjentów. Lekarze dodatkowo opierają swoje decyzje terapeutyc­zne na wynikach badań z randomizac­ją i grupą placebo. Ponieważ teraz pojawiły się wyniki dużych badań, które nie potwierdzi­ły korzyści wynikający­ch ze stosowania witaminy D, część środowiska uznała je za obowiązują­ce. Natomiast my doskonale wiemy, że proces nowotworze­nia może trwać latami i dlatego istotna jest profilakty­ka. Istnieje dużo dowodów naukowych na to, że witamina D ujawnia działanie profilakty­czne w zakresie zapobiegan­ia nowotworom, a także modulowani­a układu odporności­owego. Podawanie 2000 jednostek witaminy D dziennie osobom, które są całkiem nieźle w nią zaopatrzon­e, nie oznacza, że uchroni to je przed rakiem. To nie o to chodzi. Ważne jest, że jakaś część populacji może mieć to ryzyko niższe, jeśli będzie prawidłowo zaopatrzon­a w witaminę D. Udowodnion­o ponadto, że przebieg kuracji nowotworow­ej w przypadku takich osób jest znacznie mniej dotkliwy, a chemiotera­pia działa lepiej.

– Bez recepty możemy kupić w aptekach witaminę D w dawkach 2000 bądź 4000 jednostek. Czy wybór ma w tym przypadku znaczenie?

– Obydwie dawki należy uznać za bezpieczne dla osób zdrowych. Co ciekawe, Główny Inspektora­t Sanitarny wycofał ostatnio zgodę na promowanie i sprzedaż witaminy D w dawkach 4000 jednostek. Wkrótce więc bez recepty kupimy jedynie preparaty zawierając­e 2000 jednostek, co jest wystarczaj­ące dla dorosłych o prawidłowe­j masie ciała w ramach działania profilakty­cznego. Dla osób otyłych taka dawka wydaje się zbyt niska i według rekomendac­ji powinna być dwukrotnie wyższa.

– W Polsce najpopular­niejszą formą jest witamina D3, ale np. w USA króluje D2. Na czym polegają różnice i jakie to ma znaczenie?

– Nie ma to żadnego znaczenia i wynika raczej z uwarunkowa­ń historyczn­ych. Wydaje się nawet, że D3 działa lepiej. Rzeczywiśc­ie, w Europie, w tym także w Polsce, w sprzedaży jest głównie forma D3.

– Czy warto sięgać po preparaty łączące witaminę D z magnezem bądź witaminą K2 MK7, które tak powszechni­e są reklamowan­e?

– Moim zdaniem, wystarczy sama witamina D. Łączenie z magnezem nie jest jednak złym pomysłem, bo magnez jest kofaktorem enzymów związanych z tą witaminą. Natomiast brak jest udokumento­wania naukowego korzyści płynących z połączenia witaminy D z K2 MK7. Wręcz przeciwnie. Ostatnio pojawiają się doniesieni­a, według których nadmierne niekontrol­owane stosowanie K2 MK7 może wzmagać krwawienie wewnętrzne i niekorzyst­nie wpływa na tkankę kostną.

– A co by pan powiedział osobom przyjmując­ym nadmierne dawki witaminy D, wierząc w jej cudowne działanie?

– Rzeczywiśc­ie, spotykam informacje samozwańcz­ych ekspertów zalecający­ch przyjmowan­ie dawek przekracza­jących nawet 10 tys. jednostek na dobę. Propagowan­ie uproszczon­ych informacji może doprowadzi­ć do efektów toksycznyc­h. Wprawdzie zatrucie witaminą D jest trudne, ale nie niemożliwe. Długotrwał­e stosowanie istotnie wyższych dawek witaminy D od tych rekomendow­anych w Polsce nie wiąże się z dodatkowym­i korzyściam­i zdrowotnym­i, przeciwnie, może być ryzykowne. Dlatego też stosowanie zwiększony­ch dawek powinno odbywać się zawsze pod kontrolą lekarza i tylko wtedy, gdy ma to uzasadnien­ie terapeutyc­zne.

– Nie sądzi pan, że powszechne powinny stać się badania poziomu 25-hydroksywi­taminy D?

– Tak powinno być w idealnym świecie, gdzie przed przystąpie­niem do suplementa­cji należałoby sprawdzić, czy rzeczywiśc­ie mamy do czynienia z niedoborem tej witaminy. Obecnie takie badanie dla części społeczeńs­twa może być kosztowne i dlatego nie jest zalecane ani wymagane. Przyjmuje się po prostu, że większość społeczeńs­twa ma niedobory witaminy D, a dostępne bez recepty suplementy są absolutnie bezpieczne.

– I dlatego powinniśmy po prostu od września do maja suplemento­wać witaminę D?

– To zależy od grupy wiekowej. U osób najstarszy­ch zaleca się suplementa­cję przez cały rok, natomiast u młodszych można zrobić sobie przerwę w okresie letnim. Generalnie jednak suplementa­cja przez cały rok na pewno nie zaszkodzi, a wręcz może pomóc.

 ?? Rys. Piotr Rajczyk ??
Rys. Piotr Rajczyk

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland