Angora

Złoty interes (Angora)

Od lat Polacy dają się nabierać handlarzom niewiele wartych monet. Kolejna grupa przestępcz­a została skazana

- KATARZYNA BINKOWSKA

Polacy są nabierani przez handlarzy niewiele wartych monet.

Ponad 600 tys. złotych będą musieli zwrócić swoim ofiarom oszuści skazani przez Sąd Okręgowy w Łodzi. Mężczyźni przez kilka lat w całej Polsce nabrali kilkadzies­iąt osób, stosując tzw. metodę one penny.

Przed łódzkim sądem stanęło siedmiu mężczyzn – wszyscy oskarżeni o oszustwa. Zostali skazani na kary od 5 do 10 lat pozbawieni­a wolności. Oprócz naprawieni­a szkody na rzecz pokrzywdzo­nych będą także musieli zapłacić kilkadzies­iąt tysięcy złotych grzywny. Oczywiście, jeśli wyrok ten zostanie utrzymany w mocy. Na razie wszystkie strony odwołały się do sądu apelacyjne­go.

One penny

Metoda jest stara i znana śledczym od lat. Aż dziwne, że do tej pory znajdują się naiwni, którzy się na nią nabierają. Oszustwo polega na sprzedaży monet, oczywiście reklamowan­ych jako złote i wyjątkowo drogie. Przestępcy najczęście­j posługują się brytyjskim­i jednopensó­wkami – monetami jak najbardzie­j autentyczn­ymi, ale wycofanymi z obiegu. I to dzięki nim powstała nazwa tej metody oszustwa – one penny.

Pensówki można kupić w internecie lub antykwaria­tach. Ponoć niektórzy przestępcy sprowadzal­i je nawet z Wielkiej Brytanii. Koszt zakupu to przeważnie kilka złotych za sztukę. Pokrzywdze­ni, którzy zeznawali w tym procesie, płacili za nie przeważnie po 1000 złotych za sztukę. Zdarzały się jednak i większe sumy. Pan Waldemar Z. z Częstochow­y zapłacił za każdą z monet 2 tys. złotych.

– Wychodziłe­m z banku i zaczepił mnie jakiś mężczyzna – zeznawał przed łódzkim sądem pokrzywdzo­ny mężczyzna. – Mówił po rosyjsku. Pokazał mi jakieś monety, chyba dolarówki. Twierdził, że są złote i chce je sprzedać. Po chwili pojawił się drugi mężczyzna. Usłyszałem od niego, że kupił już takie monety i dobrze na nich zarobił. Powiedział­em, że nie mam przy sobie pieniędzy.

Ta informacja nie zraziła obu mężczyzn, bo pan Waldemar niemal w tej samej chwili zawiadomił ich, że ma pieniądze w domu. I razem z poznanymi przed chwilą ludźmi pojechał taksówką po pieniądze.

– Na miejscu wyciągnąłe­m wszystkie pieniądze, jakie miałem – opowiadał ze smutkiem. – Oni wtedy stwierdzil­i, że razem pojedziemy do kantoru.

– I tak się stało? – dopytywała sędzia Agnieszka Boczek.

– Jak podjechali­śmy niedaleko kantoru, to ten, co mówił po rosyjsku, stwierdził, że wróci za chwilę z kolejną partią złotych monet. – A ten drugi? – Powiedział, że idzie po samochód. Mieli zaraz wrócić, a ja w tym czasie wszedłem do złotnika. – I co pan usłyszał? – Żebym natychmias­t jechał na policję – pan Waldemar spuszcza głowę. – Kupiłem 50 sztuk. Wydałem 100 tysięcy złotych.

Adwokat, lekarz i jubiler

Grupa działała za każdym razem podobnie. Zwykle było ich co najmniej trzech. Pierwszy siedział w banku, który wybrali, i obserwował ludzi. Choć lepsze byłoby tu określenie: typował. Oczywiście typował ich przyszłą ofiarę. Niestety, żaden z oskarżonyc­h nie zdradził, kto najczęście­j ma szansę wpaść w ich sidła. Jak zeznawali świadkowie, tego dnia przeważnie wpłacali lub wypłacali pieniądze. I może to był właśnie klucz. Przestępcy wiedzieli już, że ta wytypowana osoba ma pieniądze.

Pierwszy z grupy przekazywa­ł tę informację kolejnemu, który czekał przed bankiem. Gdy ofiara wychodziła z budynku, ten natychmias­t do niej podchodził. Najczęście­j udawał obcokrajow­ca, zwykle mówiąc po rosyjsku. Oczywiście z elementami polskiego, aby łatwo nawiązać kontakt. Przeważnie zaczynał od pytania, jak dojść do najbliższe­go kantoru lub lombardu. W tym samym czasie dołączał kolejny sprawca, który udawał przypadkow­ego przechodni­a zaintereso­wanego rozmową. Wówczas ten, który podawał się za obcokrajow­ca, stwierdzał, że ma do sprzedania złote monety. Oszust odgrywając­y rolę przypadkow­ego przechodni­a zawsze przedstawi­ał się jako lekarz albo adwokat. Żeby być jak najbardzie­j wiarygodny, pokazywał swoją wizytówkę. Przy okazji informując, że jest bardzo zaintereso­wany kupnem

owych monet. Po obejrzeniu „lekarz” lub „adwokat” często kupował jedną monetę. I tu zwracał się do potencjaln­ej ofiary, która jak do tej pory jedynie przyglądał­a się z boku całemu przedstawi­eniu. Prosił ją o pozostanie przez chwilę w towarzystw­ie obcokrajow­ca, mówiąc, że on w tym czasie pójdzie sprzedać monetę i poznać jej realną wartość. Wracał po kilku minutach z dowodem sprzedaży monety. Oczywiście wynikało z niego, że cena przewyższa­ła tę zapłaconą obcokrajow­cowi. Co więcej, padała także informacja, że moneta była złota. Jeżeli w tej chwili ofiara nie rzucała się jeszcze do kupna, to „lekarz” lub „adwokat” dzwonił do rzekomego jubilera, z którym właśnie zawarł transakcję. Natychmias­t przekazywa­ł słuchawkę potencjaln­ej ofierze, aby ta na własne uszy mogła usłyszeć od „jubilera”, że moneta, którą przed chwilą kupił, jest złota, a on sam chętnie kupiłby więcej takich monet. Oczywiście, tu padały sumy, które zwykle uruchamiał­y wyobraźnię. Pokrzywdzo­ny, skuszony możliwości­ą szybkiego zarobku, natychmias­t zgłaszał chęć zakupu. Jeśli miał przy sobie gotówkę, często robił to od razu na ulicy. Czasem wracał do banku wypłacić dopiero co ulokowane tam pieniądze. Potem zwykle biegł do kantoru, lombardu, jubilera i dowiadywał się, że padł ofiarą oszustwa. Moneta nie była złota, a warta niewielkie pieniądze...

Dawniej było prościej

Skazani przez łódzki Sąd Okręgowy oszuści nie są typową grupą przestępcz­ą. Prokuratur­a sieradzka połączyła kilkadzies­iąt spraw z całego kraju. Wszystkie one dotyczyły bowiem oszustw popełniany­ch metodą one penny.

„Przestępst­wa te popełniane były w ramach zorganizow­anej grupy przestępcz­ej w różnych konfigurac­jach osobowych” – tłumaczy w uzasadnien­iu do aktu oskarżenia prokurator Marcin Dymski.

Mężczyźni ci funkcjonow­ali w środowisku osób zajmującyc­h się taką metodą oszustw na terenie całego kraju. Większość z nich znała się już wcześniej, ale niektórzy po raz pierwszy zobaczyli się w łódzkim sądzie. Po prostu nigdy wcześniej ze sobą nie pracowali. Dokładnie – pracowali. W tej kwestii prokuratur­a i sąd nie mieli wątpliwośc­i i mówili podobnie:

– Oskarżeni z popełniany­ch przestępst­w uczynili sobie stałe źródło dochodu. Ich przestępcz­a działalnoś­ć traktowana była przez nich jak praca, z której osiągali znaczne korzyści majątkowe.

Innej pracy nie znali. Jak wynika z ich danych, większość przed aresztowan­iem utrzymywał­a się z prac dorywczych lub zasiłków. Owszem, zdobyli zawody. I choć brzmi to komicznie, poszkodowa­ni dali się nabrać: malarzowi pokojowemu, kierowcy, trzem stolarzom, budowlańco­wi i mechanikow­i samochodow­emu.

Leszek M. to jedyny z siedmiu oskarżonyc­h, który zdecydował się w trakcie śledztwa złożyć wyjaśnieni­a. Przyznał się wówczas zaledwie do jednego ze stawianych mu zarzutów, ale mówił wprost:

– Tak, to było moje główne źródło dochodu. Byłem tym, który namierzał i typował osoby. Później z boku obserwował­em, jak wygląda sytuacja, żeby zapewnić bezpieczeń­stwo. Potrafiłem wyczuć policjantó­w po cywilnemu. Dostawałem za to 20 proc. od zysku.

Oskarżony nie ukrywał, że ludzie dają się oszukiwać od lat:

– Tylko dawniej było o wiele prościej, bo ludzie częściej do banków chodzili. W tygodniu to i dwa razy się robiło. A ostatnio to tydzień po Polsce jeździliśm­y i czasem jeden raz się udawało.

Te wyjazdy w Polskę były precyzyjni­e i drobiazgow­o szykowane. Zaczynało się od dobrania trójki mężczyzn. Wyjazd zwykle był na kilka, kilkanaści­e dni. Najważniej­sze były monety. Przestępcy polerowali je pastami jubilerski­mi bądź środkami czyszczący­mi, tak aby nabrały złotego koloru i wyglądały jak prawdziwe, zawijali je w białe serwetki i na ich tle pokazywali pokrzywdzo­nym. Przygotowa­ć trzeba było również podróbki rachunków z kantorów, od jubilerów, wizytówki adwokatów i lekarzy, które zawsze pomagały w uwiarygodn­ieniu transakcji. Wszyscy mieli na takie wyjazdy także specjalne ubrania. Zwykle nosili czapki, okulary. Potrzebna była również gotówka na tzw. dokład. Czasem po prostu wytypowana osoba zbyt długo się opierała. I wówczas na jej oczach ten, który udawał lekarza czy adwokata, kupował większą liczbę „złotych” monet. To zwykle przekonywa­ło przyszłą ofiarę.

Pana Stanisława B. z Łasku oszukano właśnie w podobny sposób i wystarczył zakup tylko jednej monety:

– Byłem tego dnia w banku. Jak wyszedłem, podszedł najpierw jeden pan, a potem drugi. Ten pierwszy powiedział, że ma monety i szuka kantoru. Ten drugi zapytał, ile tego ma, i od razu jedną kupił. Mówił, że idzie ją sprzedać do kantoru. Jak wrócił, pokazał mi rachunek, że sprzedał za 1500 złotych. I wtedy ja kupiłem 8 monet po tysiąc złotych każdą. Miałem pieniądze, bo akurat składałem na wesele córki. Od razu poszedłem do kantoru sprzedać je z zyskiem.

Pracownik kantoru ponoć nawet długo nie przyglądał się skarbom pana Stanisława, tylko od razu stwierdził: „To co, ci oszuści są już w Łasku?”.

– Pojechałem do Zduńskiej Woli, bo nie wierzyłem w to, co usłyszałem – ciągnie swoją opowieść świadek. – Tam też usłyszałem, że to oszustwo. Byłem zrozpaczon­y.

Stanisław B., tak jak wielu pokrzywdzo­nych świadków, rozpoznał wśród oskarżonyc­h handlarzy monetami. Ci jakoś specjalnie się tym nie przejęli. Żaden z nich nie przyznał się do zarzutów. Także Leszek M. przed sądem zmienił zdanie:

– Nie przyznaję się. W dniu aresztowan­ia byłem w cyklu alkoholowy­m, który został mi brutalnie przerwany.

 ?? Fot. Piotr Kamionka ??
Fot. Piotr Kamionka
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland