Złote gody „Led Zeppelin II”
50 lat temu, 22 października 1969 roku, ukazał się „najcięższy”, najbardziej rockowy album grupy z Londynu, otwierający wrota do kultowej krainy nowej ery rocka.
Album zatytułowany po prostu „Led Zeppelin II” na dobre zapisał się na kartach muzycznej historii. Niezmiennie zachwyca młode pokolenia coraz bardziej oddalające się od czasów, w których muzyka rockowa była synonimem buntu, szokujących brzmień i długich włosów, za których dumne noszenie muzycy nie zostali wpuszczeni na koncert do Singapuru.
Nawet słuchacze rozpoznający tylko kilka sztandarowych utworów, takich jak „Stairway to Heaven” czy „Kashmir”, doceniają ich geniusz. Ci, którzy lepiej poznali dyskografię, wiedzą, że Led Zeppelin to nie tylko nieskazitelny rock, ale i łączenie go z wieloma innymi, międzykontynentalnymi gatunkami. W ciągu jedenastu lat pracy artyści sięgali po północnoamerykański blues, szkocki folk, latynoską sambę, a nawet rytmy indyjskie i brzmienia arabskie. Wraz z mieszaniem stylów szło urozmaicenie instrumentalne, przeplecione dźwiękami organów Hammonda, banjo, mandoliny, gwizdków i wielu innych wykraczających poza podstawowy zestaw atrybutów rockmanów. Robert Plant, Jimmy Page, John Bonham i John Paul Jones przez lata nie tylko zadziwiali muzyką, ale i uczestniczyli w wielu skandalach. Te nie dotyczyły wyłącznie domniemanych związków z okultyzmem, sfery seksualnej i nieobliczalnego zachowania podczas hucznych zabaw, po których dostawali dożywotni zakaz wstępu do lokali. Problemem była już sama nazwa zespołu, wykorzystująca nazwisko konstruktora pierwszych sterowców Ferdinanda von Zeppelina. Nie spodobało się to ówcześnie żyjącej wnuczce i spadkobierczyni Evie, która przed jednym z koncertów promujących drugi album powiedziała: „Mogą być sławni na cały świat, ale to nie powód, aby banda wrzeszczących małp używała czcigodnego nazwiska bez pozwolenia”. Negatywne emocje wzbudzała też okładka pierwszego krążka ze zdjęciem płonącej maszyny LZ 129 „Hindenburg” – w tej katastrofie zginęło kilkadziesiąt osób. Sprawa nie została jednak skierowana do sądu i artyści dali wyłącznie jeden występ pod tymczasową nazwą The Nobs.
Po nie do końca zrozumiałym dla krytyków, a z zachwytem przyjętym przez słuchaczy debiucie w 1969 roku zespół, jednocześnie koncertując, nagrywał swój kolejny album. Podróże między Europą a USA zmuszały do ciągłej zmiany studiów nagraniowych, a nawet tworzenia poza profesjonalnymi pomieszczeniami, co stanowi unikatowość całej płyty. Drugi krążek – wydany jeszcze w październiku tego samego roku – nie pozostawił żadnych złudzeń co do tego, kto zasiadł na tronie muzyki rockowej. Królujący do tej pory The Beatles musieli zmierzyć się z ciosem wymierzonym w ich ostatni wspólnie nagrany, a przedostatni z wydanych album „Abbey Road”, który został strącony z pierwszego miejsca notowania listy „Billboard 200”.
W ciągu dwóch miesięcy sprzedane zostały 3 miliony egzemplarzy drugiej płyty Zeppelinów.
Zaprojektowana okładka „Led Zeppelin II” – tak jak i poprzednia – nadal pozostawała w sferze lotnictwa. Na tle sterowca, tym razem zabarwionego na brązowo, przez co album nazywany jest „Brązowym bombowcem”, stoją lotnicy „Latającego Cyrku” z czasów pierwszej wojny światowej z doklejonymi twarzami członków zespołu, ale... nie tylko. Jak twierdził grafik David Juniper, chcąc stworzyć coś ciekawego, umieścił też wizerunek Milesa Davisa, Neila Armstronga i (prawdopodobnie) aktorki Mary Woronov. Fakt, że nie ma pewności co do ich rozpoznania, tylko dodaje wymarzonej fantazji. Całości dopełniało hasło reklamowe „Now Flying” (Teraz lecimy).
Mimo że obecnie najbardziej kojarzonym utworem jest rozpoczynające album „Whole Lotta Love”, to artyści nie uznawali promocji przez pojedyncze kompozycje. Sprzeciwiali się wydawaniu singli. Chcieli, by ich pracę odbierać jako całość. Nie wszystkie kraje i stacje radiowe uszanowały tę politykę, tworząc krótszą wersję piosenki i wycinając „niestosowne jęki” wokalisty przekomarzającego się z gitarowymi riffami. I w tym przypadku zespół balansował na granicy skandalu. Ewentualne współczucie mija wraz z przegranym w 1985 roku procesem plagiatowym dotyczącym sporej części tekstu, który wygrał jego twórca Willie Dixon. Autorskie, ostre brzmienia zostały zaś nagrodzone w 2014 roku przez BBC2 w kategorii najlepszy gitarowy riff wszech czasów, choć prawdziwej oryginalności kompozytorskiej dodaje magiczny theremin, niegdyś nowatorsko wykorzystywany w muzyce poważnej.
Przez lata zespół prezentował nie tylko popisy instrumentalne, ale i poetyckie opowieści mieszające rzeczywistość z wytworami wyobraźni, nierzadko dodając dozę erotyzmu. Wszystko to słyszalne jest w zainspirowanym „Władcą Pierścieni” „Ramble On”, śpiewnie opowiadającym o relacji miłosnej między mężczyzną a fantastyczną, magiczną istotą.
Fundamentem wielu utworów jest perkusja i niesamowicie grający na niej John Bonham, którego śmierć w 1980 roku przyczyniła się do zakończenia kariery całej grupy. „Moby Dick” to jedyny wyłącznie instrumentalny utwór na „Brązowym bombowcu” i tym razem odwołujący się do klasyki literatury, w czasie którego bębniarz daje fascynujący solowy popis umiejętności. Grając na żywo, nie tylko budził zachwyt publiki, ale umożliwiał też kilkuminutowy odpoczynek pozostałym muzykom.
O legendarności Led Zeppelin świadczy też nie tylko liczba sprzedanych płyt i symboliczny kruszec je pokrywający. Z całą pewnością najistotniejsze są wpływy i inspiracje na obecnie tworzoną muzykę. Zespołów wykonujących wyłącznie utwory Zeppelinów jest dużo, a i tych, które tworzą własną, również łudząco podobną do tej z poprzedniego stulecia również nie braknie. Każdy fan usłyszy takie kompozycyjne nawiązania i z nostalgicznym uśmiechem wspomni, kto przetarł te muzyczne szlaki.
Koniec, po prostu posłuchajmy.