Ofiary gorączki złota
Siedemnastu górników z kopalni złota na Syberii zginęło, kiedy przepływająca w pobliżu rzeka zniszczyła nielegalnie zbudowaną tamę i zalała ich obóz. Niewykluczone, że katastrofa może mieć większy zasięg. W pobranych próbkach wody wykryto znaczne stężenie rtęci.
Do tragedii doszło 19 października nad ranem w okolicach wsi Szczetinkino w Kraju Krasnojarskim. Wezbrane wskutek ulewy wody rzeki Siejba przerwały kaskadę składającą się z ośmiu tam odgradzających je od zbiorników do wypłukiwania wody. Woda niszczyła jedną tamę za drugą, a potem na jej drodze stanęły prowizoryczne baraki, w których mieszkali górnicy z jednej z kopalń złota należących do holdingu Sibzołoto... Wysoka na ponad cztery metry fala była zabójczą mieszaniną marznącego błota, gliny i kamieni. Żywioł zaskoczył ludzi we śnie. – Obudziłem się od jakiegoś niepojętego szumu i szturchnięcia. Wstałem, najpierw schowałem się pod łóżko, zadziałał instynkt. A potem wyjrzałem przez okno – opowiadał Andriej Czaptykow, jeden z ocalonych. – Ten budynek płynął jak tratwa. Jemu udało się uratować, ale dla szesnastu jego kolegów dwa drewniane obite od środka dyktą baraki stały się śmiertelną pułapką. I mogiłą.
Śledczy, którzy zaczęli pracować na miejscu tragedii niemal jednocześnie z ratownikami, nie mają wątpliwości. Osada górników była zbudowana niezgodnie z przepisami. Baraki stały poniżej tamy, co jest kategorycznie zabronione. Co więcej, okazało się, że cały system tam, które nie wytrzymały naporu wody, został zbudowany... nielegalnie. Była to po prostu samowola budowlana, nie było też żadnego zezwolenia na eksploatację. Naczelnika oraz brygadzistę odcinka, na którym trwały prace, aresztowano trzeciego dnia po tragedii. Oprócz nich za kratki trafił sam dyrektor generalny należącej do holdingu Sibzołoto spółki Sisim, która wydobywała tam złoto. Górnicy zaczęli wtedy mówić o nieludzkich warunkach, w jakich pracowali. Z obiecanych 70 – 90 tys. rubli miesięcznie (4,2 – 5,5 tys. zł) od razu zabierano im 10 procent i nie wypłacano należnych dodatków. Formalnie zatrudniano ich na gorzej płatne stanowiska i kazano robić to, co nie należało do ich obowiązków. Sprzęt mieli stary i było go mało, a to, co jedli i w co ubierali się do pracy górnicy, zależało tylko od dobrej woli naczelnika. Jeśli trafił się zły, to karmiono ich najtańszymi produktami, a rzeczy donaszali po poprzednikach. – Jest pan i są chłopi – tak określali relacje z kierownikami. – Każdy odcinek to jego włości.
Na tle tych opisów nędzy i rozpaczy tym większe emocje budziła akcja poszukiwawcza. Przecież gdzieś w zwałach błota leżał też cały urobek, dla którego tak harowali i za który zginęli górnicy. Był on przechowywany w osobnym strzeżonym przez ochronę budynku nazywanym „złotym domem”. Znajdujący się tam sejf odkopano dopiero czwartego dnia. Śledczy znaleźli w nim 19 kg drogocennego kruszcu. Ma zostać zabezpieczony, a uzyskane z niego środki będą przeznaczone na odszkodowania, o które na drodze sądowej mogą ubiegać się rodziny ofiar i poszkodowani. Tragiczne skutki gorączki złota w Kraju Krasnojarskim stały się jednym z głównych tematów w rosyjskich mediach. Ale mówić nie można o wszystkim. Najwidoczniej za dużo chciał powiedzieć autor programu „Na żywo z Andriejem Małachowem”, emitowanego przez państwową telewizję Rossija-1. Program zdążył ukazać się tylko na Dalekim Wschodzie i Syberii. Zanim nadeszła godzina emisji na Uralu i w centralnej Rosji, zdjęto go z anteny. O czym mówili Małachow i jego goście? O tym, że na miejscu tragedii znaleziono co najmniej dwadzieścia ciał oraz że górnikami byli tam też nielegalnie zatrudnieni gastarbeiterzy. A także o tym, że wyniki niezależnych badań wody z rozlanej rzeki wskazały na skażenie jej „katastrofalną ilością rtęci”. A to może świadczyć o tym, że wydobycie odbywało się za pomocą zabronionych i wyjątkowo szkodliwych dla środowiska metod. (CEZ)