Podróż do Egiptu
Nie zawsze inscenizatorzy zastanawiali się, w której części Egiptu rozgrywa się akcja Verdiowskiej Aidy. Wybór Luksoru wydawał się trafny, zważywszy na położenie miasta w środkowej części kraju będącego niegdyś jego stolicą i nazywającego się Tebami.
Na zachodnim brzegu Nilu, wśród oszałamiających rozmiarami, dawnością i monumentalizmem zabytków, znajduje się świątynia królowej Hatszepsut. Tam właśnie współcześni potomkowie starożytnych faraonów postanowili wykreować plenerowe widowisko tego arcydzieła.
W organizacji operowych wypraw dla łódzkiego Grand Touru nie ma żadnych ograniczeń. Im wydarzenie bardziej egzotyczne i niecodzienne, tym większe zainteresowanie melomanów. Więc polecieliśmy. W obie strony – z przerwami na zwiedzanie Istambułu – podróż odbyła się tureckimi liniami lotniczymi, które są o niebo wygodniejsze od naszego LOT-u, mają przestronne, dobrze wyposażone samoloty, bez turbulencji, leciwej i nieruchawej obsługi, z nieodpłatnymi smacznymi posiłkami i napojami, prasą na pokładzie, urodziwymi i życzliwymi stewardesami. O wszystkim tym nasz leciwy i podupadły LOT, niestety, dawno zapomniał.
Tym razem atrakcje zaczęły się już nad Bosforem. Siedziba sułtanów osmańskich – pałac Topkapi, obiad na statku płynącym między Europą i Azją, Biały Meczet, Złoty Róg, Wieża Galata, muzeum Hagia Sophia.
Po przylocie do Luksoru najpierw uderza kontrast między turecką zasobnością i elegancją a biedą, bezmyślną biurokracją i egipskim bałaganem. Handel wizami w kolejce na lotnisku, nieustannie powtarzające się kontrole osobiste, karkołomne przejazdy w zdezelowanych autobusach ulicami obstawionymi przez policję (zresztą sprawnie działającą), na każdym kroku handlarze tandetą, zbędni tragarze i żebrzący biedacy – oto pierwsze wrażenia w zetknięciu z dzisiejszym Egiptem.
Z tym wszystkim kontrastuje ściśle strzeżony luksusowy hotel Hilton. Równie oszałamiające wrażenie robią Świątynie Luksorskie, pobliska Dolina Królów i ciągnąca się spacerowa estakada nad brzegiem Nilu.
Ostatnia prezentacja Aidy w Luksorze odbyła się przed ćwierćwieczem. Obecnie postanowiono wznowić to niełatwe w tutejszych warunkach przedsięwzięcie, dysponując wprawdzie wspaniałym plenerem w otoczeniu pustynnych wzgórz, ale przewagą tylko dobrych chęci nad umiejętnościami i profesjonalnym doświadczeniem. Począwszy od zatorów na parkingach, bezsensownego wyznaczania miejsc na widowni dopiero po okazaniu dowodu wpłaty za bilety, poprzez problemy z usadzaniem widzów, po blisko godzinne opóźnienie rozpoczęcia spektaklu – ot, to tylko niektóre mankamenty organizacyjne.
W pierwszych rzędach komplet państwowych i terenowych władz. Niektórzy ich przedstawiciele w czasie trwania spektaklu, nie przerywając konwersacji, zarządzali Egiptem przez telefony komórkowe. Natomiast małżonki lub damy im towarzyszące swobodnie spacerowały między przejściami wśród publiczności. Jedna z nich udała się nawet z boku w głąb sceny, przechodząc obok marsza tryumfalnego. Notabene wcale go nie było. Michael Sturm – reżyser przedstawienia – zrezygnował bowiem z udziału baletu. Ba, jadąc na afrykański plener, liczyliśmy na maszerujące konie, wielbłądy, nie mówiąc już o Radamesie wjeżdżającym na słoniu po zwycięstwie nad Etiopczykami. Nic z tych rzeczy. Dźwiękom marsza tryumfalnego towarzyszyła gra świateł, eksponująca tylko nocną urodę otaczających wzgórz.
Atutem tego przedstawienia, na które ceny biletów dochodziły do 250 dolarów, była obsada solistów. Partię tytułową śpiewała rewelacyjna Sae Kyung Rim, a fascynującym Radamesem był Mickael Spadaccini. Trudno byłoby znaleźć silniej brzmiący w plenerze mezzosopran w roli Amneris niż zwalista, lecz pięknogłosa Eliška Weissová. Ten wyborny tercet uzupełniał Aris Argiris w roli Amonasra. Nazwisk Faraona i Arcykapłana nie przytoczę, choć to dwa wspaniale brzmiące basy, bo nieudolni organizatorzy zapomnieli… wydrukować program.
Śpiewał potężnie brzmiący lwowski chór „Dumka”, grała Akademicka Symfoniczna Orkiestra „INSO-Lwów” złożona – podejrzewam – z muzyków operowych, jako że w ich wykonaniu Aida brzmiała niczym w Weronie, Mediolanie lub Nowym Jorku. Dyrygowała młoda panienka Oksana Lyniv, przebrana po ukraińsku za Kozaka (?), miejscami zbyt szybko, manualnie jeszcze szkolnie, ale uważnie i precyzyjnie.
W obawie o akustykę spektakl nagłośniono. Ciągłe stukoty, przesterowania, poszumy pustynnego wiatru i odgłosy kroków na scenie, wszystko to zakłócało odbiór na wysokim poziomie pozostającego wykonania całości.
Wszak pięknych głosów, wokalistyki chóralnej i utalentowanych muzyków nigdy na Ukrainie nie brakowało. Jej artyści potwierdzili to w pełni podczas Aidy w Egipcie.