Skąd się biorą dzieci
Pytanie to zawsze w Polsce jest drażliwe, a ostatnio zarysowały się dwie opcje: jedni mówią, że dzieci biorą się z rodziny, a inni, że z uprawiania seksu. Na pierwszy rzut oka wydawałoby się to nawet do pogodzenia, kiedy okazuje się, że nie – każdy uznaje swoje rozmnażanie się za wyłączne.
U władzy są ci powielający się tylko przez rodzinę i oni opanowali ustawodawstwo, oświatę, publiczne i wyznaniowe media. Dziecko u nich bierze się z wierzeń religijnych, a do poznawania aktów kopulacji służą kolejne lekcje katechezy nazywanej „wychowaniem do życia w rodzinie”, które właśnie kopulacji w ogóle nie służą i mają jej zapobiec: Wprost podaje, że w podręczniku do tego przedmiotu „słowo
Jest to jedyny przedmiot w szkole, który polega na tym, aby uczeń nic z niego nie wiedział, a prymusem jest taki, który nic z niego zrozumieć nie chce.
Drugą opcją robienia dzieci jest seksualizacja zobrazowana przez Wprost lekcją zrobienia sobie lalki profesora Lwa Starowicza metodą „naciągania elastycznego materiału na plastykową butelkę, co prowadzi do podniecenia”.
Od tego, że w szkole niczego konkretnego nie można się dowiedzieć na temat tego, skąd się biorą dzieci, tylko ich przybywa. Chociaż według Kodeksu rodzinnego żadna z nich nie może zostać żoną, „15 procent dziewcząt w wieku gimnazjalnym prowadzi aktywne życie seksualne”. Teraz rozumiemy, czemu zlikwidowano gimnazjum; niestety, w tej sytuacji to aktywne życie przeniosło się do podstawówki.
Średni wiek inicjacji w Polsce to 17 lat i 4 miesiące, a do „pierwszego razu” dochodzi zazwyczaj „między 16. a 18. rokiem życia w czasie letnich wakacji i ferii zimowych”. Być może wobec tego je zlikwidują.
Z porno w telefonach uczniowie zaczynają zapoznawać się w wieku 12 lat, a więc i tak z czynnym włączeniem się do życia czekają długo.
Jednak pedagodzy, którzy teraz opanowali oświatę, te ustalenia negują i uważają, że oni wiedzą lepiej od młodzieży szkolnej, co i kiedy robi ona ze swoimi organami płciowymi. Jeden profesor doszedł w Sieci, że „wyniki oglądania porno są zupełnie niewiarygodne”, bo „nie ma powodu, aby w anonimowej ankiecie na ten temat badani mówili prawdę”. Według tej koncepcji pedagogiki uczniowie tylko się chwalą, że przerabiają pornhub i mydlą badaczom oczy, chcąc im jedynie zaimponować i pokazać się w lepszym świetle, podczas gdy tak naprawdę są tak leniwi, że nawet tego nie robią. Oglądanie porno to byłyby tylko czcze przechwałki, żeby wypaść lepiej. Pedagogika mogłaby jednak raczej ustalić, dlaczego uczniowie chcą robić wrażenie, że porno im się podoba, jeśli rzekomo nie.
Posuwając się dalej, również „badania na temat współżycia nastolatków są niewiarygodne, bo oparte wyłącznie na deklaracjach badanych” – uważa ta dziwna pedagogika. Dlaczego jednak uczniowie kłamią, że są bardziej rozwiąźli niż podobno są naprawdę? To dopiero kapitalny temat do zastanowienia: oznaczałoby to przecież, że – nawet jeśli tacy nie są – to chcieliby być albo przynajmniej się tacy wydawać. Profesor chyba wziął za diagnozę naukową ten znany studencki dowcip: mam dwie kochanki, żeby jednej mówić, że jestem u tej drugiej, a sam mogę siedzieć w bibliotece.
„Nastolatkowie są powszechnie niewinni, a ich gry seksualne kończą się na sferze werbalnej” – brnie dalej profesor z Sieci. Co jednak zrobić z tym, że ta „sfera werbalna” werbuje je i penetruje tak głęboko, że 10 tysięcy nastolatek w Polsce rocznie rodzi dzieci, z czego 2 tysiące w wieku poniżej 17 lat? Czy one również tylko kłamią, że są w ciąży?
Z punktu widzenia szkoły powinny być raczej pociągnięte do odpowiedzialności za to, że wiedzą, co to jest ciąża w tym wieku, bo to jest absolutnie niedopuszczalne i sprzeczne z obowiązującym programem szkolnym. O ciąży mogą się ewentualnie zacząć dowiadywać, kiedy już zajdą, a i to jest bardzo wątpliwe, czy to nie za wcześnie.
Niewinność jest tak daleko idąca, że nie wiemy, co oznacza słowo „panna”. Słownik Języka Polskiego PWN wyjaśnia je jako „dawniej dziewica”. No, „dawniej dziewicą” to każda kiedyś była. Jak jednak rozumieć „pannę” w zdaniu kolejnego pedagoga, tym razem z Wprost, że „matki te to ciągle osoby niepełnoletnie, niedojrzałe, bez szkoły, zawodu, pracy, często panny”. Jeżeli po urodzeniu dziecka jest się „często panną”, to istotnie uczniowie mogą nie wiedzieć, co wypełniają w ankietach, a ich niewiedza kwalifikuje ich do oceny celującej z wychowania do życia w rodzinie, bo zgłupieli zgodnie z obowiązującym programem nauczania.
„Panna” pojawiła się też w metaforze wicepremiera Gowina, rozwiniętej przez niego w wywiadzie dla tygodnika Sieci. „Romans między nadobną panną, którą jest nasza klasa średnia a chwackim młodzieńcem, czyli Zjednoczoną Prawicą, nie układa się w tej chwili najlepiej” – mocno seksualizuje stosunki w kraju, wbrew ostrzeżeniom swojej Zjednoczonej Prawicy. „Pan widzi problem tylko w fochach nadobnej panny” – tłumaczy dziennikarzowi Gowin. „Ja chcę się zastanowić, czy aby młodzieniec nie jest trochę szczerbaty, trochę kostropaty”. Trudno nie dostrzec, że opisuje ministra Ziobrę.
Tego, czy nadobna panna i chwacki, ale kostropaty młodzieniec będą mieli dzieci i w jaki sposób, nie da się przewidzieć, zważywszy, że u obojga dzieci biorą się skądinąd.