Laska dziadka, chusteczka mamy – rekwizyty naszych świętych
Kolejny pierwszy listopada za nami, a my jak co roku spełniliśmy obowiązek pamięci o tych, którzy odeszli.
W tych szczególnych dniach odwiedziliśmy mogiły naszych bliskich, może zapaliliśmy lampkę pamięci dla naszych przyjaciół, którzy przeszli już na tamtą stronę, i może postawiliśmy płonący znicz także na zaniedbanym grobie, przy którym od lat nie widzieliśmy nikogo, kto by się przy nim zatrzymał. Cieszę się, że w takim „stylu” przeżywamy to listopadowe święto, kiedy przez dwa kolejne dni wracamy na cmentarze (1 listopada Wszystkich Świętych i 2 listopada dzień pamięci o wszystkich bliskich nam zmarłych). Nasze polskie przeżywanie listopadowego święta, choć wpisane w kalendarz liturgiczny całego Kościoła, jest wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju; zupełnie inne od radosnej fiesty, z taneczną muzyką i biesiadnymi stołami latynoskich cmentarzy i zupełnie obce chłodnemu minimalizmowi krajów anglosaskich, gdzie weszło w zwyczaj (za ustaloną opłatą) zlecanie obsłudze nekropolii, by na miejscu spoczynku ich bliskiego złożyli raz na jakiś czas symboliczną różę, bo w napiętym terminarzu najbliższych nie ma czasu na osobiste pielęgnowanie pamięci o tych, którzy odeszli. Nie jesteśmy jednak samotną wyspą na bezkresnym oceanie, a świat stał się „globalną wioską” i dlatego przenikają do nas dotąd obce nam kulturowo zwyczaje, także te związane z dniem Wszystkich Świętych. Zauważają to także nasi duszpasterze, stanowczo negując chociażby halloweenowe harce dzieciaków w koszmarnych przebraniach, odwiedzających domy sąsiadów, domagając się słodkiego wykupu z ich strony.
Z taką samą krytyką ze strony duchownych spotykają się drążone dynie z zapalonymi lampionami, którymi parafianie przyozdabiają swoje domostwa na listopadowe wieczory.
Co bardziej krewcy duszpasterze już na kilka tygodni przed nie omieszkali przypomnieć owieczkom, żeby wystrzegały się takich niecnych praktyk, które są niczym innym, jak przejawem neopogaństwa, a to Panu Bogu z pewnością się nie podoba! A mnie nie przeszkadzają świecące po zmroku baniaste owoce czy dzieciaki biegające w tym dniu w przebraniach po osiedlu.
Pod względem poprawności teologicznej nie robią nic przeciwko temu, co miał na myśli Kościół, ustanawiając dzień 1 listopada świętem wszystkich zbawionych przeżywających radość wiecznej nagrody w niebie. Mądrzy duszpasterze mogliby wykorzystać to teologiczne przesłanie i zaprosić rozbrykane, małoletnie towarzystwo do wspólnego przeżywania, nawet z dziwacznymi przebraniami, radości tego dnia. Ktoś teraz zarzuci mi, że nie jestem na bieżąco, bo przecież w parafiach od kilku lat, przy okazji dnia Wszystkich Świętych, odbywają się parady, na których dzieciaki przebierają się za świętych, swoich patronów, wyniesionych kiedyś na ołtarze. Może jednak to nie do końca przemyślana akcja, bo kolejny raz utrwala w młodych ludziach przekonanie, że świętość to bardzo odległa perspektywa, coś dla wybranych, a dla nich, zwykłych nastolatków, nieosiągalny cel.
A może poddać im myśl, aby na kolejny halloween zamiast upiornych masek czy kartonowych przebrań za świętych, przypomnieli sobie kogoś bliskiego:
– dziadka, który umarł niedawno, a był dobrym człowiekiem,
– mamę, którą Pan Bóg zabrał do siebie, bo jak mówił tatuś: „potrzebował tam w niebie kogoś tak dobrego jak ona”.
A później, by uzbrojeni w pamiątki po nich: laskę, na której podpierał się dziadek, ulubioną chustkę kochanej mamy, przeszli w korowodzie świętych.
Świętość to nie jest odległa perspektywa, coś nieosiągalnego, nagroda tylko dla nielicznych.