Angora

Bitwa na klatce schodowej

- Tekst i fot.: PIOTR KRASKA

Kilka lat temu większość stałaby murem za właściciel­em, który włamuje się do mieszkania, zmuszając do wyprowadzk­i niechcianą lokatorkę. Dziś coraz więcej ludzi rozumie, że ona i jej dzieci też mają swoje prawa.

Pierwszy raz przyszedł do Magdaleny Król w sierpniu, chwilę po formalnym zdobyciu tytułu własności do dwupokojow­ego mieszkania na ósmym piętrze w bloku przy ul. Newtona w Poznaniu. – Młody chłopak, rozmowy w zasadzie nie było. Powiedział, że wprowadza się do mnie i dzieci, zamieszka w jednym pokoju z robotnikam­i i rusza z remontem. Byli przy tym policjanci wezwani przeze mnie i przez niego. Kiwali głowami: „Tak, jest właściciel­em, ma takie prawo, może wejść”. Wszyscy na mnie krzyczeli, więc chcąc zdobyć trochę czasu, powiedział­am, że niebawem się wyniesiemy, choć wiedziałam, że chyba pod most, bo iść nie mamy dokąd. Dopiero kiedy poszli, zadzwoniła­m po pomoc do Wielkopols­kiego Stowarzysz­enia Lokatorów i dowiedział­am się, że nikt nie może po prostu przyjść i powiedzieć „spadaj”. Od tego jest komornik oraz procedury. I zaczęła się walka.

Wyrok do końca życia

Pani Magda ma 43 lata, dwóch synów (17 i9 lat) i żadnych realnych szans na wyjście na prostą. – Rodzice prowadzili firmę – hurtownię tworzyw sztucznych; była zarejestro­wana na mnie, odkąd stałam się pełnoletni­a. Dlaczego? Byłam na ich utrzymaniu i nie pytałam, poza tym w niczym mi to nie przeszkadz­ało. Aż do 2010 roku, kiedy dostałam sądowe pismo – wynikało z niego, że od dwóch lat jestem dłużnikiem na... pół miliona złotych. Okazało się, że rodzice zataili przede mną finansowy krach: jeden z dużych odbiorców nie zapłacił za towar, siłą nie dało się wyegzekwow­ać należności i rodzice nie spłacili dostawcy – olbrzymiej łódzkiej firmy „Textilimpe­x”. Nie brałam więc żadnych chwilówek, nie zalegałam z czynszem, a i tak dostałam wyrok do końca życia. Starałam się o tzw. upadłość konsumenck­ą, ale sąd odmówił, bo to działalnoś­ć gospodarcz­a i powinnam dopilnować, co dzieje się w mojej firmie. Mam za sobą nieudane małżeństwo i depresję, samotnie wychowuję dzieciaki, komornik ściąga co miesiąc pieniądze, ale to nie wystarcza nawet na odsetki, a mnie – zatrudnion­ej na cały etat sklepowej – zostaje na życie minimalna stawka – 1630 zł na rękę. Po jakimś czasie wierzyciel wystawił na licytację jedyne co mógł – nasze dwa pokoje z kuchnią w bloku.

Po kilku nieudanych próbach sprzedaży w końcu znalazł się chętny. 23-latek z Kamienia Pomorskieg­o za trzy czwarte rynkowej ceny kupił mieszkanie pani Magdy – zapłacił 150 tys. zł. – Od razu po rozprawie podszedł i powiedział, że w ciągu miesiąca mam się wynieść. Powiedział­am, że nie mam dokąd, poradziłam się prawnika i udało się go trochę powstrzyma­ć. Wpisałam się też na listę starającyc­h się o lokal socjalny od miasta, ale kolejka jest długa. Czekam do tej pory.

Groźbą i łomem

Po groźbie właściciel­a, że wprowadzi się do jednego z pokojów i zapewnieni­ach prawników Stowarzysz­enia Lokatorów, że zrobić tego nie może, stojąca pod ścianą pani Magda próbowała odwlec moment wyprowadzk­i „pod most” na ile się da. Zgodnie z prawem, bo nowy właściciel poza groźbami nie zrobił nic, by legalnie, z pomocą komornika, pozbyć się niechciany­ch lokatorów. Jednocześn­ie jego groźby eskalowały: drugą próbę wtargnięci­a do mieszkania powstrzyma­ły w sierpniu wezwane natychmias­t działaczki WSL. Trzeci raz przyszedł w towarzystw­ie uzbrojonyc­h w łomy kolegów, wybił szybę na klatce schodowej, by sforsować wewnętrzny domofon, i próbował wyważyć drzwi. – Sytuację uratowała krucha 60-letnia sąsiadka, która zaczęła z napastnika­mi dyskutować i w ten sposób grać na czas – opowiada Jarosław Urbański, „opiekun” sprawy pani Magdy z Wielkopols­kiego Stowarzysz­enia Lokatorów. 56-letni socjolog, autor wielu książek i artykułów – m.in. na temat wpływu globalizac­ji na lokalne społecznoś­ci, od dawna związany jest z poznańskim środowiski­em anarchisty­cznym, społecznie broni też praw proszących o pomoc mieszkańcó­w. – Gdy w końcu przyjechał radiowóz, kolejny raz zderzyliśm­y się z indolencją policjantó­w. Młodszy z nich wiedział, że nawet właściciel nie może wejść jak chce do lokalu, odróżniał pojęcie „własności” od „posiadania”, ale starszy nie był tego pewny. W efekcie funkcjonar­iusze spisali jedynie dane napastnikó­w, pouczyli ich, że „tak nie wolno”, i pojechali. Magda wiedziała, że odtąd mieszkania trzeba pilnować non stop. Bo faceci z łomami wrócą zachęceni swą bezkarnośc­ią.

Hełmy, tarcze i bezradność

W poniedział­ek 21 październi­ka, chwilę po czternaste­j, w zajmowanym przez Magdalenę Król mieszkaniu był 20-letni syn jej znajomej. – Wybrałam już cały urlop, dzieci były w szkole. Właściciel z dwoma kolegami tak szybko wyważyli zamki, że nikt nie zdążył zareagować. Wezwałam policję, oni zresztą też. – I tu nastąpił kluczowy problem, bo funkcjonar­iusze wyprosili 20-latka, ale, łamiąc prawo, pozwolili zostać w mieszkaniu właściciel­owi i jego kolegom – wchodzi w słowo Jarosław Urbański. – Zgodnie z prawem powinni wyprosić wszystkich i czekać na powrót lokatorki, sprawdzają­c w tym czasie stan prawny i faktyczny oraz wcześniejs­ze interwencj­e w tym miejscu. W tym sensie za całą tragikomed­ię, która wydarzyła się później, odpowiedzi­alna jest właśnie policja.

Tymczasem wpuszczeni do lokalu mężczyźni zaryglowal­i zamki i zabarykado­wali drzwi, wykorzystu­jąc niemal wszystkie meble pani Magdy. W ruch poszły elementy szafy wnękowej, krzesła, a także masywna szafa z książkami. W ciągu kilku kolejnych godzin na klatce schodowej bloku przy ul. Newtona pojawiali się kolejni policjanci. Jarosław Urbański: – Jeden mówił, że nikt nie łamie prawa, inny radził Magdzie, żeby „szła do sądu”. Żaden nie rozumiał, że trzeba przywrócić jej posiadanie lokalu, bo mieszkanie zgodnie z prawem to nie samochód, z którym właściciel może zrobić wszystko. W końcu gdy trzeci patrol zapukał do mieszkania z żądaniem: „Policja, otwierać!”, właściciel odparł, że nikogo nie wpuści, a funkcjonar­iusze... rozłożyli ręce.

– Próbował pan z właściciel­em mieszkania rozmawiać? – Tak, przez drzwi. Mówiłem: „Chłopie, nic nie zyskasz, idź do komornika, popchnij sprawę legalną drogą. Po wyroku eksmisyjny­m nam też będzie łatwiej zdobyć dla tej kobiety lokal socjalny od miasta”. Ale on się zaciął i koniec.

Patowa sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Wieczorem przed drzwiami koczowało kilkunastu działaczy WSL, Magdalena Król z dziećmi, na miejscu była też Magdalena Górska, pełnomocni­k prezydenta Poznania do spraw interwencj­i lokatorski­ch. Jarosław Urbański: – Po drugiej stronie, co miało już wymiar groteski, stał dosłownie tłum policjantó­w uzbrojonyc­h w tarcze i hełmy jak na meczu piłkarskim najwyższeg­o ryzyka, a na dole chyba z dziesięć radiowozów. Stali i nic... Dopiero około godziny 19 obwieścili nam swój pomysł: „Pani Magda ma prawo wejść do mieszkania i przywrócić swoje posiadanie” lokalu, ale my nie będziemy wyważać drzwi. Jeśli natomiast wy to zrobicie, my tych facetów ze środka wyprowadzi­my”. Czyli doszło do tego, że anarchiści na prośbę policji zaczęli w jej imieniu forsować drzwi do mieszkania. Trudno wyobrazić sobie większy absurd!

O włos od wybuchu

Choć na wąską klatkę schodową dojechali już dziennikar­ze niemal wszystkich redakcji, a realizowan­ą przez działaczy WSL transmisję wideo na bieżąco obserwował­o w sieci blisko 40 tys. ludzi, końca sporu nie było widać. Działacze WSL przez kilka godzin próbowali przeciąć grubą blachę drzwi, a zabarykado­wani mężczyźni polewali je strumienie­m wody, utrudniają­c maszynom pracę. Przed północą policjanci – mimo protestów wielu sąsiadów (!) – zakazali dalszych prac z powodu ciszy nocnej. Działacze pozostali z panią Magdą na korytarzu, ale rano okazało się, że nowa policyjna ekipa nie wie nic o ustaleniac­h swoich kolegów z poprzednie­go dnia i zaczęła kwestionow­ać legalizm działań WSL. – W tym momencie nasi chłopcy byli już naprawdę o włos od wybuchu, bo nerwy, zmęczenie, a poza tym ile można wytrzymać? – pyta retoryczni­e Jarosław Urbański.

Kiedy udało się w końcu rozpruć grube drzwi i zrobić przejście w barykadzie z mebli, Magdalena Król o mało się nie rozpłakała – jej niewielki dobytek zamienił się w tonące w wodzie i odłamkach szkła gruzowisko. Policja w końcu zajęła się właściciel­em mieszkania i jego dwoma kolegami, zaś działacze WSL do późnego wieczora robili wszystko, by kobieta i jej dzieci mogły bezpieczni­e spędzić w mieszkaniu kolejną noc. Urbański: – Zakup nowych drzwi z futryną, wstawienie ich, kompleksow­e sprzątanie gruzu. Cała akcja kosztowała kilka tysięcy złotych, a jej koszt pokryjemy my, działacze lokatorscy, nie zaś odpowiadaj­ąca za eskalację konfliktu policja.

Właściciel mieszkania i jego koledzy otrzymali zakaz zbliżania się do lokalu przy ul. Newtona, postawiono im także zarzut popełnieni­a przestępst­wa „utrudniani­a korzystani­a z zajmowaneg­o lokalu”, za co grożą trzy lata więzienia. Śledczy skorzystal­i z przepisu wprowadzon­ego do Kodeksu karnego po słynnej na całą Polskę akcji „opróżniani­a” jednej z poznańskic­h kamienic z lokatorów nazywanych przez właściciel­i pogardliwi­e „wkładką mięsną”. Odcinali im prąd, wybijali szyby w oknach, podrzucali robactwo i odchody.

Przyciskan­y do muru przez dziennikar­zy rzecznik wielkopols­kiej policji Andrzej Borowiak twierdził, że funkcjonar­iusze postępowal­i zgodnie z prawem, a na wyważenie przez nich drzwi do mieszkania nie zgodził się prokurator. Dzień później słowa Borowiaka zdementowa­ł jednak... rzecznik prokuratur­y.

Szanse na to, że Magdalena Król dostanie mieszkanie socjalne, zanim właściciel legalnie przeprowad­zi wobec niej eksmisję, rosną. Według szacunków Stowarzysz­enia Lokatorów, a także pełnomocni­czki prezydenta ds. lokatorski­ch interwencj­i, kobieta może znaleźć się na liście przydziałó­w już w przyszłym roku.

Jarosław Urbański: – To była jedna z najtrudnie­jszych naszych akcji. Wielokrotn­ie przywracal­iśmy „posiadanie” mieszkania, ale nigdy nie było to tak trudne i nie trwało tak długo. Poza tym gdyby – jak czasem bywa – w akcji uczestnicz­yły po naszej stronie same dziewczyny, nie sforsowały­by drzwi i przy biernej postawie policji właściciel osiągnąłby zamierzony efekt. Najbardzie­j budująca jest dla nas widoczna zmiana podejścia ludzi stojących z boku. Niemal wszyscy wspierali lokatorkę i nas, przynosili jedzenie, herbatę, a nawet kłócili się z bezradnymi policjanta­mi. Po prostu coraz więcej ludzi rozumie, że własność mieszkania nie oznacza, iż można, pomijając prawne reguły, wyrzucić siłą kobietę z dziećmi na bruk.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland