Bitwa na klatce schodowej
Kilka lat temu większość stałaby murem za właścicielem, który włamuje się do mieszkania, zmuszając do wyprowadzki niechcianą lokatorkę. Dziś coraz więcej ludzi rozumie, że ona i jej dzieci też mają swoje prawa.
Pierwszy raz przyszedł do Magdaleny Król w sierpniu, chwilę po formalnym zdobyciu tytułu własności do dwupokojowego mieszkania na ósmym piętrze w bloku przy ul. Newtona w Poznaniu. – Młody chłopak, rozmowy w zasadzie nie było. Powiedział, że wprowadza się do mnie i dzieci, zamieszka w jednym pokoju z robotnikami i rusza z remontem. Byli przy tym policjanci wezwani przeze mnie i przez niego. Kiwali głowami: „Tak, jest właścicielem, ma takie prawo, może wejść”. Wszyscy na mnie krzyczeli, więc chcąc zdobyć trochę czasu, powiedziałam, że niebawem się wyniesiemy, choć wiedziałam, że chyba pod most, bo iść nie mamy dokąd. Dopiero kiedy poszli, zadzwoniłam po pomoc do Wielkopolskiego Stowarzyszenia Lokatorów i dowiedziałam się, że nikt nie może po prostu przyjść i powiedzieć „spadaj”. Od tego jest komornik oraz procedury. I zaczęła się walka.
Wyrok do końca życia
Pani Magda ma 43 lata, dwóch synów (17 i9 lat) i żadnych realnych szans na wyjście na prostą. – Rodzice prowadzili firmę – hurtownię tworzyw sztucznych; była zarejestrowana na mnie, odkąd stałam się pełnoletnia. Dlaczego? Byłam na ich utrzymaniu i nie pytałam, poza tym w niczym mi to nie przeszkadzało. Aż do 2010 roku, kiedy dostałam sądowe pismo – wynikało z niego, że od dwóch lat jestem dłużnikiem na... pół miliona złotych. Okazało się, że rodzice zataili przede mną finansowy krach: jeden z dużych odbiorców nie zapłacił za towar, siłą nie dało się wyegzekwować należności i rodzice nie spłacili dostawcy – olbrzymiej łódzkiej firmy „Textilimpex”. Nie brałam więc żadnych chwilówek, nie zalegałam z czynszem, a i tak dostałam wyrok do końca życia. Starałam się o tzw. upadłość konsumencką, ale sąd odmówił, bo to działalność gospodarcza i powinnam dopilnować, co dzieje się w mojej firmie. Mam za sobą nieudane małżeństwo i depresję, samotnie wychowuję dzieciaki, komornik ściąga co miesiąc pieniądze, ale to nie wystarcza nawet na odsetki, a mnie – zatrudnionej na cały etat sklepowej – zostaje na życie minimalna stawka – 1630 zł na rękę. Po jakimś czasie wierzyciel wystawił na licytację jedyne co mógł – nasze dwa pokoje z kuchnią w bloku.
Po kilku nieudanych próbach sprzedaży w końcu znalazł się chętny. 23-latek z Kamienia Pomorskiego za trzy czwarte rynkowej ceny kupił mieszkanie pani Magdy – zapłacił 150 tys. zł. – Od razu po rozprawie podszedł i powiedział, że w ciągu miesiąca mam się wynieść. Powiedziałam, że nie mam dokąd, poradziłam się prawnika i udało się go trochę powstrzymać. Wpisałam się też na listę starających się o lokal socjalny od miasta, ale kolejka jest długa. Czekam do tej pory.
Groźbą i łomem
Po groźbie właściciela, że wprowadzi się do jednego z pokojów i zapewnieniach prawników Stowarzyszenia Lokatorów, że zrobić tego nie może, stojąca pod ścianą pani Magda próbowała odwlec moment wyprowadzki „pod most” na ile się da. Zgodnie z prawem, bo nowy właściciel poza groźbami nie zrobił nic, by legalnie, z pomocą komornika, pozbyć się niechcianych lokatorów. Jednocześnie jego groźby eskalowały: drugą próbę wtargnięcia do mieszkania powstrzymały w sierpniu wezwane natychmiast działaczki WSL. Trzeci raz przyszedł w towarzystwie uzbrojonych w łomy kolegów, wybił szybę na klatce schodowej, by sforsować wewnętrzny domofon, i próbował wyważyć drzwi. – Sytuację uratowała krucha 60-letnia sąsiadka, która zaczęła z napastnikami dyskutować i w ten sposób grać na czas – opowiada Jarosław Urbański, „opiekun” sprawy pani Magdy z Wielkopolskiego Stowarzyszenia Lokatorów. 56-letni socjolog, autor wielu książek i artykułów – m.in. na temat wpływu globalizacji na lokalne społeczności, od dawna związany jest z poznańskim środowiskiem anarchistycznym, społecznie broni też praw proszących o pomoc mieszkańców. – Gdy w końcu przyjechał radiowóz, kolejny raz zderzyliśmy się z indolencją policjantów. Młodszy z nich wiedział, że nawet właściciel nie może wejść jak chce do lokalu, odróżniał pojęcie „własności” od „posiadania”, ale starszy nie był tego pewny. W efekcie funkcjonariusze spisali jedynie dane napastników, pouczyli ich, że „tak nie wolno”, i pojechali. Magda wiedziała, że odtąd mieszkania trzeba pilnować non stop. Bo faceci z łomami wrócą zachęceni swą bezkarnością.
Hełmy, tarcze i bezradność
W poniedziałek 21 października, chwilę po czternastej, w zajmowanym przez Magdalenę Król mieszkaniu był 20-letni syn jej znajomej. – Wybrałam już cały urlop, dzieci były w szkole. Właściciel z dwoma kolegami tak szybko wyważyli zamki, że nikt nie zdążył zareagować. Wezwałam policję, oni zresztą też. – I tu nastąpił kluczowy problem, bo funkcjonariusze wyprosili 20-latka, ale, łamiąc prawo, pozwolili zostać w mieszkaniu właścicielowi i jego kolegom – wchodzi w słowo Jarosław Urbański. – Zgodnie z prawem powinni wyprosić wszystkich i czekać na powrót lokatorki, sprawdzając w tym czasie stan prawny i faktyczny oraz wcześniejsze interwencje w tym miejscu. W tym sensie za całą tragikomedię, która wydarzyła się później, odpowiedzialna jest właśnie policja.
Tymczasem wpuszczeni do lokalu mężczyźni zaryglowali zamki i zabarykadowali drzwi, wykorzystując niemal wszystkie meble pani Magdy. W ruch poszły elementy szafy wnękowej, krzesła, a także masywna szafa z książkami. W ciągu kilku kolejnych godzin na klatce schodowej bloku przy ul. Newtona pojawiali się kolejni policjanci. Jarosław Urbański: – Jeden mówił, że nikt nie łamie prawa, inny radził Magdzie, żeby „szła do sądu”. Żaden nie rozumiał, że trzeba przywrócić jej posiadanie lokalu, bo mieszkanie zgodnie z prawem to nie samochód, z którym właściciel może zrobić wszystko. W końcu gdy trzeci patrol zapukał do mieszkania z żądaniem: „Policja, otwierać!”, właściciel odparł, że nikogo nie wpuści, a funkcjonariusze... rozłożyli ręce.
– Próbował pan z właścicielem mieszkania rozmawiać? – Tak, przez drzwi. Mówiłem: „Chłopie, nic nie zyskasz, idź do komornika, popchnij sprawę legalną drogą. Po wyroku eksmisyjnym nam też będzie łatwiej zdobyć dla tej kobiety lokal socjalny od miasta”. Ale on się zaciął i koniec.
Patowa sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Wieczorem przed drzwiami koczowało kilkunastu działaczy WSL, Magdalena Król z dziećmi, na miejscu była też Magdalena Górska, pełnomocnik prezydenta Poznania do spraw interwencji lokatorskich. Jarosław Urbański: – Po drugiej stronie, co miało już wymiar groteski, stał dosłownie tłum policjantów uzbrojonych w tarcze i hełmy jak na meczu piłkarskim najwyższego ryzyka, a na dole chyba z dziesięć radiowozów. Stali i nic... Dopiero około godziny 19 obwieścili nam swój pomysł: „Pani Magda ma prawo wejść do mieszkania i przywrócić swoje posiadanie” lokalu, ale my nie będziemy wyważać drzwi. Jeśli natomiast wy to zrobicie, my tych facetów ze środka wyprowadzimy”. Czyli doszło do tego, że anarchiści na prośbę policji zaczęli w jej imieniu forsować drzwi do mieszkania. Trudno wyobrazić sobie większy absurd!
O włos od wybuchu
Choć na wąską klatkę schodową dojechali już dziennikarze niemal wszystkich redakcji, a realizowaną przez działaczy WSL transmisję wideo na bieżąco obserwowało w sieci blisko 40 tys. ludzi, końca sporu nie było widać. Działacze WSL przez kilka godzin próbowali przeciąć grubą blachę drzwi, a zabarykadowani mężczyźni polewali je strumieniem wody, utrudniając maszynom pracę. Przed północą policjanci – mimo protestów wielu sąsiadów (!) – zakazali dalszych prac z powodu ciszy nocnej. Działacze pozostali z panią Magdą na korytarzu, ale rano okazało się, że nowa policyjna ekipa nie wie nic o ustaleniach swoich kolegów z poprzedniego dnia i zaczęła kwestionować legalizm działań WSL. – W tym momencie nasi chłopcy byli już naprawdę o włos od wybuchu, bo nerwy, zmęczenie, a poza tym ile można wytrzymać? – pyta retorycznie Jarosław Urbański.
Kiedy udało się w końcu rozpruć grube drzwi i zrobić przejście w barykadzie z mebli, Magdalena Król o mało się nie rozpłakała – jej niewielki dobytek zamienił się w tonące w wodzie i odłamkach szkła gruzowisko. Policja w końcu zajęła się właścicielem mieszkania i jego dwoma kolegami, zaś działacze WSL do późnego wieczora robili wszystko, by kobieta i jej dzieci mogły bezpiecznie spędzić w mieszkaniu kolejną noc. Urbański: – Zakup nowych drzwi z futryną, wstawienie ich, kompleksowe sprzątanie gruzu. Cała akcja kosztowała kilka tysięcy złotych, a jej koszt pokryjemy my, działacze lokatorscy, nie zaś odpowiadająca za eskalację konfliktu policja.
Właściciel mieszkania i jego koledzy otrzymali zakaz zbliżania się do lokalu przy ul. Newtona, postawiono im także zarzut popełnienia przestępstwa „utrudniania korzystania z zajmowanego lokalu”, za co grożą trzy lata więzienia. Śledczy skorzystali z przepisu wprowadzonego do Kodeksu karnego po słynnej na całą Polskę akcji „opróżniania” jednej z poznańskich kamienic z lokatorów nazywanych przez właścicieli pogardliwie „wkładką mięsną”. Odcinali im prąd, wybijali szyby w oknach, podrzucali robactwo i odchody.
Przyciskany do muru przez dziennikarzy rzecznik wielkopolskiej policji Andrzej Borowiak twierdził, że funkcjonariusze postępowali zgodnie z prawem, a na wyważenie przez nich drzwi do mieszkania nie zgodził się prokurator. Dzień później słowa Borowiaka zdementował jednak... rzecznik prokuratury.
Szanse na to, że Magdalena Król dostanie mieszkanie socjalne, zanim właściciel legalnie przeprowadzi wobec niej eksmisję, rosną. Według szacunków Stowarzyszenia Lokatorów, a także pełnomocniczki prezydenta ds. lokatorskich interwencji, kobieta może znaleźć się na liście przydziałów już w przyszłym roku.
Jarosław Urbański: – To była jedna z najtrudniejszych naszych akcji. Wielokrotnie przywracaliśmy „posiadanie” mieszkania, ale nigdy nie było to tak trudne i nie trwało tak długo. Poza tym gdyby – jak czasem bywa – w akcji uczestniczyły po naszej stronie same dziewczyny, nie sforsowałyby drzwi i przy biernej postawie policji właściciel osiągnąłby zamierzony efekt. Najbardziej budująca jest dla nas widoczna zmiana podejścia ludzi stojących z boku. Niemal wszyscy wspierali lokatorkę i nas, przynosili jedzenie, herbatę, a nawet kłócili się z bezradnymi policjantami. Po prostu coraz więcej ludzi rozumie, że własność mieszkania nie oznacza, iż można, pomijając prawne reguły, wyrzucić siłą kobietę z dziećmi na bruk.