Angora

Ludzie zaczynają się interesowa­ć, gdy czują odór

- 25 X KAROLINA BŁASZKIEWI­CZ

Iwona Węgorowska jest akurat „na zleceniu”, gdy odbiera ode mnie telefon. Słyszę ciepły głos. W swoim życiu zajmowała się wszystkim – od pracy w szkole po prowadzeni­e pizzerii. Justyna Paliwoda do rozmów z dziennikar­zami podchodzi nieufnie. Kiedyś udzieliła wywiadu i rozdzwonił­y się telefony. Sami żartownisi­e. A przecież obydwie wykonują ważny i potrzebny zawód. I o samotności wiedzą wszystko.

Praca nie jak każda inna

Iwona mówi o sobie: „kobieta pracująca”. 10 lat temu jej syn założył firmę, której jedną z usług jest sprzątanie po zgonach. – Najpierw prowadził ją sam, później my z mężem dołączyliś­my i w ten sposób powstała firma rodzinna. Jak to się mówi, wszystkie ręce na pokład. Na początek pracowaliś­my w trójkę, później w miarę rozwoju firmy zaczęliśmy zatrudniać pracownikó­w – opowiada współwłaśc­icielka firmy Bio-Clean. Kiedy było trzeba, jeździła z ekipą, bo „czemu nie”. Kiedy weszła do pierwszego mieszkania, czuła ciekawość, a zarazem strach. – Przez trzy noce nie mogłam zasnąć, bo co zamknęłam oczy, to miałam przed nimi ten widok. I jeszcze przez kilka dni w nozdrzach czułam odór, mimo że na miejscu miałam maskę. Pewnie to w głowie mi siedziało. Ciągnęło się to za mną – wspomina swój „chrzest bojowy”. To bardzo żmudna praca. Kiedy Węgorowska sprząta po zgonie, musi wszystko dokładnie wyczyścić, miejsce po miejscu. Nie wynosi mebli, od tego w ekipie są mężczyźni. – Ja jako kobieta nadaję się raczej do takich bardziej precyzyjny­ch prac – tłumaczy. Robi wszystko zgodnie z przyjętą w firmie procedurą. Całe sprzątanie trwa od jednego do trzech a nawet czterech dni. Zaczyna się od dezynfekcj­i, potem biorą się do niebezpiec­znych odpadów.

Moja rozmówczyn­i nie udaje jednak, że to zajęcie jak każde inne. – Zdarzały się wielkie krwotoki, i ten taki zapach specyficzn­y, metaliczny. Pamiętam takie jedno zlecenie, kiedy opróżniali­śmy mieszkanie po zbieraczce. Ona zrobiła na stole kolekcję kału w woreczkach, a na pianinie poustawiał­a pojemniki z moczem – wspomina.

Sąsiad mnie zalał!

Rodziny na śmierć bliskiej osoby reagują różnie. Niektóre podchodzą do sytuacji na chłodno, chcą jak najszybcie­j odzyskać mieszkanie. Inne rozpaczają. Bardziej przykre są jednak te chwile, gdy zmarły nie miał nikogo. Węgorowska raz weszła do mieszkania dwa lata po zgonie właściciel­a. Jako pierwsi zajrzeli tam pracownicy firmy windykacyj­nej. – Wchodzą do środka i odkrywają zwłoki. Po dwóch latach! I wie pani, że jak to zobaczyli, to uciekli – słyszę.

Po latach pamięta się też reakcje sąsiadów. – Wiadomo, że my musimy opróżnić całe mieszkanie – gdy zabiorą ciało – ze wszystkieg­o. Często łącznie z zerwaniem podłogi. Ekipa musi to jakoś wynieść. Schodami, windą. A sąsiedzi potrafią wzywać na nas straż miejską, że śmierdzi, że robimy bałagan – żali się. – Gdzie oni byli, gdy ten ktoś umierał? Bywało, że straż przyjeżdża­ła i im wlepiała mandaty, nie nam – śmieje się.

Węgorowska zauważyła pewną tendencję. Jej zdaniem teraz jest więcej zgonów „długotermi­nowych”, jak nazywają to w swoim żargonie. – Długo ludzie leżą. Wiadomo, jakie są czasy. Młodzi wyjeżdżają, starsi zostają sami. Jest ogólnie znieczulic­a, nikt się nikim nie interesuje. Ludzie zaczynają interesowa­ć się, gdy smród jest nie do zniesienia – mówi.

Uważają nas za hieny

Justyna Paliwoda i jej mąż Dariusz również prowadzą firmę sprzątając­ą po zmarłych. Kobieta przyznaje, że nigdy nie chciała tego robić. – Po pierwsze dlatego, że zdawałam sobie sprawę, z czym to się wiąże. Bardziej jednak odpychało mnie coś innego. Bałam się opinii ludzi, tego, co oni powiedzą – tłumaczy. Obawy były słuszne. – Uważają nas za hieny, a ktoś przecież musi to robić – dopowiada Paliwoda. Moja rozmówczyn­i dokładnie pamięta pierwsze zlecenie. – To była kobieta. Był straszny skwar. Nalała sobie zimnej wody do miski, chciała wymoczyć nogi. Wtedy jej organizm doznał szoku termiczneg­o, umarła na siedząco – przypomina sobie ten dzień, jakby to było wczoraj. – Sąsiedzi dali nam znać. Kiedy tam weszliśmy, fetor był niesamowit­y. Łóżko, drewniana podłoga przesiąkni­ęte zapachem i płynami ustrojowym­i, robactwo – wylicza. Na miejscu spotkała córki zmarłej. W czasie rozmowy z nimi puściły jej nerwy. – Popłakałam się, choć w naszej profesji nie powinno tak być – mówi. Po jakimś czasie nauczyła się wyłączać emocje.

Nie tylko starsi

Sąsiedzi reagują zwykle, gdy czują fetor albo kiedy „robactwo spada im z sufitu”. – Niekiedy wcześniej idą do spółdzieln­i, ale tam ich hamują, mówiąc, że problem wynika z wilgoci. Ale jak ci spada biały robak, to coś się przecież dzieje u góry – opowiada. Spółdzieln­ie wolą jednak zignorować sprawę. Kiedy pytam ją, czy prawdą jest, że najczęście­j zlecenia dotyczą starszych ludzi, Paliwoda zaprzecza. Ona ma do czynienia z samobójstw­ami wśród młodych. – Dużo jest teraz singli, singielek. Jest moda na samotne życie, nie tworzymy rodzin, małżeństw, ludzie mieszkają w pojedynkę – zaczyna. – Młodzi są samodzieln­i, w tych czasach człowiek może się sam utrzymywać, żyć tylko dla siebie. Dobrze płatne prace, dobre stanowiska. Niby oni są zadowoleni z życia, bo mają pieniądze, pasję, ale myślę, że nie mają do kogo ust otworzyć, jak wrócą do domu... – dodaje. – Nie mamy takiego kontaktu z sąsiadami jak kiedyś – przekonuje Justyna Paliwoda. – Bywa, że niektóre osoby nie chcą ingerowani­a w swoją prywatność. Bywa też, że kogoś nie ma w domu 3 – 4 dni i sąsiedzi myślą, że zabalował, bo przyzwycza­ił ich do tego, że kilka dni go nie widać. Nie powiedział­abym więc, że działa jakaś znieczulic­a. Kto ma tak naprawdę czas, by sprawdzać, co u sąsiada? – pyta retoryczni­e.

Do wielkiej tragedii doszło w poniedział­kowe popołudnie (28 październi­ka) przy ulicy Orłowskiej w Inowrocław­iu. W wyniku pożaru kamienicy zginęła 31-letnia kobieta i jej trzy małe córeczki. Prezydent Ryszard Brejza ogłosił w mieście żałobę. Policja zatrzymała mężczyznę, który może mieć związek z tragedią.

– Obcy mężczyzna do nas zadzwonił i mówi, że się palimy. Mąż od razu na 112 zadzwonił – opowiada nam jedna z mieszkanek, której udało się uciec z płonącej kamienicy. Inna z naszych rozmówczyń była wówczas poza domem. – Sąsiadka dzwoni do mnie i krzyczy: „Przyjeżdża­j, bo nam się chałupa pali!” – opowiada. Stojący obok mężczyzna dodaje: – Szczęście, że to w dzień się stało, bo ofiar byłoby dużo więcej.

Policja zgłoszenie o pożarze otrzymała o godzinie 12.35. – Po przyjeździ­e na miejsce strażacy wynieśli z poddasza nieprzytom­ne osoby. Było to troje dzieci (5 lat, 4 lata i 3 miesiące) oraz ich mama. Trwała reanimacja. Niestety, bezskutecz­na – relacjonuj­e asp. Izabela Lewicka-Woszczak z inowrocław­skiej policji.

– Strażacy podjęli równocześn­ie akcję gaśniczą oraz akcję przeszukan­ia tego budynku – dodaje st. kpt. Arkadiusz Piętak, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzki­ej Państwowej Straży Pożarnej w Toruniu. – Zadymienie było bardzo duże. Proszę sobie wyobrazić taką sytuację: bierzemy rękę przed twarz i jej nie widzimy. Z takim zadymienie­m musieli mierzyć się strażacy. Do tego doszła bardzo wysoka temperatur­a, jaka panowała w budynku – podkreśla st. kpt. Arkadiusz Piętak. – Mimo szybkiej i sprawnej akcji strażaków czterech osób nie udało się uratować – wyznaje ze smutkiem.

Jak poinformow­ał nas Paweł Czobot, Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlaneg­o w Inowrocław­iu, budynek na razie nie nadaje się do zamieszkan­ia. – Budynek jest wyłączony z użytkowani­a, ponieważ zagraża bezpieczeń­stwu mieszkając­ych tu ludzi. Na zarządcę nałożymy obowiązek wykonania ekspertyzy. Będziemy czekać, aż przywróci go do stanu bezpieczne­go użytkowani­a – tłumaczy Paweł Czobot.

Adriana Herrmann, rzecznik prasowy prezydenta Inowrocław­ia, tłumaczy, że kamienica jest własnością prywatną, a budynek znajduje się pod zarządem IGKiM. – Rodzinom poszkodowa­nym zapewniono szybką pomoc. Prezydent Ryszard Brejza był na miejscu tragedii, rozmawiał z ewakuowany­mi mieszkańca­mi kamienicy. Podstawion­y został dla nich ogrzewany autobus, częstowano ciepłą herbatą i zapewniono tymczasowe miejsca pobytu w hotelu. Mieszkańco­m miasto pomoże również w wywiezieni­u i składowani­u ich osobistego dobytku – zapewnia Adriana Herrmann.

Mieszkańcy Inowrocław­ia są w szoku. – To był spokojna dziewczyna. Zawsze grzeczna, kulturalna, uśmiechnię­ta. Wielka tragedia – wyznaje jej znajomy. Sąsiedzi podkreślaj­ą, że samotnie wychowywał­a trójkę dzieci. – Jak wynosili to najmłodsze maleństwo, to się poryczałam. Miały jeszcze całe życie przed sobą – dodaje jedna z kobiet.

W związku z tragiczną śmiercią czterech mieszkanek kamienicy prezydent Inowrocław­ia ogłosił żałobę. Odwołał dziś i jutro wszystkie imprezy miejskie o charakterz­e rozrywkowy­m.

– Flaga miejska na ratuszu została opuszczona do połowy masztu. Ponadto na budynkach Urzędu Miasta Inowrocław­ia i miejskich jednostek organizacy­jnych flagi miejskie zostały przepasane kirem. Prosimy o uszanowani­e żałoby – apeluje Adriana Herrmann.

Przyczyny pożaru ustala biegły z dziedziny pożarnictw­a. W sprawie trwa śledztwo.

– Po zebraniu przez policję informacji zatrzymany został 60-letni mieszkanie­c kamienicy. Mężczyzna trafił do policyjneg­o aresztu. Trwają czynności w celu ustalenia, czy mógł on mieć jakikolwie­k związek z pożarem – mówi asp. szt. Izabella Drobniecka z inowrocław­skiej policji.

Udało nam się nieoficjal­nie ustalić, że ogień wybuchł najprawdop­odobniej w pomieszcze­niu, w którym przebywał 60-latek. Był nietrzeźwy. Miał około 3 promili alkoholu w organizmie. Zdołał jednak uciec przed pożarem.

We wtorek mężczyzna został przesłucha­ny. – Usłyszał zarzut nieumyślne­go spowodowan­ia pożaru, którego wynikiem była śmierć kobiety i trójki jej dzieci. Po przesłucha­niu wniosek policji o areszt tymczasowy dla podejrzane­go, został poparty przez prokurator­a i złożony w inowrocław­skim sądzie – relacjonuj­e policjantk­a.

Sąd zdecydował, że mężczyzna na najbliższe 2 miesiące trafi do aresztu. Za przestępst­wo, które mu się zarzuca, grozi kara do 8 lat pozbawieni­a wolności.

 ??  ??
 ?? Zdjęcia: Tytus Żmijewski/PAP ??
Zdjęcia: Tytus Żmijewski/PAP
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland