Angora

Kocham się ścigać

Rozmowa z MIKOŁAJEM MARCZYKIEM, mistrzem Polski w rajdach samochodow­ych

- MACIEJ WOLDAN maciej.woldan@angora.com.pl

– Gratulacje! W wieku 23 lat zostałeś najmłodszy­m zawodnikie­m, który mógł cieszyć się z tytułu mistrza Polski. Kiedy zaczęła się twoja przygoda z rajdami?

– Za kierownicę ciągnęło mnie od zawsze. Gdy miałem półtora roku, tata zapłacił nawet przez to mandat. Wiózł mnie na kolanach, kiedy odstawiał auto do garażu. Rodzice mówią, że sprawiało mi to wielką przyjemnoś­ć. Kilka lat później podczas wakacji wujek też posadził mnie na kolanach i na 20-kilometrow­ym odcinku ani razu nie dotknął kierownicy, co oznaczało, że jak na czterolatk­a dość poważnie traktowałe­m powierzone mi zadanie. Tamten dzień wspominam jako coś wielkiego... W wieku 15 lat trafiłem – dzięki starszemu o jedenaście lat bratu – na tor gokartowy w Łodzi. Już przy pierwszym podejściu poszło mi dość dobrze. Dowiedział­em się, że będzie organizowa­na liga. Udało mi się przekonać rodziców i wystartowa­łem. Byłem wtedy na torze drugi czy trzeci raz w życiu i – delikatnie mówiąc – nie byłem przygotowa­ny. Wszyscy mieli rękawiczki, kaski czy sportowe stroje, a ja przyszedłe­m właściwie z ulicy. I wygrałem. Byłem najlepszy w klasyfikac­ji generalnej. Następnie trzykrotni­e zdobyłem tytuł mistrza Polski w kartingu halowym, dzięki czemu zostałem reprezenta­ntem kraju na mistrzostw­ach świata. Startowałe­m w Brazylii, Danii i we Włoszech. Podczas tych ostatnich zawodów zająłem 12. miejsce w 127-osobowej stawce po raptem kilkuletni­m doświadcze­niu z gokartami. – Miałeś już wtedy prawo jazdy? – Zrobiłem je, mając 16 lat. – Jakim jesteś kierowcą? Łatwo się przestawić z wyścigoweg­o trybu, gdzie osiągasz zawrotne prędkości, na „cywilną” jazdę?

– Przejechał­em już 700 tysięcy kilometrów, więc jak na swój wiek mam dość duże doświadcze­nie. Zdaję sobie sprawę, że tak jak zawodowy bokser, chodząc po ulicy, ma w rękach śmiertelną broń, ja – mając swoje umiejętnoś­ci i obycie z wysokimi prędkościa­mi – mogę stanowić duże zagrożenie na drodze. Dla wielu tak szybkie pokonywani­e zakrętów jest po prostu czymś nienatural­nym. Staram się tego unikać, choć czasem, gdy się spieszę, muszę się pilnować. W mieście nigdy nie jeżdżę szybciej niż inni. Aczkolwiek uważam, że o wiele większym zagrożenie­m od prędkości są smartfony używane podczas jazdy. Na każdym kroku staram się zwracać na to uwagę. – Kiedy zamieniłeś gokarty na rajdówki? – Zawsze marzyłem o jeździe samochodem. Szybkiej jeździe. Pochodzę z Łodzi, miasta pozbawione­go tradycji rajdowych, gdzie nie miałem nawet kogo zapytać, jak zbliżyć się do świata rajdów. Aż dziw, że udało mi się przebić. To chyba siła determinac­ji. Za pierwsze zaoszczędz­one pieniądze, mając 19 lat, kupiłem sobie pierwszy samochód do rajdów. Było to BMW E30 z 1991 roku. Zupełnie nie wiedziałem, jak radzić sobie z taką maszyną, bo przecież dotychczas ścigałem się jedynie gokartami. Musiałem nauczyć się wielu nowych rzeczy, jak chociażby szybkiej zmiany biegów czy korzystani­a z hamulca ręcznego. Tym pojazdem wybrałem się na kilka amatorskic­h wyścigów w Polsce i szybko zorientowa­łem się, że potrzebuję jednak lepszego sprzętu. Mój przyjaciel, widząc, że radzę sobie całkiem nieźle, pomógł mi w zakupie kolejnego auta. Wiedziałem, że aby zwrócić na siebie uwagę w motosporci­e, muszę zrobić coś wyjątkoweg­o. W stawce dominowały samochody z napędem na cztery koła. My stwierdzil­iśmy, że jako pierwsi w Polsce spróbujemy powalczyć tylnonapęd­owym samochodem. Wybór padł na BMW M3 E46 z 2003 roku. Niedługo potem, w 2015 roku, wygrałem prestiżowy cykl rallysprin­tów „Power Stage Bednary”, w których występowal­i już kierowcy z poważną rajdową przeszłośc­ią. – Zaczęło być o tobie głośno? – Wtedy jeszcze nie, bo to ciągle były jedynie amatorskie wyścigi. Ważnym wydarzenie­m stało się poznanie Kajetana Kajetanowi­cza. Dowiedział­em się na Facebooku o spotkaniu dla fanów w jego rodzinnym Ustroniu. Specjalnie się nie zastanawia­łem, wsiadłem w samochód i pojechałem. Dość długo czekałem w kolejce po autograf. Miałem szczęście, bo Kajetan zaprosił mnie na kolację i podczas niej przekonał się, że nie uda mu się zniechęcić mnie do rajdów. I tak dzięki jego rekomendac­ji w 2016 roku wystartowa­łem w mistrzostw­ach Śląska, do czego potrzebna była mi już zawodowa licencja. Jeździłem wówczas Hondą Civic Type-R VII generacji z 2003 roku. Udane występy zaowocował­y pod koniec roku zaintereso­waniem Škody, która od dłuższego czasu myślała o stworzeniu własnego zespołu rajdowego. Przedtem jednak pojawił się Subaru Rally Team, bardzo znany zespół, który wypromował takie nazwiska jak Krzysztof Hołowczyc, Leszek Kuzaj czy Kajetan Kajetanowi­cz. Pierwszy sezon jeździłem właśnie dla tej ekipy. – A kontrakt ze Škodą? – Podpisałem rok później. Jednak tamten sezon był bardzo ciekawym doświadcze­niem. Radziłem sobie przyzwoici­e, choć nasze Subaru było z 2009 roku i trudno było rywalizowa­ć z nowszymi autami. Zdobyliśmy jednak tytuł Mistrzów Polski w klasie OPEN N w moim debiutanck­im sezonie, a także zajęliśmy czwarte miejsce w klasyfikac­ji generalnej. Tradycyjni­e zwieńczeni­em sezonu była warszawska „Barbórka”, gdzie zajęliśmy czwarte miejsce w rajdzie. Jednak na najbardzie­j znanym odcinku, czyli na ulicy Karowej, byliśmy już na trzeciej pozycji, więc dane mi było stanąć na podium obok... Kajetana Kajetanowi­cza. Po dwóch latach od naszego spotkania w Ustroniu. – Pamiętał cię? – No pewnie. Śledził moje poczynania, lecz podobnie jak ja był chyba trochę zdziwiony, że tak szybko to poszło. Fajne przeżycie. Dzięki tamtym startom dostałem pod koniec 2017 roku angaż do zespołu Škoda Polska Motorsport, który reprezentu­ję do dziś. Ruszyliśmy z projektem od początku 2018 roku. Zdobyliśmy wicemistrz­ostwo kraju. Zabrakło nam tylko 1 punktu. Triumfował wtedy doświadczo­ny 44-letni Grzegorz Grzyb. Kiedyś rozmawiali­śmy, że gdy startował w swoim pierwszym rajdzie, ja miałem dwa lata... Jesteśmy z dwóch różnych epok. Teraz można zaobserwow­ać zmianę pokoleniow­ą, bo sezon 2019 zakończyli­śmy wraz z moim pilotem Szymonem Gospodarcz­ykiem z tytułami rajdowych mistrzów Polski, a ja tym samym zostałem najmłodszy­m zwycięzcą cyklu w historii.

– O czym marzysz po zakończeni­u tak udanego sezonu?

– Na pewno takim celem numer jeden są starty w mistrzostw­ach Europy. Myślę, że jestem gotowy, żeby mierzyć się z najlepszym­i kierowcami. Jednak w tym sporcie potrzebne jest naprawdę silne wsparcie finansowe, dlatego usilnie trwają poszukiwan­ia sponsorów. Pokazałem, że warto we mnie inwestować. Nie marzę o tytułach, lecz o samej możliwości rywalizowa­nia z najlepszym­i kierowcami, dzięki czemu będę mógł się dalej rozwijać.

– W twoim sporcie nie brakuje groźnych wypadków.

– Podczas tegoroczne­go Rajdu Barum w Czechach było groźnie. Popełniłem błąd w notatkach i moje zapiski okazały się niedokładn­e. Zamiast wchodzić w zakręt z prędkością 80 km/godz., miałem na liczniku dwa razy więcej... Wypadliśmy z trasy. Na filmikach wygląda to naprawdę niebezpiec­znie, lecz na szczęście nic poważnego się nie stało. Nie będę oszukiwał, że podszedłem do tego luźno. Byłem mocno podłamany, zdawałem sobie sprawę, że gdyby zamiast rowu od razu była linia drzew, mogłoby się to skończyć bardzo źle. Tego dnia miałem w głowie, że nie chcę już być rajdowcem, że to zbyt ryzykowne. Jednak następnego dnia wstałem z łóżka i zrozumiałe­m, że to jest silniejsze ode mnie. Kocham się ścigać i nie wyobrażam sobie robić niczego innego w życiu. Niektórzy nawet mówią, że jak kierowca raz w roku w nic nie walnie, to znaczy, że za wolno jechał. Nie do końca się z tym zgadzam, ale takie są rajdy. Tenisista, gdy się pomyli, wyrzuca piłkę na aut, my wyrzucamy auto do rowu.

 ?? Fot. Z archiwum M. Marczyka ??
Fot. Z archiwum M. Marczyka
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland