Tygrysy uratowane
Umierały w ciasnych klatkach w drodze z Włoch do Rosji. Przeżyły dzięki pracownikom poznańskiego zoo
Mało kto pamięta, że powiedzenie „Słoń a sprawa polska” wymyślił i upowszechnił Stefan Żeromski. Modyfikujemy ten zwrot z przyczyn praktycznych, albowiem w ostatnich dniach tematem, który zajął uwagę rodaków, były tygrysy. Pochodziły z Włoch, podróżowały na wschód nie z własnej woli ciężarówką i cierpiały niedolę właściwą wojennym uchodźcom, o czym poniżej. Cały kraj oglądał epopeję dzikich zwierząt, które na fałszywych papierach zmierzały ku „Bajce”. Ponoć w Dagestanie jest takie miejsce, gdzie dzikie włoskie tygrysy w błogostanie doczekają kresu swych dni, ale akurat to między bajki trzeba włożyć, choć azyl ów taką właśnie nosi szyderczą nazwę.
Zwierzęta od niechybnego męczeństwa w drodze uratowano i umieszczono je tymczasowo w poznańskim zoo. Panie reprezentujące placówkę, poruszone tygrysią niedolą, opowiadały, jak zwierzęta pojono, karmiono i usypiano, by wróciły do żywych. Panie uosabiały wszystko, co w każdym z nas szlachetne. Humanizm i empatię, miłość do zwierząt, miłość do bliźniego, chciałoby się powiedzieć z rozpędu. Relacje o ratowaniu tygrysów oglądało się jak film akcji. Może poczuliśmy się trochę lepiej? Szczególnie za gardło chwytało wzruszenie, gdy panie z Poznania opowiadały, jak upodlone zwierzęta cierpiały, jak głęboki stres przeżywały, jak fatalnie karmiono je kurczakami i psychicznie maltretowano. Gdym to oglądał i słuchał autentycznych emocji głęboko zaangażowanych przyjaciół zwierząt, nie mogłem odegnać z wyobraźni setek obrazów od dawna zbanalizowanych i wyblakłych. Obrazy ludzi na pontonach i przerdzewiałych łajbach niesionych przez wody Morza Śródziemnego i szturmujących bramy Europy. Obrazy przerażonych matek i milczących czarnoskórych dzieci o przelęknionych ogromnych oczach. Obrazy, w których nadzieja na przetrwanie tysięcy anonimowych uciekinierów z krainy zła skłóciła się z interesem ekonomicznym sytej Europy. Czy stres tych ludzi ma mniejsze znaczenie niż stres tygrysów z białoruskiej granicy? Dlaczego upodlenie dzikiego kota porusza nas do żywego, a upodlenie tysięcy bliźnich, szukających ratunku – nie? Poruszyła nas śmierć jednego tygrysa, choć liczba 20 tysięcy ludzi, którzy w ostatnich czterech latach utonęli w morzu, płynąc do ziemi obiecanej, nie robi na nas wrażenia. Nawet nas już nuży... Zgrzyt, jaki tworzyła wyobraźnia, podsuwając obrazy niechcianych nigdzie uchodźców, z widokiem ratowanych zwierząt, będących niemal w takiej samej sytuacji, zawróconych z granicy, bez dokumentów i uregulowanego statusu boli i szarpie, i drażni. Niektórych poniża.
Obecna władza w Polsce zrobiła wiele, by uśpić społeczne poczucie przyzwoitości, by zagłuszyć sumienie i stłumić je bałamutnym twierdzeniem, że nie chcemy w swoim kraju obcych, bo chcemy czuć się bezpiecznie. Władza w Polsce, która nie ma pojęcia, podobnie jak nie mają pojęcia bardziej doświadczone państwa europejskie, jak radzić sobie z uchodźczym kłopotem, utraciła przy tym poczucie unijnej wspólnoty, co wypomniał jej w tych dniach rzecznik Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, wskazując, że Polska (Węgry i Czechy) złamała wspólne ustalenia o relokacji uchodźców, zatem wyłamała się ze wspólnoty. Pal licho politykę, ta sobie z kryzysem poradzi, ale wyobraźmy sobie, że w drodze ku lepszemu światu nie jest tłum Syryjczyków czy Somalijczyków, ale Polaków. Jak po powstaniu w 1831 roku albo po 1981 roku, gdy w świat ruszyła kolejna fala biedaków przez politykę wysadzonych z siodła? A obcy mówiliby nam: „Precz! Nie chcemy was! Radźcie sobie sami, byle dalej od nas!”. I mówiliby do nas: Niepotrzebna nam zwykła hołota, by użyć słów ultrakatolickiego posła z Białegostoku. Co wtedy? Jak byśmy się czuli?
Obojętność, niechęć i obawa nie jest przywarą tylko Polaków, choć dalibóg trudno się z tego cieszyć. Największą irytację budzi jednak polska obłuda, upasiona na płytkiej religijności i wzbudzająca prymitywne, agresywne reakcje. Głosowano właśnie w Parlamencie Europejskim rezolucję przeciw karze śmierci dla homoseksualistów w Ugandzie. Rezolucji, a chodzi przecież o prawa człowieka, nie poparli europosłowie PiS, choć część delegacji była karze śmierci przeciwna, zatem zachowała się jak premier Gowin, który w Sejmie głosował za, ale z tego faktu się nie cieszył. Aliści dwoje wzorcowych chrześcijan, posłanka Kempa i poseł Jurgiel, kary śmierci nie potępili. Pociesza tylko domniemanie, że zrobili to przez pomyłkę, bo umysłowymi tygrysami nie są, a rzecz wyglądała na skomplikowaną.
Traktowanie zwierząt jak przedmiotów jest w Polsce, wolno odchodzącą w niebyt, ale ciągle normą. Ukochany kot czy pies, który spędził z nami kilkanaście lat, gdy odchodzi, staje się przedmiotem. Koń, który towarzyszył nam pół życia? Co mamy zrobić z truchłem? Ano to, co ze starymi butami: na śmietnik! Co zrobić z poronionym płodem? Istotą ludzką! – wołają proliferzy, ale kto nada płodowi imię i urządzi pogrzeb trzymiesięcznemu stworzeniu? Uratowane tygrysy stały się nieoczekiwanym memento dla myślenia o ludziach. Skoro potrafimy wykrzesać z siebie współczucie dla dzikich kotów, może potrafimy wzbudzić je też dla ludzi? Pomóc im, jak kiedyś pomagano nam? Może, ale to nadal brzmi jak dagestańska „Bajka”.
henryk.martenka@angora.com.pl