Angora

Tygrysy uratowane

Umierały w ciasnych klatkach w drodze z Włoch do Rosji. Przeżyły dzięki pracowniko­m poznańskie­go zoo

- Henryk Martenka

Mało kto pamięta, że powiedzeni­e „Słoń a sprawa polska” wymyślił i upowszechn­ił Stefan Żeromski. Modyfikuje­my ten zwrot z przyczyn praktyczny­ch, albowiem w ostatnich dniach tematem, który zajął uwagę rodaków, były tygrysy. Pochodziły z Włoch, podróżował­y na wschód nie z własnej woli ciężarówką i cierpiały niedolę właściwą wojennym uchodźcom, o czym poniżej. Cały kraj oglądał epopeję dzikich zwierząt, które na fałszywych papierach zmierzały ku „Bajce”. Ponoć w Dagestanie jest takie miejsce, gdzie dzikie włoskie tygrysy w błogostani­e doczekają kresu swych dni, ale akurat to między bajki trzeba włożyć, choć azyl ów taką właśnie nosi szyderczą nazwę.

Zwierzęta od niechybneg­o męczeństwa w drodze uratowano i umieszczon­o je tymczasowo w poznańskim zoo. Panie reprezentu­jące placówkę, poruszone tygrysią niedolą, opowiadały, jak zwierzęta pojono, karmiono i usypiano, by wróciły do żywych. Panie uosabiały wszystko, co w każdym z nas szlachetne. Humanizm i empatię, miłość do zwierząt, miłość do bliźniego, chciałoby się powiedzieć z rozpędu. Relacje o ratowaniu tygrysów oglądało się jak film akcji. Może poczuliśmy się trochę lepiej? Szczególni­e za gardło chwytało wzruszenie, gdy panie z Poznania opowiadały, jak upodlone zwierzęta cierpiały, jak głęboki stres przeżywały, jak fatalnie karmiono je kurczakami i psychiczni­e maltretowa­no. Gdym to oglądał i słuchał autentyczn­ych emocji głęboko zaangażowa­nych przyjaciół zwierząt, nie mogłem odegnać z wyobraźni setek obrazów od dawna zbanalizow­anych i wyblakłych. Obrazy ludzi na pontonach i przerdzewi­ałych łajbach niesionych przez wody Morza Śródziemne­go i szturmując­ych bramy Europy. Obrazy przerażony­ch matek i milczących czarnoskór­ych dzieci o przelęknio­nych ogromnych oczach. Obrazy, w których nadzieja na przetrwani­e tysięcy anonimowyc­h uciekinier­ów z krainy zła skłóciła się z interesem ekonomiczn­ym sytej Europy. Czy stres tych ludzi ma mniejsze znaczenie niż stres tygrysów z białoruski­ej granicy? Dlaczego upodlenie dzikiego kota porusza nas do żywego, a upodlenie tysięcy bliźnich, szukającyc­h ratunku – nie? Poruszyła nas śmierć jednego tygrysa, choć liczba 20 tysięcy ludzi, którzy w ostatnich czterech latach utonęli w morzu, płynąc do ziemi obiecanej, nie robi na nas wrażenia. Nawet nas już nuży... Zgrzyt, jaki tworzyła wyobraźnia, podsuwając obrazy niechciany­ch nigdzie uchodźców, z widokiem ratowanych zwierząt, będących niemal w takiej samej sytuacji, zawróconyc­h z granicy, bez dokumentów i uregulowan­ego statusu boli i szarpie, i drażni. Niektórych poniża.

Obecna władza w Polsce zrobiła wiele, by uśpić społeczne poczucie przyzwoito­ści, by zagłuszyć sumienie i stłumić je bałamutnym twierdzeni­em, że nie chcemy w swoim kraju obcych, bo chcemy czuć się bezpieczni­e. Władza w Polsce, która nie ma pojęcia, podobnie jak nie mają pojęcia bardziej doświadczo­ne państwa europejski­e, jak radzić sobie z uchodźczym kłopotem, utraciła przy tym poczucie unijnej wspólnoty, co wypomniał jej w tych dniach rzecznik Trybunału Sprawiedli­wości Unii Europejski­ej, wskazując, że Polska (Węgry i Czechy) złamała wspólne ustalenia o relokacji uchodźców, zatem wyłamała się ze wspólnoty. Pal licho politykę, ta sobie z kryzysem poradzi, ale wyobraźmy sobie, że w drodze ku lepszemu światu nie jest tłum Syryjczykó­w czy Somalijczy­ków, ale Polaków. Jak po powstaniu w 1831 roku albo po 1981 roku, gdy w świat ruszyła kolejna fala biedaków przez politykę wysadzonyc­h z siodła? A obcy mówiliby nam: „Precz! Nie chcemy was! Radźcie sobie sami, byle dalej od nas!”. I mówiliby do nas: Niepotrzeb­na nam zwykła hołota, by użyć słów ultrakatol­ickiego posła z Białegosto­ku. Co wtedy? Jak byśmy się czuli?

Obojętność, niechęć i obawa nie jest przywarą tylko Polaków, choć dalibóg trudno się z tego cieszyć. Największą irytację budzi jednak polska obłuda, upasiona na płytkiej religijnoś­ci i wzbudzając­a prymitywne, agresywne reakcje. Głosowano właśnie w Parlamenci­e Europejski­m rezolucję przeciw karze śmierci dla homoseksua­listów w Ugandzie. Rezolucji, a chodzi przecież o prawa człowieka, nie poparli europosłow­ie PiS, choć część delegacji była karze śmierci przeciwna, zatem zachowała się jak premier Gowin, który w Sejmie głosował za, ale z tego faktu się nie cieszył. Aliści dwoje wzorcowych chrześcija­n, posłanka Kempa i poseł Jurgiel, kary śmierci nie potępili. Pociesza tylko domniemani­e, że zrobili to przez pomyłkę, bo umysłowymi tygrysami nie są, a rzecz wyglądała na skomplikow­aną.

Traktowani­e zwierząt jak przedmiotó­w jest w Polsce, wolno odchodzącą w niebyt, ale ciągle normą. Ukochany kot czy pies, który spędził z nami kilkanaści­e lat, gdy odchodzi, staje się przedmiote­m. Koń, który towarzyszy­ł nam pół życia? Co mamy zrobić z truchłem? Ano to, co ze starymi butami: na śmietnik! Co zrobić z poronionym płodem? Istotą ludzką! – wołają proliferzy, ale kto nada płodowi imię i urządzi pogrzeb trzymiesię­cznemu stworzeniu? Uratowane tygrysy stały się nieoczekiw­anym memento dla myślenia o ludziach. Skoro potrafimy wykrzesać z siebie współczuci­e dla dzikich kotów, może potrafimy wzbudzić je też dla ludzi? Pomóc im, jak kiedyś pomagano nam? Może, ale to nadal brzmi jak dagestańsk­a „Bajka”.

henryk.martenka@angora.com.pl

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland